Artykuły

50. urodziny Artura Barcisia na scenie Teatru na Woli

- Nie jestem z tych, co narzekają. Uważam, że każda rola, którą zagrałem czegoś mnie nauczyła i coś wniosła do mojego aktorstwa - mówi ARTUR BARCIŚ, aktor Teatru Ateneum w Warszawie.

Dlaczego dopiero teraz dobija Pan do pierwszej ligi aktorów? I to nie filmowych, a teatralnych? Grał Pan przecież u Kieślowskiego czy Hoffmana. I to wyraziste, znaczące role?

Tak, ale najczęściej były to role drugoplanowe. Tak jak np. postać w "Dekalogu". Spektakularna, wielka rola do zagrania, ale, niestety, nie pierwszoplanowa. Rzadko grywałem główne role chyba dlatego, że jestem aktorem charakterystycznym. Dla takich ludzi nie pisze się scenariuszy. Ale nie jestem z tych, co narzekają. Uważam, że każda rola, którą zagrałem czegoś mnie nauczyła i coś wniosła do mojego aktorstwa.

Zaczynał Pan u Adama Hanuszkiewicza. Traktował Pan wielkich mistrzów jak autorytety czy raczej starał się przełamywać sugestie, proponować coś od siebie?

Jedno i drugie. Dla mnie reżyser jest pierwszym po Bogu. Ja reżyserów bardzo szanuję i staram się ich słuchać. Dopiero kiedy się zorientuję, że twórca nie wie, o co mu chodzi i czego ode mnie oczekuje, to wtedy muszę się ratować. Nie zrobię sam całego spektaklu, ale siebie wybronię. Reżyser Maciek Wojtyszko mówi, że jestem "samosterowny".

Czytałam na Pana stronie internetowej, że 60 proc. widzów najbardziej ceni Pana za udział w serialach. Co Pan o tym sądzi?

Większość widzów akurat je oglądało i to lubi. Ja udziału w serialu się nie wstydzę. Wręcz przeciwnie - uważam, że to jest przyzwoicie wykonywana robota, bo w sitcomie łatwiej popaść w pewną manierę, człowiek zaczyna bardziej się wygłupiać, niż grać. A my, z Maćkiem Wojtyszką "Miodowych lat" bardzo pilnowaliśmy. Chcieliśmy, żeby postaci były prawdziwe i by ludzie śmiali się z ich walki z egzystencją i własnymi słabościami, a nie z tego, że ktoś się potknął czy puścił bąka.

Powiedział Pan kiedyś, że grając w serialu, stracił Pan szansę na rolę u Wajdy czy u Zanussiego, bo oni nie zainteresują się telewizyjnym Norkiem. Telewizyjna popularność wyklucza udział w ambitniejszym kinie?

Być może, ale niekoniecznie. Udało mi się zagrać w trzech filmach, które zostaną zaprezentowane w tym roku na festiwalu w Gdyni. "Bezmiar sprawiedliwości" Wieśka Saniewskiego, gdzie gram dramatyczną rolę prokuratora. W "Przybyli ułani" Sylwestra Chęcińskiego wcielam się w rolę kaleki. Natomiast we "Wstydzie" Piotra Matwiejczyka moja postać odbiega od pewnego stereotypu, którym się mnie podsumowuje. Biorę takie rzeczy, bo dzięki temu mogę udowodnić, że nie jestem aktorem komediowym, ale aktorem uniwersalnym.

Wspomniał Pan o filmie "Wstyd", który wygrał konkurs polski na festiwalu Era Nowe Horyzonty, ale recenzje miał miażdzące...

Recenzje były różne, czytałem kilka. Nie ma głosów entuzjastycznych, bo to kino offowe, zrobione za bardzo małe pieniądze przez amatorów. Są pewne mankamenty. ale konstrukcja filmu i pomysł na historię były bardzo ciekawe. Poza tym, jeśli film zdobywa nagrodę, to o czymś świadczy. Ci cudzoziemcy, którzy go oceniali, nie są przecież skończonymi idiotami. Z jakiegoś powodu zostali jurorami.

Niejednokrotnie podkreślał Pan, że lubi się zmieniać. W sztuce "Rozkłady jazdy" gra Pan cztery postacie.

To olbrzymie wyzwanie. Każda z tych postaci jest trochę inna, trzeba się zmieniać w ułamku sekundy, przebierać po kilkadziesiąt razy, także na oczach widzów. Tu nic się nie da oszukać, widz widzi cały ten pot aktora. Z jednej strony to ciekawe, bo ludzi zawsze interesuje, co się dzieje za kulisami. Dla nas, aktorów, to takie... ekshibicjonistyczne. W końcu sztuka opowiada o aktorach.

Pamięta Pan najbardziej wymagającą rolę w karierze?

Rola aktora, którą obecnie odtwarzam w "Rozkładach jazdy". Przyznam szczerze, nigdy nie miałem przed sobą tak karkołomnego zadania. To niesamowite, co robimy z Beatą Fudalej na scenie. Jak przeczytałem scenariusz, pomyślałem: fantastyczne, ale tego się nie da zagrać, to jest ponad ludzkie siły. I potem doświadczyłem tego na sobie, bo już w połowie sztuki jestem kompletnie mokry. Zmieniam koszulę, bo po prostu jest mokra. Zakładam następną taką samą, nikt tego nie zauważa, ale pod koniec sztuki ona znowu jest mokra. Takie jest tempo. Dlatego w pewnym momencie naderwałem sobie kawałek zaczepu mięśnia, ale mam nadzieję, że już będzie lepiej. W moim wieku to chyba coś normalnego.

Niebawem wraca Pan na plan serialu "Rancho"?

Tak, już pod koniec sierpnia zaczynamy pracę. Ostatnio nabroiłem w związku z tym serialem. Spotkałem człowieka, który miał do mnie pretensje, że tak bardzo zmieniłem wygląd do tego serialu. Bo on się założył, że to nie jestem ja i przegrał pół litra. Miał do mnie z tego powodu żal.

A nowe projekty?

Zagram główną rolę w filmie Andrzeja Barańskiego "Braciszek". Bardzo się cieszę na tę współpracę, scenariusz jest w stylu Andrzeja, do tego zdjęcia w Kazimierzu. Jest też projekt serialu "Doręczyciel", w którym też gram główną rolę - osobę niepełnosprawną umysłowo. Nie było jeszcze tak wzruszającego i niezwykłego serialu telewizji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji