Artykuły

Smutek i piękno

"Urodziny infantki" w reż. Marcina Jarnuszkiewicza w Teatrze Lalaka w Warszawie. Pisze Tadeusz Kornaś w Didaskaliach.

Baśnie bywają przerażająco smutne. Lecz często ich smutek wyłania się z piękna, jakby to były dwie nierozdzielne połówki. Smutek z odcieniem melancholii. Czasem piękno ze szczyptą rozpaczy.

Oskar Wilde napisał dwa tomy baśni: "Szczęśliwy książę i inne opowiadania" (1888) oraz "Dom granatów" (1891). "Urodziny infantki" pochodzą z pierwszego zbioru. Jego baśnie to w większości wcale nie utwory dla dzieci. Wilde pisał w liście do Amelii Rives Chanler: "Przesyłam Pani moje baśnie. Są próbą przedstawienia współczesnego życia w formie dalekiej od realizmu. Mam nadzieję, że się Pani spodobają: są, naturalnie, niewielkiej wagi i pełne fantazji, napisane nie dla dzieci, lecz dla dorosłych jak dzieci". Marcin Jarnuszkiewicz realizując "Urodziny infantki" w Teatrze Lalka, zaprosił więc na widownię przede wszystkim "dorosłych jak dzieci" (i myślę, że ci właśnie widzowie będą najbardziej usatysfakcjonowani). Nie był jednak do końca wierny deklaracji Wilde'a - zrealizował bowiem przedstawienie, podczas którego także dzieci doznają olśnienia. Nie jest to bajkowość łatwa, dająca wyłącznie pozytywne odpowiedzi. Owo połączenie piękna i smutku jest dominującym tonem przedstawienia. Spotykają się tu miłość i rozpacz, uroda i brzydota, ciepło i brak serca, a w innym jeszcze planie - lalka i człowiek.

Opowiadanie Wilde'a jest króciutkie - ledwie kilka stron - i z pozoru zupełnie niesceniczne. Infantka kończy dwanaście lat - na jej cześć urządza się pełne atrakcji przyjęcie. Będzie i parodia walki byków, i śpiewy Cyganów, i przedstawienie marionetek, węże wijące się do wtóru muzyki, kuglarze, a na deser taniec pociesznego Karła. Dialogów w "Urodzinach infantki" jest bardzo niewiele - dominuje narracja autora. W spektaklu rolę narratora przejmuje Aktor (Roman Holc), który jest zarazem uczestnikiem uroczystości, a więc elementem swojego opowiadania.

Jarnuszkiewicz mocno zmienił strukturę baśni Wilde'a. I to na różnych poziomach. Zabawy na cześć Infantki nie odbywają się - jak w baśni - w ogrodzie pałacowym, lecz na scenie. Przez środek widowni przerzucono pomost, na końcu którego umieszczono coś w rodzaju loży - tutaj zasiądą, po uroczystej paradzie, między innymi: król Piotr Aragoński, Wielki Inkwizytor, Księżna... i będą przyglądać się z daleka, podobnie jak i my, widzowie, wspaniałym pokazom. Na scenie stanie Infantka - duża lalka, ubrana w białą, wspaniałą suknię, jak na portretach pędzla Velazqueza - za nią zaś tak samo ubrana aktorka, niejako dublująca postać (Beata Duda-Perzyna). Z boku sceny ustawiają się: po jednej stronie, obok Infantki, podobne do niej lalki dziewczynek, po drugiej zaś stronie - lalki młodych chłopców. Mimo przepychu strojów i przedmiotów, już od początku nastrój przedstawienia determinuje czerń - ciemne światło, czarne kotary i ściany...

Przedstawienie Jarnuszkiewicza (w scenografii Joanny Braun) może rzeczywiście olśnić. Bogactwo strojów, przebrań, wciąż zmieniające się sceny - wszystko to ma w pełni oddać czar i przepych obchodów urodzin jedynego królewskiego dziecka. Twórcy przedstawienia często posługują się kontrastami. Na chwilę uruchamiają wielką machinę teatru - na przykład podczas królewskiej procesji z chorągwiami w głębi sceny - by za chwilę skupić uwagę widzów na maleńkim pudełku z lalkami, trzymanym przez animującego je aktora.

Jarnuszkiewicz zmienił kolejność zdarzeń. Zanim bowiem znajdziemy się na dworze, poznamy Karła i jego leśne szczęście. Karła gra dziewczyna (Monika Babula), wesoła, radosna, sympatyczna. Niewielka deformacja ciała zaznacza jej odmienność, lecz nie sprawia, że odbieramy ją jako postać pokraczną. Wręcz przeciwnie - natychmiast zyskuje sympatię. Fruwają nad nią ptaki: animowane na długich tyczkach wyglądają, jakby radośnie gromadziły się nad głową szczęśliwej osoby, do której garnie się cały świat.

W spektaklu - jak już zaznaczyłem - mamy do czynienia z celową tautologią. Słyszymy opowiadaną historię, a zarazem oglądamy to, o czym się mówi. Przed zgromadzonym w loży królewskim orszakiem.

Przed całym dworem (a więc nami, widzami) odbywają się kolejne występy - patrząc na nie, równocześnie słuchamy ich opisu. Wiemy, że za chwilę nastąpi parodia walki byków - i widzimy dziecięcą corridę, podczas której w wiklinowego byka wbijane są z okrucieństwem kolejne miecze. Wiklina sypie się na scenę, świadcząc o rzeczywistym bólu. Z opisu wiemy, że oto tureccy chłopcy wykonają taniec, że pojawią się Cyganie, że mag będzie zaklinał węże - i wszystko to się dzieje.

W wykreowanej na scenie Teatru Lalka rzeczywistości celebrowania urodzin infantki pojawia się jednak dziwna dwoistość. Pomimo bogactwa inscenizacji, strojów, detali mające nas zabawiać sceny wydają się niekiedy chłodne, prawie martwe. Jakby, pomimo zaangażowania wszystkich środków, nie dokonywał się teatralny cud, jakby coś nie funkcjonowało. Pewnie dzieciom trudno byłoby otwierać usta z zachwytu i wstrzymywać oddech, patrząc na takie teatralne dziwy. Jakby wszystko było sztuczne, choć stworzone, by oszałamiać wystawnością. Ale ten zabieg - może niezamierzenie - nadaje tragiczny wymiar kilku ważnym scenom. Rzeczywisty jest tylko ból - kiedy, na przykład, z zakłutego byka sypie się wiklina, czy gdy oglądamy tragiczną historię w małym kukiełkowym teatrze. Skromnie odziany Karzeł wydaje się w tym świecie przepychu jedyną czującą istotą - patrzy na wszystko z zadziwieniem, pochyla się nad "zabitym" bykiem, tuli się do niego, jako jedyny zachowuje się radośnie, z dziecięcą witalnością. Jedyny "żywy" w tej krainie zimnych czarów.

Dokonuje się jeszcze jeden cud - cud teatru. Poprowadzony nieco inaczej niż u Wilde'a. Angielski pisarz opowiada o tym, że król Piotr Aragoński, patrząc na swą córkę, Infantkę, przypominał sobie zmarłą żonę - Francuzkę, którą kochał niezmiernie i, zamiast ją pochować po śmierci, trzymał jej zabalsamowane ciało w pałacowej kaplicy. Bolesne wspomnienie powoduje, że król nie uczestniczy w zabawach na cześć księżniczki - odchodzi do kaplicy, by zobaczyć swą żonę, która odeszła ze smutku.

Tymczasem Jarnuszkiewicz pokazuje moc teatru lalek. Aktor wychodzi na scenę, trzymając na piersiach małe pudełko, w którym niewielkie lalki odgrywają prostą historię. Najprostszy teatrzyk, jaki można sobie wyobrazić. A równocześnie teatr mistrzowski, i to właśnie ta scena, odegrana przy użyciu topornych nieco lalek, powoduje, że król ze wzruszenia przypomina sobie wielką miłość. Podchodzi do pudełka, chce dotknąć lalki, i - wstrząśnięty - odchodzi, by pobyć obok zwłok kochanej kobiety. Wielkie widowisko nie wywołało wzruszenia, jakie rodzi się tylko z opowiadania najprostszym językiem najprostszych historii.

Ale "Urodziny infantki" mówią jeszcze o czym innym... Szczęśliwy Karzeł, syn węglarza, wychowany w lesie pośród ptaków i drzew, pośród rzeczy, miejsc, ludzi, zwierząt radosnych i prawdziwych, ma teraz zatańczyć przed Infantką. Tańczy radośnie, żywo, "ciepło". Infantka śmieje się, daje mu różę, chce, by później raz jeszcze zatańczył, by przyszedł do niej do pałacu.

Karzeł zostaje sam - wszyscy inni poszli odbyć sjestę. Zakochany, oszołomiony, szczęśliwy, z mocno bijącym sercem, trzymając różę od Infantki, chce dalej tańczyć swój radosny taniec. Bajka mówi o tym, że Karzeł wchodzi do pałacu. Wilde opisuje wspaniałości budynku i zachwyt Karła - inny niż w lesie - zachwyt nad dziełami człowieka. Miłosne, świeże oszołomienie chłopca i przytłaczające piękno wnętrz potęgują się wzajemnie. W przedstawieniu Jarnuszkiewicza znów jest inaczej - wkraczamy w mrok, ciemność. Opisom wspaniałych wnętrz towarzyszy czerń sceny i rama lustra.

Słyszymy, że Karzeł nie oddałby swej róży za wszystkie te wspaniałości, "za wszystkie perły zdobiące baldachim, ba, za tron cały nie oddałby ani jednego jej Usteczka". W największej, najwspanialszej i najpiękniejszej komnacie, "której ściany okrywał różowy adamaszek w ptaki i delikatnie srebrzyste kwiaty, meble były z masywnego srebra, zdobne w kwietne girlandy i fruwające amorki, przed dwoma dużymi kominkami stały parawany, całe haftowane w papugi i pawie, a posadzka z zielonego onyksu zdała się ciągnąć w dal nieprzejrzaną", bohater bajki Wilde'a dostrzega małą postać z różą w ręku. Pokraczną i brzydką, która też trzyma w ręku białą różę i która dokładnie powtarza każdy jego gest. W końcu następuje rozpoznanie: ten w lustrze to ja. Karzeł pada z rozpaczy na ziemię. W lesie nie było luster, nie znał swej postaci... Miłość była czystym pięknem, jak trzymana w dłoni róża.

W spektaklu Jarnuszkiewicza rozpoznanie ma nieco inny charakter. Karzeł nie jest karłem, lecz sympatyczną dziewczyną, a naprzeciw niego, w lustrze, staje podobna, "ciepła" postać. Słuchając jednak narracji, odbieramy postać jako prawdziwego Karła, mimo że wzrok temu przeczy. Patrzenie widza ulega rozdwojeniu. Słyszymy tragiczną baśń, za którą podąża wyobraźnia, lecz widzimy jeszcze tragiczniejszą opowieść - ciemną stronę baśni, odartą z metafory. Bo rozpoznanie w spektaklu staje się nie rozpoznaniem brzydoty, pokraczności, lecz przede wszystkim rozpoznaniem braku miłości, klęską nieodwzajemnionego uczucia.

Infantka, która wchodzi do komnaty, zastaje zrozpaczonego swoim odkryciem Karła i wybucha śmiechem. "Taniec jego był zabawny, ale to jego przedstawienie jeszcze jest bardziej zajmujące. Gra niemal tak dobrze, jak marionetki, tylko nie tak naturalnie".

Jarnuszkiewicz znów splata kilka wątków. "Urodziny infantki" zostały przygotowane na jubileusz sześćdziesięciolecia Teatru Lalka - meta(lalkowo)teatralne odniesienia wydają się więc w takim kontekście jak najbardziej na miejscu. Wzruszenie króla najprostszym teatrem lalkowym czy przytoczone powyżej bezlitosne słowa infantki, mówiące właściwie o tym, że tylko lalka jest w stanie wyrazić uczucia w stanie czystym, brzmią jak z "Traktatu o marionetkach" Kleista. A przecież sama Infantka jest lalką - i rzeczywiście, gra przerażająco prawdziwie. Brak miłości jest brakiem całkowitym.

Infantka każe zrozpaczonemu Karłowi tańczyć, chce się dalej bawić. Lecz Karzeł już tańczyć nie będzie, serce mu pękło, zabił go brak miłości. Tymczasem nieumiejąca kochać dziewczynka skarży się na niedostatek zabawy: "Na przyszłość rozporządźcie, by ci, co się ze mną bawią, nie mieli serc!" - kategorycznie domaga się infantka. Lalka potrafi precyzyjnie nazwać i odegrać ten najbardziej doskwierający brak. niemożność, pustkę, i rzeczywiście, wobec prostoty stwierdzenia lalki nawet skrajnie brutalne, współczesne sztuki nie trafiają tak mocno w sedno.

Baśń teatralna Jarnuszkiewicza nie kończy się tak, jak u Wilde'a. Karzeł raz jeszcze znajdzie się w swoim lesie. Nad jego głową znowu będą się unosić ptaki. Wróci do świata nieskażonej wyobraźni, gdzie możliwa jest miłość i uśmiech, gdzie wszystko może wciąż być czyste, radosne i piękne. A może to tylko kolejne złudzenie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji