Artykuły

Grażyna Wolszczak: Samotność wpisana jest w życie człowieka

- Samotność generalnie jest wpisana w życie człowieka. Tym bardziej teraz, w czasach w których jesteśmy jak nigdy dotąd zagonieni, pracujemy dużo, często ponad siły - mówi Grażyna Wolszczak, aktorka i założycielka Fundacji Garnizon Sztuki.

Studia na wydziale aktorskim warszawskiej PWST spełniły Pani oczekiwania?

- Tak, to był wspaniały czas. Co jakiś czas szczypałam się, nie wierząc, że mam zajęcia z tymi wszystkimi wybitnymi artystami. Oczywiście nie wszystko szło jak po maśle, bywały też chwile zwątpień, ale doceniałam każdą chwilę, którą tam spędziłam.

Czego się Pani nauczyła jako aktorka, będąc w zespole Janusza Wiśniewskiego?

- Po szkole teatralnej trafiłam do Teatru Nowego w Poznaniu, który wtedy słynął ze znakomitego zespołu aktorskiego i wszechstronnego repertuaru. To tam Ówczesna dyrektor Izabella Cywińska dała szansę na debiut młodemu reżyserowi Januszowi Wiśniewskiemu z jego oryginalną wizją teatru. To był strzał w dziesiątkę, spektakl bardzo szybko został doceniony, zwłaszcza na europejskich festiwalach teatralnych. Pierwsza moja rola w zawodowym teatrze to było zastępstwo w owym słynnym "Końcu Europy" Wiśniewskiego. To było bardzo ciekawe doświadczenie, już na zawsze pozostało mi z tych czasów zamiłowanie do formy w teatrze.

Była Pani na etacie w kilku stołecznych teatrach w Teatrze Polskim, Teatrze Rozmaitości, i Teatrze Dramatycznym. Szybko Pani jednak odchodziła z tych teatrów. Dlaczego?

- Z Teatru Polskiego odeszłam, bo Janusz Wiśniewski tworzył swój własny zespół przy Teatrze Studio. Do Teatru Rozmaitości z kolei ściągnął mnie Henryk Baranowski, który reżyserował tam "Proces" Kafki. Kiedy dostałam jedną z głównych ról w serialu "Na Wspólnej", wiedziałam, że trudno mi będzie połączyć serial z teatrem, etat w teatrze oznaczał pierwszeństwo, tzn. wszystkie inne zajęcia trzeba było dostosowywać do planów teatralnych. Dlatego postanowiłam odejść więc z etatu, wtedy już w Teatrze Dramatycznym. To była trudna decyzja, bo teatr to zawsze taki drugi dom dla aktora. Szybko okazało się, że podjęłam właściwą decyzję. Paradoksalnie dużo więcej zaczęłam grać w teatrze angażowana na zasadach gościnnych.

Miała Pani zagrać jedną z głównych ról w filmie "Nad Niemnem" w reż. Zbigniewa Kuźmińskiego. Odrzuciła Pani jednak te propozycję. Dlaczego?

- W czasie kiedy miał być kręcony film, jechałam ze spektaklem Janusza Wiśniewskiego na festiwale teatralne do Edynburga i Londynu. Nawet do głowy mi nie przyszło, że mogłabym z tego zrezygnować. Teatr w tamtych czasach był dla aktora najważniejszy. Nie wiem, czy ostatecznie dostałabym tę rolę w filmie, ale na pewno byłam poważnie brana pod uwagę, reżyser osobiście przyjechał do Poznania na spotkanie ze mną. Ale nie dałam mu szansy (śmiech).

W latach 90. przeżywała Pani trudny czas. Nagle zmarł Pani mąż Marek Sikora. Jak podnosić się po trudnych, życiowych momentach? Ma Pani receptę dla innych?

- Mój syn, który wtedy miał 7 lat był wielką motywacją, by szybko się pozbierać. Chciałam mu zapewnić normalne życie, więc musiałam szybko stanąć do pionu. Nie było łatwo, ale nie miałam innego wyjścia.

W 2014 roku założyła Pani Fundację Garnizon Sztuki, która produkuje spektakle poruszające ważne tematy społeczne. Dlaczego akurat chciała Pani produkować przedstawienia o takiej tematyce, a nie spektakle komediowe, farsy, na których można świetnie zarobić?

- Ależ my robimy spektakle jak najbardziej komediowe! Poruszamy tematy poważne, często nawet bolesne, ale opowiadamy o nich komediowym językiem. Dajemy widzowi potężną porcję rozrywki, ale także szanse na wzruszenie i refleksję. Tak to sobie z moją wspólniczką Joanną Glińską wymyśliłyśmy i konsekwentnie ten kierunek realizujemy. Dwa tygodnie temu odbyła się premiera czwartego naszego spektaklu pt "Same Plusy" we wspaniałej obsadzie; Gabriela Muskała, Marieta Żukowska, Michał Czernecki na zmianę z Łukaszem Simlatem i ja. Mamy naprawdę świetne recenzje.

Bohaterką spektaklu "Same plusy" jest Zuza - samotna czterdziestolatka pracująca w korporacji. Obecnie mamy plagę samotnych singli 30, 40 - latków. Jak Pani myśli, dlaczego dzisiaj nie potrafimy wchodzić w relację?

- Samotność generalnie jest wpisana w życie człowieka. Tym bardziej teraz, w czasach w których jesteśmy jak nigdy dotąd zagonieni, pracujemy dużo, często ponad siły. Dużo czasu spędzamy w sieci, na portalach społecznościowych, tam mamy mnóstwo wirtualnych znajomości, które dają nam złudzenie prawdziwych relacji. Znam wiele fantastycznych kobiet, które są same, nie mogą znaleźć drugiej połówki. O tej samotności czterdziestolatki opowiada nasz spektakl. Wszyscy zresztą nasi bohaterowie są samotni. Ale mimo to widzowie świetnie się bawią. Jak to możliwe? Trzeba wpaść do Teatru Imka i samemu się przekonać.

Pani natomiast od osiemnastu lat jest w szczęśliwym związku z Cezarym Harasimowiczem. Jaki jest przepis na udany związek?

- To jest z kolei temat, który poruszamy w spektaklu "Czworo do poprawki". Opowiadamy w nim o związkach, zastanawiamy się, dlaczego ludzie kiedyś potrafili być razem całe życie, a teraz przy pierwszych problemach się rozstają. Pewnie to łatwiejsze niż praca nad związkiem. I tu też widzowie przeglądając się w historii naszych dwóch par, śmieją się do rozpuku, szturchają się: zobacz, to tak jak u nas! A na koniec - wzruszenie gwarantowane!

Za kilka dni koniec roku. Jaki był dla Pani 2019 rok?

- To był bardzo trudny rok. Nic nie szło zgodnie z planem, tak jak bym chciała. Mam nadzieję, że 2020 rok będzie lepszy. Proszę mi życzyć, by zrealizowały się wszystkie moje plany, a przynajmniej te najważniejsze. Ja zaś ze swej strony życzę wszystkim czytającym te słowa dokładnie tego samego. No i jeszcze miłości mnóstwo! I odrobina zdrowia tez się przyda! Szczęśliwego Nowego Roku!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji