Ludzkie oblicze konceptualizmu
"Moment. Gra II" w choreogr. Iwony Pasińskiej z Polskiego Teatru Tańca na IV Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Tańca w Poznaniu. Pisze Ewa Obrębowska-Piasecka w Gazecie Wyborczej - Poznań.
Dawno mi się to nie zdarzyło: mam wielką ochotę natychmiast znowu zobaczyć spektakl, który właśnie obejrzałam. Tak mnie zaintrygował.
Autorzy tego spektaklu to Iwona Pasińska i tancerze Polskiego Teatru Tańca. Ich "Moment. Gra II" jest jedną z części tryptyku zatytułowanego "Miasta kobiet". Pasińska traktuje teatralno-taneczną materię z dużą dozą brawury. Jej przedstawienie oparte jest na bardzo intrygującym koncepcie: muzyka funkcjonuje tu w dwóch równoległych kanałach. Widzowie słyszą ją tradycyjnie - z głośników, natomiast tancerzom sączy się do ucha przez słuchawki odtwarzaczy MP3. Widzom serwuje się (o zgrozo!) discopolowe hity zespołu Bajeranty, a tancerzom - tajemniczą kompozycję Bartłomieja Franka napisaną specjalnie dla przedstawienia. To właśnie ta niecodzienna sytuacja buduje dramaturgiczne napięcie całego spektaklu. To ona sprawia, że widz pozostaje w stałej, aktywnej relacji z tym, co się dzieje na scenie. To ona wciąga widza do gry. Sprawia, że jest on uczestnikiem przedsięwzięcia, a nie tylko biernym oglądaczem. Że ma nad czym myśleć. Że to, co on sobie pomyśli, jest częścią spektaklu. Reakcje na tę dźwiękową "podwójność" mogą być różne i ewoluują w trakcie przedstawienia: najpierw nas to bawi, potem nieco nuży, a nawet złości. W końcu - wciąga. W końcu prowadzi do konkluzji, że tak właśnie funkcjonujemy w życiu. Że drugi człowiek i każda grupa ludzi zawsze będzie dla nas tajemnicą. Że na wczytywaniu się w cudzy wewnętrzny rytm, na szukaniu z nim rytmu wspólnego może upłynąć całe życie: nasze codzienne od rana do wieczora. Pojawia się jeszcze refleksja na temat pomieszania kultur, języków, światów, poziomów: wyrafinowanie idzie tu w parze z prymitywnością, prawda z kłamstwem, piękno z kiczem.
Pasińska mnoży na scenie taneczne techniki i konwencje: naturalny ruch miesza ze skomplikowanymi zabiegami choreograficznymi, mierzy się z tempem, kształtem, rysunkiem tańca i niewątpliwie jest w tej dziedzinie erudytką. Nie poprzestaje na tanecznych impresjach i nie ogranicza się do zabiegów formalnych. Wyraźnie chce, żeby ruch znaczył, szuka w nim metafor. Pozawala sobie na pastisz, ironię, kpinę. Zachowuje dystans: i do tego, co się dzieje na scenie, i do tanecznej sztuki w ogóle. Porażająca jest przy tym wykonawcza precyzja tancerzy świadomych każdego scenicznego detalu, każdego mięśnia, każdej sekundy ruchu.
Wciąż myślę o tym spektaklu i mam ochotę wrócić na widownię, żeby jeszcze raz poddać się teatralnemu eksperymentowi, podjąć z nim grę w skojarzenia. Jeszcze raz zapytać siebie, na ile rządzi nami kontekst, przypadkowe okoliczności, nieuniknione nieporozumienia. Na ile jesteśmy nieporównywalni, a na ile identyczni. I ucieszyć się, że sztuka (było nie było) konceptualna może mieć tak ludzkie oblicze.
Szkoda, że podobnych wrażeń i pytań nie budzą dwie pozostałe części tryptyku "Miasta kobiet", których autorkami są Iwona Olszowska i Aleksandra Dziurosz. Ich "Związki rzeczowe" i "Homo Querens" to dywagacje na temat relacji damsko-męskich w pierwszym przypadku, a powodów do tego, żeby żyć, w drugim. Obie części zatrzymują się jednak na poziomie zestawu szkolnych etiud ocierających się o grafomanię i balansujących gdzieś na granicy między banałem a wyważaniem otwartych drzwi. Tymczasem Pasińska ustawiła poprzeczkę naprawdę wysoko.