Artykuły

Do trzech razy sztuka

Jeden autor, trzy jednoaktówki, troje reżyserów i dwoje odtwórców ról - a wszystko to w ramach "Cześć, kochanie. Głowacki 3.1". Najnowsza premiera Konsulatu Kultury w Gdyni została wyreżyserowana przez Olenę Leonenko-Głowacką, Sebastiana Konrada i Tomasza Mana, którzy ujęli miniatury Janusza Głowackiego w intrygujące studium damsko-męskiego związku w kryzysie. Osobność każdej z części podkreśla odmienność strategii reżyserskiej, konwencji teatralnych i środków aktorskich - pisze Wiktoria Formella z Nowej Siły Krytycznej.

Wystawienie mało wyeksploatowanych scenicznie utworów Głowackiego, nad którym sam miał sprawować pieczę, zaplanowane był na otwarcie Konsulatu w 2018 roku, lecz nagła śmierć pisarza pokrzyżowała plany. Dyrektor Jarosław Wojciechowski w pewnym stopniu dopełnił zobowiązania, zapraszając do realizacji "Choinki strachu" (1981) wdowę - Leonenko-Głowacką. Spektakl poszerzono o "Zaraz zaśniesz" (1980) w reżyserii Konrada i "Spacerek przed snem" (1979) (na zdjęciu) zainscenizowany przez Mana. Zaproponowaną kolejność uzasadnia chronologia ukazywania się jednoaktówek w "Dialogu". Choć Głowacki opublikował je jako dramaty radiowe, w gdyńskiej inscenizacji mamy pełnowymiarowe teatralnie miniatury.

Utwory te ukazują jedną z najczęściej stosowanych przez dramatopisarza technik autoadaptacji, łączy je nie tylko gatunek, ale i fabularna zbieżność, zgodność tematów oraz podobieństwo bohaterów. Choć w różnym wieku, są to kobieta i mężczyzna w relacji uczuciowej (uważniejsi widzowie mogą odnaleźć kryptobiograficzny tropy w twórczości Głowackiego). Inscenizację można czytać jako trzy autonomiczne opowieści, choć są w niej sygnały umożliwiające potraktowanie ich jako trzyaktowego cyklu. Wystarczy zwrócić uwagę na powtórzenia w kostiumach (bohaterka i bohater pierwszej części noszą rzeczy, które po antrakcie zrzucą z siebie postaci drugiej), muzyce (pierwszą część kończy musicalowo odśpiewany wers z "Rape Me", drugą rozpoczyna fragment tej piosenki w oryginalnej wersji Nirvany), czy sposobie organizacji antraktów (nagranie z off-u, w którym słyszymy kłótnie bohaterki i bohatera na temat długości trwania przerwy). Inscenizacyjne przenikania nie są więc banalnym lustrzanym odbiciem, lecz odbywają się na poziomie pomysłowych konfiguracji. Duża w tym zasługa nie tylko zespołu reżyserskiego, ale też Anetty Piekarskiej-Man - autorki minimalistycznej scenografii i kostiumów oraz Ignacego Wiśniewskiego, odpowiedzialnego za muzykę, aranżacje i akompaniament.

Decyzja Mana, aby musicalową formą objąć "Spacerek przed snem" - a więc miniaturę opowiadającą o rodzącej się relacji damsko-męskiej - wydawała się zasadna (być może stanowi też nawiązanie do powodzenia twórczości Głowackiego na Broadwayu), jednak nie przeżyła próby sceny. Reżyser nie stosuje tej konwencji po to, by eksponować muzyczne i taneczne walory obsady (choć mamy rapową melorecytację Kacpra Gaduły-Zawratyńskiego, Daria Krzyżaniak śpiewa songi, choreografia to tango albo układ z efektowną wariacją na temat przerzutu bokiem), używa jej z dystansem, jako gatunek niezasługujący na poważne traktowanie, parodiuje nierealistycznym aktorstwem i szerokim gestem. Być może przerysowana, lekka forma miała rozładować napięcie, które wprowadza opowieść o napadzie i (niedoszłym) gwałcicielu, jednak już sam Głowacki obraca ją na nice, czyniąc z (niedoszłej) ofiary przemocy niemal oprawczynię. Napadnięta kobieta wyznaje, że jest dziewicą, dlatego mężczyzna rezygnuje z gwałtu, który miał być próbą odreagowania zdrad żony. Gdy próbuje uciec, następuje niedorzeczny zwrot akcji - dziewczyna przejmuje inicjatywę i chce wykorzystać nadarzającą się okazję jako szansę na pozbycie się ośmieszającego ją wśród koleżanek dziewictwa. Słowem - już po krótkiej chwili jednoaktówka porzuca ton serio, by bawić się melodramatyczną konwencją, niedoszły gwałciciel zaprasza niedoszłą ofiarę do kawiarni, by przy winiaku i galaretce zwierzyć się jej z doświadczeń upokorzonego małżonka.

Postaci mówią o swych potrzebach w sposób niezawoalowany, dlatego zbędne wydaje się bombardowanie publiczności tautologicznymi wobec tekstu gagami: podczas próby gwałtu postaci będą się gonić niczym w slapstickowej komedii, rozerotyzowana kobieta dominuje nad przestraszonym mężczyzną, mówiąc o podróży do Francji, podkreślą charakterystyczne "r", a przywołując kolegów mówiących "przez zęby" będą (pewnie nie domyślilibyście się Państwo) mówić "przez zęby". "Spacerek przed snem" trwa pół godziny, jednak pomysły Mana, ograniczone do niezbyt wyszukanej ilustracji, są przeciwskuteczne - szybko się zużywają wywołując niemrawe reakcje publiczności, a pojedynczych widzów skłaniają do tego, aby po przerwie nie wracać na przedstawienie.

Powinni żałować, kolejne części okazują się znacznie lepsze. Druga, podobnie jak pierwsza, jest osadzona współcześnie. "Zaraz zaśniesz" to obyczajowy epizod z życia pary z dłuższym stażem. Jest noc, bankiet dobiega końca, kobieta i mężczyzna wracają do domowego zacisza, błaha rozmowa stopniowo zyskuje napięcie - odbywa się tuż przed rozstrzygnięciem, które ma zaważyć na życiu obydwojga. Problem nie zostaje nazwany, postaci nie potrafią mówić o nim wprost, posługują się półsłówkami, jednak domyślamy się, że jest nim niechciana ciąża i zaplanowana na poranek aborcja. Rozmowa przepełniona zarzutami i pretensjami obnaża kondycję ich związku - mężczyzna traktuje ciążę jako rewolucję pojawiającą się w nieodpowiednim momencie życia, dlatego kobieta upokarza go, skrupulatnie wytykając słabości, niedojrzałość do nowej roli, przerażenie ewentualnym ojcostwem. Zamiast uwierającej teraźniejszości, mężczyzna woli skoncentrować się na korzyściach wynikających z aborcji - snuje wizję szczęśliwego życia w Stanach Zjednoczonych. Wydaje się to nierealne biorąc pod uwagę marazm bohatera, który nie radzi sobie z najprostszą, codzienną czynnością

Pobrzmiewający fragment utworu Ireny Santor, brzmi niebywale ironicznie: "Każda miłość jest pierwsza,/ Najgorętsza, najszczersza,/ Wszystko w nowy przystraja blask./ I już serce odkrywa,/ że to ta jest prawdziwa,/ że przeżywa ją pierwszy raz". Bohaterowie są ze sobą wyłącznie z powodu toksycznego przyzwyczajenia i lojalności. Finał (z dziwną wariacją dźwiękową na temat odgłosów USG?) nie przynosi rozwiązania, a jedynie zawieszenie konfliktu, chwilowe wyciszenie emocji w oczekiwaniu na kolejny wybuch.

Podobnie jest z "Choinką strachu", najlepszą częścią spektaklu, w której Leonenko-Głowacka pozwoliła wybrzmieć psychologii, stawiając na uważne, realistyczne aktorstwo. Tłem opowieści są ówczesne wydarzenia kulturalne (Daniel Olbrychski i jego nowy film), a zwłaszcza sytuacja społeczno-polityczna (strajk w Stoczni Gdańskiej), co podkreśla stylizacja inscenizacji na lata osiemdziesiąte (któż dzisiaj korzysta z maszyny do pisania?!). Bohaterka kreśli prostą intrygę umożliwiającą jej kontrolowanie rozmowy i rozegranie psychodramy, w którą wpędza partnera. Zabieg testowania odwagi ma być formą uszczypliwej kary za wielokrotne zdrady. Podstęp ujawnia kompleksy i tchórzostwo mężczyzny, który zrzucając maski jawi się jako konformista niedopełniający zawodowych i obywatelskich obowiązków w obawie przed konsekwencjami i utratą pozycji zawodowej. To ośmieszony inteligent, który woli bezpieczne i nobilitujące towarzyskie spotkania. Głowacki ukazuje słabość ludzkiego charakteru, a słowami kobiety kpi z etosu inteligenta o patriotycznym zadęciu (zwłaszcza w złośliwym porównaniu do Kordiana, który zemdlał przed komnatą cara).

"Choinka strachu" jest oparta na niewiadomej - nie wiemy czy kluczowa informacja o telefonie jest prawdą, czy kłamstwem Duża w tym zasługa Darii Krzyżaniak, która w tej - jak i poprzednich częściach - umiejętnie prowadzi postać i oddaje złożoność postaci. Nie siląc się na groteskową przesadę i kreowanie stereotypu kobiety-modliszki, ukazała bohaterki silne, aktywne, niezależne, świadome swojej wartości i prowokujące po to, by zdobyć jeszcze większą przewagę w rytualnych wojenkach o dominację. Jej przeciwieństwem jest mężczyzna w interpretacji Kacpra Gaduły-Zawratyńskiego. Mamy wrażenie, że obserwujemy tego samego bohatera na różnych etapach związku z kobietą (bądź kobietami), za każdym razem to zalękniony frustrat, nierzadko desperat, który bywa poniżany.

Leonenko-Głowacka postawiła na ascetyczną inscenizację, aby w pełni mogły wybrzmieć słowne potyczki, "podsłuchany" język, który uzmysławia zależności oplatające postaci. Drobiazgowo ukazała psychologiczne relacje oparte na monotonii i niepowodzeniach zawodowych. Reżyserka dowiodła, że kluczem do tych jednoaktówek jest granie w tonie serio, wtedy wywołują znacznie ciekawsze emocje (częstokroć także humor) niż zaproponowane przez Mana odejście od mimetyzmu.

Gdyński tryptyk nie tylko pozwolił przypomnieć mniej znany obszar twórczości Janusza Głowackiego, ale też jej profetyczny charakter, jeśli chodzi związki kobiety i mężczyzny w kryzysie.

---

Wiktoria Formella - absolwentka teatrologii o specjalności dramaturgiczno-krytycznej oraz zarządzania kulturą na Uniwersytecie Gdańskim. Publikowała w "Kwartalniku Artystycznym Bliza" oraz "Fragile. Piśmie Kulturalnym".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji