Artykuły

Miłość czule sfotografowana

Na wystawie w MOCAK-u poświęconej Wiesławowi Dymnemu znajdują się zdjęcia, które artysta zrobił swojej żonie Annie. "Byliśmy w sobie szaleńczo zakochani i to przeniosło się na te zdjęcia".

"Aniczka, wiesz co, jak skończysz spektakl, to nie zmywaj makijażu, tylko wróć w nim do domu. Zrobimy sobie sesję" - te kilka słów zawsze sprawiało, że Anna Dymna biegła wieczorem przez Rynek jak na skrzydłach. Wdrapywała się po schodach prowadzących na strych starej kamienicy, a tam wszystko było przygotowane. W pokoju paliły się reflektory, które jej mąż sam zrobił, choć niespecjalnie umiał radzić sobie z prądem, a wokół leżały rekwizyty: kosze, szkła, kilimy, futerka, ubrania. Gdy światło było już odpowiednio ustawione, wydobywając z mroku twarz i sylwetkę Anny, Wiesław domalowywał jej kreski, cienie i inne elementy makijażu, których jego zdaniem brakowało.

Kiedy uznał, że modelka jest gotowa, brał do ręki jeden z dwóch aparatów, na które wydali, jak na ówczesne czasy, majątek. Wyostrzał obiektywem kadr i naciskał spust. Wówczas słychać było charakterystyczne pstryknięcie. Odgłos przeskakującej migawki będzie do nas docierał przez całą tę opowieść o niezwykłej miłości Anny Dymnej i Wiesława Dymnego. Choć nie liczmy na to, że zawsze usłyszymy miły dla ucha dźwięk. Niekiedy, jak to w życiu bywa, zazgrzyta on nieprzyjemnie, aż w końcu zmieni się w przejmującą ciszę. Bo pewnych rzeczy nie trzeba utrwalać na kliszy.

Kadr, w którym kwiaty rozkwitają

Ale na razie aparat został w Krakowie i nie słychać żadnych pstryknięć. Na planie filmu "Pięć i pół Bladego Józka", kręconego w Łącku, panuje cisza. Tylko scenarzysta niespokojnie kręci się wśród rozstawionych dekoracji, raz po raz podrzucając reżyserowi coraz to nowe fragmenty tekstu. Henryk Kluba toleruje to, bo wie, że Wiesław Dymny dostarcza mu znakomity materiał do pracy. Grająca główną rolę młodziutka aktorka Anna Dziadyk ma inny problem. Trochę boi się tego dziwnego scenarzysty, który mało mówi, często jest jakiś zmęczony i tylko czasem miło się uśmiecha.

- Wcześniej takich ludzi jak Wiesiu nie znałam. On był taki spuchnięty, wyglądał jak chiński bożek. Tak było chyba wtedy, kiedy miał kaca. Czasem czuć było od niego alkohol. Bywało, że rzucał komuś jakieś ostre słowa, których wtedy nie znałam i bardzo się wstydziłam. A na mnie tylko patrzył i spod tej swojej dzikiej maski łagodnie się uśmiechał. Zupełnie inny wstyd poczułam, gdy grałam z Andrzejem Malcem scenę miłości. Leżałam nago, tylko w małych majteczkach na łóżku i moje ciało powoli zakwitało kwiatami. Żeby to sfilmować, Dymny przez cały dzień spokojnie i precyzyjnie, w milczeniu malował mnie małymi pędzelkami. Coraz więcej kwiatów miałam na twarzy, rękach, piersiach Czułam się tak, jak pewnie czuje się płótno, gdy malarz dotyka je różnymi kolorami. Metafizyczne uczucie.

Trudno snuć opowieść o Dymnych jak przecukrowane love story. Słodko było tylko wtedy, gdy on nie pił. Wówczas powstawały nie tylko piękne zdjęcia, ale fantastyczne rysunki i teksty, które bawiły widzów Piwnicy pod Baranami.

Wcześniej na twarzy Anny i Wiesława zamiast kwiatów zakwitły ślady po wymierzonych w afekcie uderzeniach. A stało się to w majowe święto, kiedy ekipa rozjechała się do domu. Anna Dziadyk nie wróciła do Krakowa. Była mocno przeziębiona i wolała się wykurować w pałacyku Rydza Śmigłego w Łącku, gdzie filmowcom wynajmowano pokoje. Usiłowała czytać w łóżku "Mistrza i Małgorzatę", ale nie mogła się skupić na lekturze, bo cały czas przeszkadzały jej odgłosy dochodzące z korytarza. Tam Wiesław Dymny razem z równie jak on pijanym kolegą Jerzym Cnotą grali w ping ponga, klnąc przy tym siarczyście. Młoda aktorka w pewnym momencie nie wytrzymała, otworzyła drzwi i grzecznie poprosiła, żeby przestali.

Wtedy Dymny wtargnął do jej pokoju z butelką w ręce i coś usiłował powiedzieć, używając powtarzanego z uporem słowa "kurwa", stosowanego jako zamiennik przecinka. Ona nie była przyzwyczajona do takich wyrazów i pomyślała, że ten pijany mężczyzna tak właśnie ją nazwał. Wymierzyła mu policzek, a on jej oddał. Była w szoku, nigdy nie zdarzyło się jej coś podobnego. Natychmiast wyjechała do Krakowa.

Ale po kilku dniach musiała wrócić na plan. Gdy wysiadała zmarznięta z pociągu, Dymny stał na peronie w szarym, kusym kożuszku. Nic nie powiedział, tylko wyciągnął zza pleców trzy zamarznięte goździki. Wtedy odruchowo pocałowała go w policzek. I coś się od tej chwili zmieniło. - Wiesiu, jak dziecko, zaczął podrzucać mi pod drzwi prezenciki, to jakiś obrazek, to wyrzeźbioną z drewna broszkę. Po zdjęciach chodziliśmy na długie spacery i gadali, gadali, gadali Dymny przestał pić. Był delikatny, dowcipny, ciepły Gdy plan filmowy przeniósł się do Łodzi, po zdjęciach łaziliśmy całymi godzinami po ulicach i nawet nie trzymaliśmy się za ręce. Wówczas to wszystko się w nas dopiero rodziło - wspomina aktorka.

Z tego czasu pochodzi zdjęcie Anny Dziadyk jadącej na rowerze w otoczeniu gangu motocyklistów. To kadr z filmu "Pięć i pół Bladego Józka". Widać na nim delikatną, przepiękną dziewczynę, która ma w oczach iskry świadczące o jej zdecydowanym charakterze. Tego zdjęcia nie zrobił Wiesław Dymny. On aparat wziął do ręki dopiero, gdy uporządkował swoje rodzinne sprawy i po wielu miesiącach wreszcie zamieszkali razem.

Kadr, w którym policzek przytula się do miękkiego futra

Teraz już są małżeństwem. Ta sesja będzie przepiękna i czuła, jak skórki z lisów, którymi otula się Aniczka. Stoi naga, patrzy prosto w obiektyw, a Wiesław drapuje na niej miękkie futerko. Układa jej ręce tak, by mogła przytulić je do policzka. Słychać pstryknięcie, jego odgłos jest ciepły i bezpieczny. Tak jak dom, który razem urządzają. Dymny aranżuje strych, na którym będą teraz razem mieszkać. Projektuje meble i razem je robią. Przedpokój zamienia w zakład stolarski, w którym, wśród leżących na podłodze wiór, tnie i hebluje drewno. - On był od grubszej roboty, ja od wykańczania, bejcowania, szlifowania. Okropnie się starałam, bo on mnie chwalił. "Aniczka pięknieś to wyszlifowała" - mówił, a ja byłam taka dumna z siebie. Podobnie zresztą, jak wtedy, kiedy szyłam ze skóry buty czy malowałam z nim zegary. Bo on mnie wszystkiego uczył, chciał, żebym była tą, która własnymi rękoma tworzy swój świat. Tak jak on.

Do ślubu idzie w butach zaprojektowanych przez Wiesia, takich wysokich, skórzanych, z kieszonkami. Ktoś robi im oficjalną fotografię, jak podpisują akt małżeństwa. Potem już nikt nad zdjęciami się nie zastanawia, bo na strychu trwa zabawa na całego. Piwnica pod Baranami świętuje z nowożeńcami, a Piotr Skrzynecki z ojcem panny młodej śpiewa partyzanckie piosenki. Miała być podana świeża polędwica, ale w zamieszaniu zapominają o leżącym w schowku mięsie. Będą je rozdawać rano sąsiadom, bo nie mają lodówki, a właśnie muszą wyjechać na kolejny plan filmowy.

Aniczka niebawem zaczyna zdjęcia do spektaklu realizowanego w teatrze telewizji "Wysoka stawka". To obyczajówka, w której bohaterka nie prowadzi się najlepiej. Do spektaklu potrzebne są jej zdjęcia z kochankiem. Reżyserka Krystyna Meissner prosi telewizyjnego fotografa Jerzego Zaczyńskiego, by zrobił je aktorce. Zastanawiają się, kto może jej w nich partnerować. Ona proponuje, by był to jej mąż. - To są jedyne zdjęcia, na których jesteśmy razem. Siedzę Wiesiowi na kolanach, na ramionach. Zdjęć z Wiesiem mieliśmy mało, bo to on mnie zawsze fotografował.

Tak jak wtedy, kiedy Anna miała zagrać w filmie Żuławskiego "Na srebrnym globie". Przykro jej było, że musi zrezygnować z tak ciekawej propozycji, bo termin zdjęć nakładał się jej na inne zobowiązania. "Aniczka, nic się nie martw, zrobimy sesję dzikiego człowieka na srebrnym globie" - powiedział Wiesiu i przyniósł do domu wielkie kości. Pozowałam mu półnaga, trzymając je w rękach.

Te zdjęcia były dzikie, niebezpieczne tak jak temat, do którego nawiązywały. I tak jak życie, które wiódł Wiesław Dymny. Bo przecież trudno snuć opowieść o nim i Annie jak przecukrowane love story. Słodko było tylko wtedy, gdy nie pił. Wówczas powstawały nie tylko piękne zdjęcia, ale fantastyczne rysunki i teksty, które bawiły widzów Piwnicy pod Baranami. Bo Dymny był uzależniony od tego miejsca. Choć wiedział, że jak tam wejdzie, to będzie pił. - A jak pił, to marnował czas. On tego nienawidził, ale to było silniejsze od niego - nie kryje żona.

A po alkoholu bywał agresywny, nieprzewidywalny. Piotr Skrzynecki prosił czasami Anię, żeby zabrała go z Piwnicy, bo się go po prostu boi. - Tylko że pod skorupą agresywnego, dzikiego człowieka chował się zrozpaczony, wrażliwy, przestraszony chłopiec. I ja to doskonale wiedziałam - mówi Anna Dymna. By nie mieć co do tego wątpliwości, wystarczy przeczytać jeden z listów pisanych przez męża do niej: "Najmilsza, Kocham Cię bardzo. Kocham Cię, kiedy jesteś i kiedy Cię nie ma, bo zawsze jesteś. Kocham, kiedy Cię spotykam, kiedy patrzę, kiedy słyszę i kiedy tylko spodziewam się. Kocham Cię nocą, dniem, kocham wieczorem, kocham latem, wiosną, zimą. Kiedy masz nos zmarznięty i ręce zimne, które szukają ciepłego kamienia. Kocham Cię, kiedy śmiejesz się tak pięknie jak lecące stada ptaków. Kocham Cię, kiedy jesteś poważna, a w Twoich oczach pojawia się czerń. Kocham Cię, kiedy płaczesz zupełnie bezbronna. Kocham Cię, kiedy Twój nosek (którego kocham osobno, bo go dla Mnie Pan stworzył, błogosławiąc Matkę) jest zakatarzony, a oczka chowają się do środka zapuchniętych powiek. Kocham Cię zawsze".

- Taki list powinna dostać każda kobieta, przynajmniej raz w życiu - dodaje aktorka.

Kadr, w którym włosy skręcają się w wężowe sploty

Tego wieczoru wyobraźnia Wiesława Dymnego wiodła go w ciemniejsze rejony. Gdy skierował obiektyw na twarz żony, przyszedł mu do głowy szalony pomysł. Chwycił ze stołu butelkę rycyny i wylał na jej głowę. Długie, ciemne włosy zaczęły skręcać się w śliskie, wężowe sploty. Niebawem na ich strychu będą pełzać zupełnie inne gady, już nie ciemne jak włosy Aniczki, tylko jasne, oślepiające siłą ognia, który strawi ich dom.

To stało się 29 października 1977 roku. Anna Dymna miała jeszcze w uszach oklaski publiczności, gdy wracała do domu po spektaklu w Starym Teatrze. Już przechodząc przez Planty zaczęła przeczuwać, że coś się dzieje, choć jeszcze nie miała pojęcia co. Będąc na schodach kamienicy, zrozumiała, że pali się jej strych. Przyczyną ognia był wybuch kineskopu radzieckiego telewizora. Na szczęście, gdy to się stało, jej mąż był w łazience. Kiedy z niej wyszedł i zobaczył, co się dzieje, wpadł w przerażenie. Odłamek kineskopu skaleczył go wówczas w szyję, a szlafrok, w który był ubrany, zapalił się. Zdarł go z siebie i zaczął szukać kluczy, by uciec z mieszkania. Był w szoku i nie mógł ich znaleźć. Dopiero Anna otworzyła drzwi od zewnątrz, otuliła go swoim płaszczem i wyprowadziła na korytarz. Straż pożarna, zawiadomiona od razu przez sąsiadów, już ciągnęła węża po schodach. Oni zostali bez niczego, tak jak stali. Wszystko spłonęło - własnoręcznie wykonane przez nich meble, obrazy, które z taką pieczołowitością wieszali na ścianach, listy, zdjęcia, książki Słowem całe ich życie.

Przeprowadzili się do przyjaciółki Anny z teatru, Elżbiety Karkoszki. Wiesław Dymny otrząsnął się zaskakująco szybko i zaczął snuć plany odbudowy strychu. "Aniczka, nie szkodzi, że to wszystko się spaliło. Zrobimy sobie lepsze. Tu wybijemy ścianę, tu przeniesiemy łazienkę i powiększymy mieszkanie" - mówił, jakby chciał działaniem zabić w sobie rozpacz. Zaczęliśmy odgruzowywać mieszkanie. To cud, że jednak udało się uratować tak dużo tekstów, rysunków i tych kilkanaście listów Wiesia do mnie. Moje do niego spłonęły prawie wszystkie. Podobnie stało się z obrazami, zegarami, scenariuszami i wieloma zdjęciami. Gdy je zbierałam, rozpadały mi się w rękach, zmieniały w popiół, tak jak klisze, które się roztopiły. Na szczęście części fotografii ogień nie strawił. Były w szafie, która nie spłonęła. Zresztą nie płakaliśmy nad tym, cieszyliśmy się, że żyjemy i jesteśmy razem i że wszystko co najlepsze przed nami. Upychaliśmy, co zostało, do koszy, pudeł i wynosiliśmy na górną część strychu, by kiedyś to przeglądnąć.

Do tych pudeł Anna Dymna wróciła już sama w lutym następnego roku, gdy Wiesław Dymny umarł. Wtedy w popłochu zaczęła sprawdzać, co się uratowało. Ale w tym momencie, na jej prośbę, wyciszamy migawkę aparatu. Żaden kadr nie zostanie już zrobiony.

* * *

Przeniesiemy się teraz do MOCAK-u, gdzie do 15 marca możemy oglądać wystawę "Wiesław Dymny. Jestem ranny człowiek. Pisarz, aktor, malarz". Znajdują się na niej obrazy, rysunki, kolaże, projekty okładek książek i plansze scenograficzne świadczące o niebywałej wszechstronności artysty. Wśród prezentowanych prac wiszą zdjęcia, które Wiesław Dymny robił swojej żonie. Trudno się przy nich dłużej nie zatrzymać. I to nie tylko ze względu na bezdyskusyjną urodę modelki. Jest w nich rodzaj światła, który przyciąga i sprawia, że ma się ochotę wejść w jego krąg. - To światło to miłość. Byliśmy w sobie szaleńczo zakochani i to przeniosło się na te zdjęcia. One nie mają w sobie tej pięknej udręki, którą, przynajmniej ja, widzę na mojej twarzy, gdy oglądam efekty sesji robionych do kolorowych magazynów. Fotograf mówi podczas nich: "Tu pani się wyciągnie, tu się wyprostuje, a tu obróci w bok". A ja stoję przed nim cała połamana i robię głupie miny - śmieje się aktorka.

Ale za chwilę zmienia ton. - Poeci piszą, że miłość jest silniejsza niż śmierć. I mają rację. Prawdziwa miłość ma taką siłę, że czujemy ją ciągle, niezależnie od tego, gdzie człowiek, którego kochamy, jest. Ja przynajmniej czuję, że Wiesiu jest gdzieś koło mnie cały czas i wciąż się mną opiekuje.

*

Korzystałam z książki Moniki Wąs Dymny. Życie z diabłami i aniołami.

Wiesław Dymny. Jestem ranny człowiek. Pisarz, aktor, malarz (wystawa czasowa), MOCAK Muzeum Sztuki Współczesnej, ul. Lipowa 4, czynna do 15 marca 2020 roku

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji