Jan Englert: Inteligencja nie jest w cenie
- Jeżeli tamten świat wygląda tak samo jak ten, to po co się tak męczymy - z Janem Englertem, aktorem i reżyserem, o "W małym dworku" w Teatrze Telewizji rozmawia Jolanta Gajda-Zadworna w tygodniku Sieci.
Do jakiego dworku zaprosi pan 9 grudnia widzów Teatru TV?
Jan Englert: Do inteligentnego.
Pokazanego inaczej niż we wcześniejszych inscenizacjach tej najczęściej wystawianej ze sztuk Witkacego?
- Nie inaczej, pokazanego tak, jak powinna wyglądać inteligencja, tzn. powinna słuchać i rozmawiać.
Dynamiczna forma spektaklu zainteresuje współczesnego odbiorcę, a jak zabrzmi w niej tekst autora?
- Nie mnie o to pytać. Sztuka teatralna polega na tym, że nie to decyduje, co artysta sobie pomyślał, tylko to, co zrozumieli ci, co to oglądali.
Jest pan w tym spektaklu reżyserem, aktorem, ale też adaptatorem tekstu. Jaka konkluzja wynikła z tej ostatniej roli?
- Jeżeli tamten świat wygląda tak samo jak ten, to po co się tak męczymy.
Może chociaż w dobrym towarzystwie? Jak w pana spektaklu.
- I w tytułowym małym dworku, gdzie pierwsze skrzypce gra zjawiskowe kobiece widmo. Ale, jak pani pewnie zauważyła, przedstawienie jest zamknięte w klamrę Jęzorego, porte-parole Witkacego, kogoś, kto ma kłopot z twórczością, kto ironizuje na temat siebie samego, rozpamiętując dylematy inteligenta. Żyjemy w czasach, w których inteligencja nie jest w cenie. Powiedzmy sobie śmiało: jest w całkowitym odwrocie.
Dlatego u pana "W małym dworku" bywa i śmieszno, i straszno?
- Jak w życiu. Tylko dobrze by było mieć pełną świadomość, że jest w nim i śmieszno, i straszno. I nie udawać wtedy, gdy jest straszno, że jest śmieszno. I odwrotnie.