Artykuły

"Pretty Woman" i #metoo. Teatr Muzyczny będzie się zmieniał

Nowy dyrektor artystyczny Teatru Muzycznego, aktor i reżyser Jakub Szydłowski, ma już pierwsze pomysły. Oprócz sprawdzonych musicalowych formatów chce śpiewanych wersji kultowych polskich filmów i muzycznych adaptacji literatury. - Marzę, żeby ten teatr otworzył się na różne formy - mówi Izabelli Adamczewskiej z Gazety Wyborczej - Łódź.

Jakub Szydłowski: Warto iść na "Idiotów" do Jaracza?

Izabella Adamczewska: Warto. Jaracz ma chyba taki sam problem z publicznością co Muzyczny. To teatr po rewolucji: przyszedł Seb Majewski, chciał wymienić widzów, więc się go pozbyto. "Idioci" to teatr środka. Co się zmieni w Muzycznym za pana dyrekcji artystycznej?

- Marzę, żeby ten teatr otworzył się na różne formy, był sceną poszukującą, ale może z początku niezbyt ryzykującą. Nie będziemy traktować widza terapią szokową.

Zanim tu przyszedłem, widziałem, że zmiany już się zaczęły. Dzięki nim Teatr Muzyczny, dawniej kojarzony z podstarzałymi operetkami, znalazł się w czołówce teatrów musicalowych w Polsce. Jako wieloletni aktor Romy wiem od kolegów, którzy jeżdżą po kraju na castingi, że ważne jest dla nich zaistnienie również na łódzkiej scenie. Muzyczny przyciąga zarówno aktorów, jak i widzów takimi produkcjami jak "Jesus Christ Superstar", "Nędznicy" czy "Miss Saigon". Epickie produkcje musicalowe, sprawdzone i znane, to dobry kierunek.

Ale to formaty.

- Jestem zwolennikiem metody małych kroków. W przyszłym sezonie planujemy prapremierę musicalu "Pretty Woman" z myślą o szerszej publiczności. Tytuł jest wszystkim znany

Wszystkim? Julia Roberts, wówczas w rozkwicie młodości, dziś jest babcią.

- No tak, ale mamy tam ponadczasową historię miłosną i aktualny kontekst, czyli #metoo i sprawę Harveya Weinsteina. Nie jest to może główny wątek, ale bohaterka "Pretty Woman" była molestowana seksualnie, chciałbym, żeby to wybrzmiało w spektaklu.

Spodziewałabym się raczej tego, że Kopciuszek wyszuka sobie milionera na Tinderze.

- Nie tym razem, "Pretty Woman" to znów format, licencjodawca wymaga respektowania realiów epoki. Musimy się zatrzymać w początku lat 90. Ale nie wszystko będzie w tej stylistyce, na przykład muzyka Briana Adamsa jest bardzo nowoczesna.

Nie będzie piosenki Roya Orbisona?

- Będzie, udało nam się szczęśliwie uzyskać zgodę na ten numer. Wkrótce rozpoczynamy ogólnopolskie castingi. Nasza "Pretty Woman" będzie polską prapremierą. Łódź jeszcze nie miała polskiej prapremiery musicalu na licencji zachodniej. Ten tytuł wystawiono dotychczas w Europie tylko w Niemczech, na marzec planowana jest premiera w Londynie.

"Pretty Woman" to pierwszy krok w stronę nowego repertuaru Teatru Muzycznego. "Nędzników" możemy grać tylko do końca sezonu z powodu wygaśnięcia licencji. Mówię to z żalem, bo osobiście ten spektakl uwielbiam, sam w nim grałem. W Gdyni, jeszcze jako student, i w Warszawie, w roli Javerta, u Wojciecha Kępczyńskiego. To spektakl nieśmiertelny, zawsze będzie się podobał, bo jest klasyką gatunku. Ale szukamy teraz czegoś nowego i namawiam panią dyrektor, żebyśmy wprowadzili jakość własną, zaproponowali przedstawienie, o którym może być głośno, które podejmie dialog, zdiagnozuje naszą rzeczywistość. Wiemy, jak wspaniałe spektakle robi Wojciech Kościelniak

Ubawiła mnie recenzja Doroty Masłowskiej, zachwalającej musicalowych "Chłopów" Kościelniaka. Jej zdaniem zasługą reżysera było "ściągnięcie z tej książki klątwy nieczytelnej ramoty".

- Był czas, kiedy na świecie powstawały różnorodne formy musicalowe. Teraz na zachodnich afiszach pojawiają się głównie tytuły znanych filmów, które odniosły komercyjny sukces. Kościelniak stworzył własny trend: musicalowe adaptacje klasyki literatury. To świetny i potrzebny kierunek.

W Romie na małej scenie sam zrobiłem kiedyś muzyczny "Proces" Kafki. Spektakl miał dobre opinie i był grany przez dwa sezony. Nadal mam zakusy na nowości, tym razem w Łodzi. Przykładowo wczoraj miałem spotkanie z łódzkim muzykiem jazzowym. Rozmawialiśmy o koncerto-spektaklu, opowieści o znanym jazzmanie.

Widział pan "Komedę" w Nowym?

- Jeszcze nie, ale ciekawe, że pani o tym wspomina, bo podrzuciłem właśnie dyrektor Grażynie Posmykiewicz książkę biograficzną Magdaleny Grzebałkowskiej o Komedzie, uważam, że to kolejny potencjalny wspaniały materiał na spektakl. Czytałem ją w wakacje, pękałem ze śmiechu i wzruszenia.

Jakie jeszcze ma pan pomysły?

- Może zabierzemy się za historię Polski. Jest tam wiele fascynujących postaci. Może repertuar będziemy tworzyć kluczem kinematograficznym? Skoro Amerykanie przerabiają na musicale kasowe filmy, dlaczego nie wykorzystać znanych polskich produkcji?

"Miś"!

- Trafiła pani! Ale biorę pod uwagę też inne tytuły. Nie podam ich, bo jeszcze ktoś mi podbierze. Niestety "Seksmisja" jest już zajęta.

Kilka lat temu podjęto w Muzycznym próbę wystawienia nowego dzieła. Sam pan reżyserował "Cyrana" z muzyką Krzysztofa Herdzina.

- Pomagałem w jego realizacji, bo reżyser Jacek Bończyk z powodów zdrowotnych musiał się wycofać. Starałem się tę produkcję ożywić, dokonałem skrótów i tak wyciąłem na przykład trzy piosenki o gotowaniu.

Jak dyrektor artystyczny szuka tytułów? Jeździ pan po świecie?

- Chciałbym (śmiech). Oczywiście zdarzyło mi się oglądać spektakle na West Endzie. Na Broadwayu jeszcze nie byłem. Na szczęście teatry chwalą się w mediach zapowiedziami, wrzucają filmiki i trailery. Wymieniamy się spostrzeżeniami z innymi dyrektorami polskich teatrów, którzy też poszukują. Nie chcemy się powielać. Ale, chociaż jest publiczność musicalowa jeżdżąca od teatru do teatru, nie jest to taka ilość, która uniemożliwiałaby wystawienie tego samego tytułu w tym samym czasie w dwóch miastach.

Ma pan spore doświadczenie sceniczne.

- Pracowałem z Kępczyńskim, Kościelniakiem, Korwinem, Józefowiczem, Gruzą...

Nawet z Adamem Hanuszkiewiczem robiłem musical. Załapałem się na wyjątkowe dzieło: "Przed premierą, czyli z życia krawcowych musicalowych" w 1998 r. Coś niebywałego! To był musical w musicalu o życiu teatralnym. Zapisał się na stałe w historii Teatru Muzycznego w Gdyni, bo poszedł zaledwie kilka razy. Byłem jeszcze wtedy studentem, ale już od dwóch lat na scenie. Kiedy graliśmy premierę, Mistrz Adam kazał sobie ustawić wśród publiczności tron, co już świadczyło o samouwielbieniu. Wykonywaliśmy właśnie numer choreograficzny, gdy nagle wstał, wszedł po schodkach na scenę, ze słynną laską w ręku i mikrofonem. Zamarliśmy, nie wiedząc, co robić. Mistrz odwrócił się do widzów, skierowano na niego snop światła i zaczął opowiadać anegdoty. Wznowiliśmy spektakl po kilkunastu minutach. Wtedy zrozumiałem, że nie traktował musicalu poważnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji