Artykuły

Nie wylewać historii z kąpielą

W tamtą noc natrętnie brzęczało mi w uszach pytanie zadane tydzień wcześniej reżyserce spektaklu [z okazji 50. rocznicy Poznańskiego Czerwca' 56] Izabeli Cywińskiej przez dziennikarza "Gazety": - Dlaczego nie wykorzystała Pani szansy, by powiedzieć władzy "nie"? Dziennikarzowi chodziło o to, że Cywińska pracuje "na zamówienie" tych samych władz Poznania, które rok temu siłą rozbiły Paradę Równości. I o to, czy pani reżyser "nie boi się propagandowego wykorzystania jubileuszu przez władze", tak jak Lech Kaczyński "wykorzystał obchody rocznicy Powstania Warszawskiego" - pisze Marcin Bosacki w Gazecie Wyborczej.

Trzeba protestować, gdy rządzący wykorzystują historię do autopromocji. Ale to nie znaczy, że władze publiczne, organizacje społeczne, media i obywatele nie mogą szukać postaw i wzorców, o które warto wspólnie dbać

Wybitny historyk idei Marcin Król twierdzi, że polityka historyczna musi sprowadzać się do "manipulacji" i "mitologizacji". Pokpiwa, że podczas wizyty w Muzeum Powstania Warszawskiego nie sposób dowiedzieć się, że powstanie upadło ("Nie zużywajmy historii do politycznych celów", Dziennik" z 19 czerwca b.r.).

Niemiecki publicysta Klaus Bachmann stawia tezę, że nowoczesna tożsamość obywatelska jest indywidualistyczna i nie da się jej pogodzić z tradycją narodową, z natury rzeczy etniczną ("Walka z wiatrakami historii", "Gazeta" z 13 czerwca br.).

Osobiście jestem przekonany, że zakorzenienie kulturowe w tradycji i historii ojczyzny (zarówno dużej, jak i małej - miasta bądź regionu) nie tylko nie przeszkadza kształtowaniu się tożsamości obywatelskiej, ale wręcz jej sprzyja. Pozostawię na boku długi spór o to, czy polski patriotyzm musi być etniczny, a zatem - szowinistyczny. Zauważę tylko na marginesie, że nasz naród ma tu inny problem niż Niemcy. Owszem, Polacy wciąż muszą pamiętać o swych historycznych grzechach. Nie muszą jednak dokonywać tak radykalnej rewizji, jak Niemcy, którzy w latach 60. i 70. z hukiem odrzucili własną wersję polityki historycznej - mit niemieckiej niewinności w latach II wojny światowej.

Król stawia pytanie: "Czy istnieje polska pamięć narodowa lub cokolwiek wspólnego, co dzisiaj, w sferze polityki historycznej, łączyłoby Polaków?". I odpowiada: niczego takiego nie ma. Byłoby dramatem, gdyby miał rację. Na szczęście nie tylko większość Polaków, ale chyba i Król zgodziliby się, że istnieje kanon wartości, który warto ocalić z naszej historii - poświęcenie dla ojczyzny, praca dla dobra wspólnego, tolerancja, odwaga, pomoc słabszym.

Być może w tym kanonie znalazłoby się też miejsce na polską specjalność - walkę ze złymi władcami, swoimi i obcymi. Oczywiście, rewersem tej naszej cechy jest pewien anarchizm, nieufność do każdej władzy, odrzucanie sensownych nawet praw, słabość struktur państwa. Ale czy, mimo wszystko, o to polskie poczucie wolności - nawet anarchiczne - nie warto dbać? Czy to nie dzięki niemu Polska tak świetnie zareagowała na ukraińską pomarańczową rewolucję?

Taki minimalny, uniwersalny zespół wartości Zachodu z polską rysą "wolnościową" mógłby stać się kanonem sensownej polityki historycznej, możliwym do zaakceptowania przez różne nurty polskiego myślenia. Przez liberałów i konserwatystów, brązowników i odbrązawiaczy.

Wspólna sprawa obywateli

Politykę historyczną można rozumieć dwojako. Jako podrzucanie publiczności przez władze obchodów rocznic czy projektów historycznych po to, by zdobywać popularność w roli "strażników tradycji". Z takimi praktykami, dziś niestety nierzadkimi, należy walczyć.

Ale można politykę historyczną rozumieć inaczej - jako promowanie przez władze publiczne określonych postaw patriotycznych i obywatelskich, zakorzenionych w historii. Taka troska o wspólne dziedzictwo nie jest zła. Powiem więcej - jest potrzebna.

Oczywiście, istnieje niebezpieczeństwo, że wizja historii wspierana przez państwo będzie jednostronna, a wręcz zafałszowana. Że oficjalną wersją najnowszej historii staną się wypowiedzi liderów PiS o ostatnich 17 latach jako wielkim paśmie klęsk, czy przedstawianie dziejów PRL jako nieustannego boju 40-milionowego narodu z nieliczną kliką komunistycznych sekretarzy. Państwo nie może wspierać takich bredni, co jednak nie oznacza, że nie powinno jasno pokazywać - w podręcznikach szkolnych czy w muzeach - że ci, którzy walczyli z komunizmem, mieli rację, a ci którzy go wspierali, racji nie mieli.

Niebezpieczeństwo, że państwo będzie np. promować szowinizm, można ograniczać dwojako. Po pierwsze - zapędy polityków i ich pomagierów historycznych trzeba kontrolować. To zresztą się dzieje i to uważam za sukces obecnej dyskusji o polityce historycznej.

Po drugie, polityka historyczna nie powinna być głównie dziełem rządu. Dlatego wolałbym mówić nie o "polityce historycznej", lecz o trosce władz publicznych o tradycję. Różnica jest podstawowa. Albo będziemy mieli do czynienia z centralizmem ideowym wcielanym w życie przez różne szczeble administracji, albo też o spuściznę historyczną dbać będą - prócz ministerstw - samorządy, nauczyciele w gminach i muzea. Najlepiej - we współpracy z instytucjami społeczeństwa obywatelskiego, z lokalnymi fundacjami i autorytetami.

To dzięki takiej współpracy w ostatnich latach w wielu małych ojczyznach północnej i zachodniej Polski powraca - wyrugowana przez PRL - troska o dziedzictwo cywilizacyjne tych ziem z czasów, gdy były niemieckie. To dzięki powiązaniu publicznych struktur i pieniędzy oraz prywatnej aktywności aktorów, muzyków, a nawet kibiców piłkarskich obchody 50. rocznicy poznańskiego Czerwca nie stały się kolejnym apelem ku czci...

Za wolność i chleb

Przypomnijmy te obchody. Noc z 28 na 29 czerwca, plac Mickiewicza w centrum Poznania. Dwadzieścia, może trzydzieści tysięcy ludzi ogląda monumentalny spektakl teatralny. Są wśród nich ludzie starsi, pamiętający tamten Czerwiec, są też, mimo późnej pory, rodzice z dziesięcioletnimi dziećmi. Wielu nastolatków - i tych w dredach, i ogolonych na łyso. Wszyscy słuchają w skupieniu fantastycznie zagranego i zaśpiewanego "Oratorium 1956" Jana A. P. Kaczmarka. Na zakończenie harcerki rozdają świeży chleb z naklejonym hasłem sprzed 50 lat: "Za wolność i chleb". Niektórzy dzielą się nim i jedzą ze smakiem. Inni całują go i biorą do domu jak relikwię.

Przejmująca chwila. I może dobrze, że takie chwile zdarzają się rzadko - to właśnie odróżnia je od pseudopatriotycznej papki.

Ale mi w tamtą noc natrętnie brzęczało w uszach pytanie zadane tydzień wcześniej reżyserce tego spektaklu Izabeli Cywińskiej przez dziennikarza "Gazety": - Dlaczego nie wykorzystała Pani szansy, by powiedzieć władzy "nie"?

Dziennikarzowi chodziło o to, że Cywińska pracuje "na zamówienie" tych samych władz Poznania, które rok temu siłą rozbiły Paradę Równości. I o to, czy pani reżyser "nie boi się propagandowego wykorzystania jubileuszu przez władze", tak jak Lech Kaczyński "wykorzystał obchody rocznicy Powstania Warszawskiego".

Zarzuty te od początku wydawały mi się absurdalne. Cywińska wraz z Jerzym Kaliną zrobiła w Poznaniu świetny spektakl, a nie drętwą akademię patriotyczną. Kamery pokazywały aktorów, śpiewaków i skupiony tłum, a nie prezydentów Poznania czy Polski. Myślę jednak, że krytyka Cywińskiej, a także niektóre skrajne głosy przeciw polityce historycznej pokazują, jak daleko mogą się zapędzić poważni ludzie w słusznej nawet krytyce obecnego obozu rządzącego.

W obronie polityki

Marcin Król argumentuje, że polityki historycznej nie warto robić, bo historia nie obchodzi Polaków. By zobaczyć, że nie jest tak źle, wystarczy zajrzeć do księgarń, gdzie popularne książki historyczne sprzedają się całkiem dobrze. Albo można było wybrać się w czerwcowy wieczór do Poznania.

Koło północy, po spektaklu Cywińskiej, słuchałem w tłumie rozmowy kilku osób. Rozmawiali o sensie tamtego Czerwca. Długowłosy piętnastolatek z dystansem mówił o "politycznych" postulatach sprzed 50 lat. W jego słowach przebijała głęboka nieufność do wszelkich znaczeń słowa "polityka". Ta dzisiejsza nieufność nastolatka do sfery publicznej rzutowała na ocenę wydarzeń sprzed półwiecza! Z chłopakiem próbowali polemizować starsi - nie wiem, czy go przekonali.

Wiem jednak, że jeśli będziemy pokazywać piękne karty naszej historii - np. Czerwiec '56 czy konspirację lat 80. - nie w sztancy martyrologii narodowej, ale jako upomnienie się o dobro wspólne, możemy odwrócić tę fatalną praktykę odwracania się młodych ludzi od każdej "polityki". Możemy ich przekonać, że polityka to nie tylko brud i złodziejstwo, w najlepszym razie wyszarpywanie czegoś dla swej grupy zawodowej.

Obchody Poznańskiego Czerwca każą też zakwestionować tezę Bachmanna, że narodowa polityka pamięci nie da się pogodzić z "indywidualistycznym" oglądem historii. W ramach obchodów Teatr Ósmego Dnia pokazał wstrząsający spektakl o losie matek zabitych. I ten spektakl, choć zaprezentowany po północy, oglądało kilka tysięcy ludzi. Towarzyszyły mu fotografie matek ofiar. Przy zdjęciu Anny Strzałkowskiej obejmującej małego, pięcioletniego może Romka, którego kilka lat później miała stracić, spotkałem dzisiejsze, trzydziestoletnie matki, ocierające łzy z oczu.

Czasy, gdy państwo chciało mieć pełną kontrolę nad kształtowaniem postaw ludzi, szczęśliwie minęły. Ale nie znaczy to, że w przestrzeni publicznej władze publiczne, kościoły, organizacje społeczne, media i obywatele nie mogą tworzyć wzorców, o które warto wspólnie dbać.

Dla kogo ta historia?

Każdy z nas boi się, że dzieci będzie nam wychowywać LPR, PiS czy jakakolwiek inna partia. I słusznie. Ale czy to ma prowadzić do sprzeciwu wobec powstania Muzeum Historii Polski, bo promuje ten pomysł rząd Jarosława Kaczyńskiego? Czemu zakładać, że tacy ludzie jak Władysław Bartoszewski, Norman Davies czy Andrzej Seweryn - członkowie rady muzeum - zgodzą się, by stało się ono ideologicznym cepem?

Należy protestować, gdy rządzący wykorzystują rocznice historyczne do autopromocji, gdy minister Giertych chce w programach szkolnych odciąć historię Polski od historii powszechnej, gdy poseł PiS Marek Suski bajdurzy o "genetycznym patriotyzmie". Ale nie należy potępiać Lecha Kaczyńskiego za to, że za jego prezydentury w Warszawie powstało świetne Muzeum Powstania. Ani walczyć z tym, że Izabela Cywińska robi świetne przedstawienie historyczne na zamówienie "niesłusznych" władz.

To niebezpieczne, gdy głosy przeciw partyjnej "polityce historycznej" stają się głosami przeciw upamiętnianiu historii w ogóle. Bo stają się zgodą na opanowanie pola wspólnej pamięci przez szkołę myślenia Romana Giertycha.

Na zdjęciu: widowisko Izabeli Cywińskiej na pl. Mickiewicza w Poznaniu, przygotowane z okazji 50. rocznicy Poznańskiego Czerwca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji