Artykuły

Marzenia są silniejsze

"Człowiek z La Manchy" Dale'a Wassermana w reż. Anny Wieczur-Bluszcz w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

Anna Wieczur-Bluszcz przygotowała chyba jak dotąd najlepszy musical na scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego, który od kilku lat próbuje swoich sił w realizowaniu przedstawień muzycznych opartych na znanych dziełach, pozostających przez wiele lat w repertuarze najpopularniejszych scen na Broadwayu czy West Endzie. Jej reżyserska inwencja podparta jest bardzo dobrze zakomponowaną przestrzenią, dyskretną i czystą w wyrazie, oraz kostiumami Ewy Gdowiok, współgrającą z klimatem przedstawienia choreografią Anny Iberszer, multimediami Tadeusza Nowakowskiego i dobrze brzmiącymi, dynamicznymi aranżacjami Adama Sztaby, w których pełne życia dźwięki flamenco miksują się z rytmami dużo bardziej sentymentalno-romantycznymi, przy okazji powołującymi do życia kolejne sceniczne postaci.

"Człowiek z La Manchy", od początku do końca zawieszony na terytoriach realności i iluzji, będący opowieścią o pięknym życiu jak ze snu, nie bez kozery rozpoczyna się spowitym w ciemności mrocznym obrazem (może należałoby tę "piekielną kruchtę" nieco rozjaśnić, albowiem aktorom dość trudno jest znajdować światło) w kazamatach Świętej Inkwizycji, która próbuje przesłuchać Miguela de Cervantesa, dziwacznego szlachcica, poetę teatru i magii, dramaturga i aktora, z towarzyszącym mu wiernym, choć może niekoniecznie nadgorliwym sługą. Modest Ruciński, pamiętając cały czas z jak wielowymiarową i dychotomiczną postacią ma do czynienia, w roli tytułowego bohatera, walczącego o prawo do wolności i do życia pozbawionego fałszywej moralności i okrucieństwa, od początku swego pojedynku ze złem zwraca uwagę swoją innością - w jego pełnym złudnych marzeń zagubieniu charakteryzują go delikatność i subtelność znaczone prostolinijnym gestem i wykwintnym sposobem mówienia. Cervantes pozbawiony możliwości opuszczenia więzienia decyduje się na zaproponowane przez inkwizytorów wejście w grę - również dlatego, by ocalić rękopis wciąż nie do końca opowiedzianej historii zainfekowanego poezją Don Kichota, błędnego rycerza, który do imentu zatracił się w realności zapętlonej z iluzją, mieszając fikcję z prawdą, a także stanąć w obronie idealizmu i mocy poetyckiego ducha. W roziskrzonej uczuciami i potęgowanej wyobraźnią obronie Cervantesa, który sam przywdzieje zbroję stając się swoistym kreatorem i reżyserem zdarzeń, w jego podróży ku poezji i niebu wezmą udział również sami oprawcy, wcielający się w kolejne postaci, z którymi - jak choćby w przypadku bezwstydnych i bestialskich gwałcicieli z gospody, czy też zabawnych Mulników - przyjdzie mu się w swoich peregrynacjach zmierzyć. Jego biedny giermek stanie się druhem Sancho Pansą, a w Aldonzie, karczemnej i sprzedajnej dziewce, nasz bohater zobaczy ukochaną Dylcyneę jako słodkie uosobienie samej dobroci. I choć żywych koni nie ujrzymy na scenie, to pojawią się ich sylwetki wyświetlane na horyzoncie, w ten sposób wprzęgnięte w akcję, również jako zabawni "rozmówcy" karmiącej ich Aldonzy. Te zamiany ról - pojawianie się tych samych aktorów na wielu polach akcji, ciągła koegzystencja elementów realnych z fikcyjnymi - są bardzo istotnym elementem spektaklu, choć tak naprawdę tych transformacji nie widzimy, jedynie płynne przechodzenie jednej sytuacji w drugą. Ważne okaże się to w samym finale, podczas śmierci Don Kichota, kiedy wszyscy odnajdują wreszcie w sobie takie same pokłady empatii i wzruszenia. Aldonza/Dulcynea rozpoczyna śpiewać "Śnić sen", najbardziej popularną arię tego musicalu, by już za chwilę tę samą melodię podjęli wszyscy pozostali aktorzy będący wcześniej uczestnikami scenicznych zdarzeń.

Anna Wieczur-Bluszcz stara się raczej unikać mogących ocieplać aurę metafizycznych ingrediencji, z dużą dozą wrażliwości i scenicznego smaku konstruuje niczym malarz na płótnie impresyjno-wizyjne płaszczyzny, w których precyzyjności i nasza własna wrażliwość może się na różny sposób odnajdywać. Widać to i słychać na widowni, która nie tylko głośno oklaskuje wszystkie songi znakomicie śpiewających aktorów, ale szczerze się uśmiecha i bez wstydu ociera łzy wzruszenia.

Dzieło Mitcha Leigh i Dale'a Wassermana, w rękach utalentowanej reżyserki, objawiło się w dużej mierze jako mądra przypowieść o odbudowywaniu więzi emocjonalnych i przywracaniu człowiekowi roztrwonionej i zabłąkanej czystości. Jako historia, w której dochodzi nie tylko do konfrontacji marzenia ze wszystkimi przeciwnościami losu, z biedą, bylejakością i głodem, ale także gry skrzydeł fantazji i ludzkiej nieprzewidywalności z mizerią naszego niejednokrotnie tragicznego świata.

Wieczur-Bluszcz doskonale poradziła sobie też z obsadzeniem aktorów, choć zapewne nikogo z bywalców Dramatycznego nie zdziwi rola Sancho Pansy powierzona Krzysztofowi Szczepaniakowi, który czyni z tej postaci prawdziwą kwintesencję ciepłej przyjaźni, czy Modest Ruciński jako Don Kichot. Ten ostatni wykreował niezwykle prostoduszną postać, pełną dobrotliwości, czułości i niekonfliktowej umiejętności patrzenia na świat i zrównoważonego dystansu do otaczającej go rzeczywistości. Ruciński potrafi być momentami groteskowy i jednocześnie błazeński, afektowany, ale zawsze z lekką domieszką humoru, w czym bez wątpienia pomaga mu bardzo dobrze ustawiony głos i umiejętność operowania jego wszystkimi rejestrami. Zaskoczeniem jest na pewno rewelacyjna i zagrana z dużą dozą wyzywającej ekspresji rola Anny Gajewskiej, która potrafiła delikatnie przejść przez drogę od pełnej temperamentu, nie dającej sobie w kaszę dmuchać Aldonzy, skrywającej jednak pod maską bezceremonialności protest i rozgoryczenie, do dyskretnego zdumienia tęskniącej za lepszym światem i dobrem Dulcynei. Może trochę szkoda, że aktorski wyraz nie do końca podparty jest równie interesującym wokalem, ale rola Gajewskiej na pewno jest godna zapamiętania i warta szczególnych komplementów.

Warszawski spektakl w swojej koncepcji inscenizacyjnej jest poprowadzony bardzo czysto, wykorzystywane przez Wieczur-Bluszcz stylistyki i konwencje są zawsze uzasadnione, tym samym czytelne i klarowne, udanie łączą wszystkie skrajności - tragizm z komizmem, mistyfikacje i symbolikę z iluzorycznością, tony patetyczne z bardziej frywolnymi czy persyflaż z gloryfikacją idealistycznych pobudek do walki człowieka z tym, co pospolite, banalne, płytkie, wyświechtane i stereotypowe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji