Artykuły

Spór nie tylko o "Wesele"

Ośmielam się twierdzić, w wbrew wszelkim malkontentom i pesymistom, że wcale nieźle wyglądają w naszej ukochanej ojczyźnie sprawy kultury. No bo proszę pomyśleć: przyjechali do Poznania Byrscy, wystawili w nowy sposób "Wesele" i w środowisku intelektualnym miasta, dotychczas - zdawałoby się - cichego, zawrzało. W prasie i klubach dyskusje, jedni biją brawo, inni się zżymają, a w teatrze podobno komplety.

Nawet przeciwnicy poznańskiego "Wesela" i - szerzej: teatru nowego typu - nie mogą nie uznać jednego faktu: oto współczesny teatr zaczyna się stawać teatrem reżysera, scenografa, inscenizatora, a w dalszej konsekwencji teatrem zespołu podporządkowanego twórczej myśli jego kierownika. Dawniej się chodziło do teatru "na aktora", dzisiaj się chodzi "na reżysera". Znaczy to w praktyce, że reżyser i scenograf przestali być wykonawcami cudzego tekstu, lecz stali się twórcami przedstawienia. Dyskusja nad prawem do eksperymentu w teatrze jest bezsensowna: to tak jakby ktoś chciał rozważać prawo malarstwa, muzyki, literatury do własnych poszukiwań.

Tak więc pierwszy punkt sporu o poznańskie "Wesele" jest sporem o to, w jakim stopniu praca reżysera i aktora jest twórczością. W dyskusji słyszy się głosy, które domagają się respektowania didaskaliów, inscenizacyjnych wskazówek Wyspiańskiego. Pomijając to, czy można zaufać didaskaliom autora, żądanie takie musiałoby prowadzić kunszt reżyserski do umiejętności konserwatora czcigodnego zabytku. Intencje autora są zagadnieniem interesującym w badaniach genetycznych, nie mogą być jednakże obowiązującą teatr wskazówką. Teatr nie zajmuje się genezą dzieła scenicznego, teatr wypowiada za pomocą dzieła sąd o epoce i o pokoleniu.

Inscenizacja Byrskiego i Potworowskiego odpowiedziała na ważne pytanie o aktualność Wyspiańskiego. Odpowiedziała twierdząco: Wyspiański osądził nie tylko sytuację społeczno-polityczną roku 1901, ale także charakter narodowy Polaków. Powiem przekornie: bardzo bym się cieszył, gdyby Byrskiemu nie udała się w r. 1959 inscenizacja "Wesela". Niestety udała się. Niewieleśmy zmądrzeli od tamtych czasów. Surowa ocena zapałów, marzeń, deklamacji, narodowego zadufania, "ogólnej niemożności" brzmi nadal aktualnie.

Twórcy poznańskiego "Wesela" rozminęli się z wizją sceniczną Wyspiańskiego po to, żeby za tę niewielką cenę zachować coś znacznie ważniejszego: pamflet adresowany do sumienia narodowego.

Czy "Wesele" wystawione tradycyjnie, historycznie, po młodopolsku i krakowsku brzmiałoby mniej aktualnie? Twierdzę, że mniej. I tu zaczyna się drugi punkt sporu o typ współczesnego teatru. Teatr, który opiera się na realiach epoki, na meblach, rekwizytach, kostiumach dosłownych, wyrzeka się ambicji porozumienia ze współczesnym widzem. Arcydzieła literatury przemawiają ponad przeżytymi, obumarłymi realiami historycznymi. Wielkością "Kordiana" nie są okoliczności (zresztą fikcyjne) nieudanego spisku koronacyjnego, ale problem niezdolności do czynu, pokazany jedynie na przykładzie spisku. Scenografia "Wesela" dosłowna, krakowsko-bronowicka, musiałaby przywiązać uwagę widza do historycznych okoliczności anno 1901. Scenografia Potworowskiego, oparta zresztą na szczególnym, właściwym temu artyście, typie abstrakcji, budzi niepokój, jest wizualnym akompaniamentem tekstu oskarżającego kaleką duszę narodu.

Tak, scenografia, kostium, sytuacje sceniczne są nieraz jaskrawo niezgodne z tekstem. I to uważam za najciekawszy pomysł Byrskiego i Potworowskiego. O Pannie Młodej mówi się, że jest jak "lalka wyjęta z pudełek w Sukiennicach, w gablotce". Tymczasem Panna Młoda została ubrana biało, bynajmniej nie bajecznie kolorowo. Poecie snuje się "dramat groźny, szumny, posuwisty", bohater w zbrojej skalisty, ktoś jakby złom granitu, a ukazuje się nie zbrojny rycerz, lecz truchło z grobu wyjęte, coś jakby przegniłe, po szarpane. Wernyhorę postacie "Wesela" widzą jako "pana w delii, w pąsach", a tymczasem przyszedł ktoś parciany, śmieszny, szarlatan być może.

Tym właśnie sposobem została podkreślona niezgodność widzenia, jakie mają postaci "Wesela" i obrazu, jaki otrzymuje widz. W ślad za tym została unaoczniona przepaść między marzeniem a rzeczywistością. Bohaterowie utworu tworzą mity i wierzą w nie, natomiast widz, za reżyserem i scenografem, rozpoznaje prawdziwy sens mitu. Tak więc inscenizacja nie sprzeniewierzyła się tekstowi, ale poparła jego silę demaskatorską.

Jednakże demaskatorska pasja poznańskiej inscenizacji działa w tym punkcie, w którym dramat Wyspiańskiego jest rozrachunkiem ze słabością charakteru narodowego. Natomiast świadomie zrezygnowano z aluzji, nowoczesnych porachunków, z tego, co zachowało jedynie sens dokumentu. Stańczyk może być jednocześnie i "alter ego" Dziennikarza i aluzja do stronnictwa stańczyków: Tę aluzję podtrzymywały w tradycyjnym sposobie wystawienia kostium i po za zdjęte z Matejkowskiego obrazu. Byrski i Potworowski zrezygnowali z tej aluzji, zrezygnowali więc z wizji Matejki. Został tekst i kostium inny: czerwony surdut czy liberia, dziwne przebieranie, błazenada, ale nie zygmuntowski błazen.

W dyskusji wokół "Wesela" narosły już nieporozumienia, które zmuszają do tłumaczenia i wyjaśniania rudymentów sztuki teatralnej. Tekst literacki jest niezmienny, ale każdy tekst literacki jest niedopowiedziany, wielowarstwowy, skutkiem czego każda epoka odczytuje go na nowo. Natomiast sztuka aktorska, reżyserska, scenograficzna idą naprzód. To, co 50 lat temu było nowatorstwem, dziś bywa sztampą. Respektować 50-letnie przyzwyczajenia widza znaczy rozładować nabój ironii, zgryźliwości i oskarżenia zawartego w "Weselu".

Rzecz ciekawa, że nikt nie ma pretensji do stosowania współczesnych środków technicznych wobec klasycznego repertuaru, że nikt nie gorszy się światłem elektrycznym, sceną obrotową w przedstawieniu Szekspira. Natomiast wprowadzenie do teatru współczesnych doświadczeń sztuki plastycznej i muzyki budzi sprzeciwy.

Rzecz bynajmniej nie w tym, żeby zaakceptować wszystkie propozycje inscenizacji poznańskiej. Warto by było po usunięciu zasadniczych nieporozumień przejść do dyskusji wewnątrz koncepcji Byrskiego. Nie wiem na przykład, czy Byrski ma rację, kiedy traktując ze słuszną ironią Poetę, jednocześnie przyznaje Dziennikarzowi prawo do wzniosłego tragizmu. Tylko przed taką dyskusją trzeba za przestać łamania rąk nad brakiem "chaty rozśpiewanej".

Nie dziwię się, że starsze pokolenie nie akceptuje nowej inscenizacji "Wesela". Jeśli dyskusja nad "Weselem" jest dyskusją pokoleń, to dowód, że punkt ciężkości sporu spoczywa w kwestii: inscenizacja dosłowna i realistyczna czy umowna, Stańczyk matejkowski, czy błazen w ogóle. Rozumiem ludzi, którzy wiedzy o genezie i funkcji "Wesela" sprzed pierwszej wojny światowej nie czerpią z komentarzy, którzy- byli świadkami spraw, co dziś stały się albo anegdotą albo rozdziałem w podręczniku historii. Tylko, że teatr zawsze adresuje przedstawienie do określonego widza. Byrski zaadresował "Wesele" do współczesności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji