Artykuły

Jacek Mikołajczyk: Teatr nie przeniesie się do Internetu, nawet nie powinien

- Syrena traci, kiedy nie gra. Należymy do tych teatrów miejskich, w których dotacja nie pokrywa całości stałych kosztów działalności, musimy więc zwyczajnie zarobić, czy raczej: dorobić na utrzymanie. Koszty eksploatacji wszystkich spektakli Syreny są kształtowane poniżej potencjalnych wpływów z biletów, więc właśnie tracimy, kiedy nie gramy, i to tracimy sporo.

Bydgoski Festiwal Operowy, który w tym roku zainaugurować miało Twoje premierowe przedstawienie musicalu "Sunset Boulevard" Andrew Lloyd Webbera, został odwołany, podobnie jak wiele imprez tego typu w całym kraju. Dyrektorzy teatrów zaczynają zastanawiać się jak będzie wyglądał teatr po katastrofie związanej z koronawirusem. Najbardziej radykalnym pytaniem, jakie można w tej chwili zadać, jest to, które postawił Arkadiusz Gruszczyński w Dwutygodniku Maciejowi Nowakowi, aktualnemu dyrektorowi Teatru Polskiego w Poznaniu: "Czy teatr padnie?". Jak z Twojej perspektywy, jako dyrektora artystycznego Teatru Syrena w Warszawie, oceniasz to, co spotkało środowisko artystyczne? I jak widzisz teatralną przyszłość?

- Był to cios z zaskoczenia. Kompletnie nie byliśmy - nikt w Polsce nie był - przygotowani na taką sytuację. W Bydgoszczy byliśmy właśnie w ferworze walki. Dwa tygodnie prób, intensywne ustawianie spektaklu, rozgrzaliśmy się, powoli zaczął się nam wyłaniać spektakl, polubiliśmy się już i zgraliśmy z bydgoskim zespołem - aż tu nagle stop. Nie do końca z dnia na dzień, bo, jak to w teatrze, nawet nie wyobrażaliśmy sobie, że w takim momencie możemy przerwać pracę, i to na kilka tygodni. Wiadomo, premiera rzecz święta. Więc przez dzień czy dwa, zanim sytuacja stała się jasna dla wszystkich i zanim zapadły wiążące decyzje na szczeblu ministerialnym, razem z wszystkimi Polakami wcieraliśmy wariacko w dłonie środki dezynfekujące i mieliśmy nadzieję, że się uda. Ale nie da się walczyć z rzeczywistością. Sytuacja jest jednak tak dziwna i ekstremalna, że, moim zdaniem, nie można było się na nią przygotować. W końcu coś takiego jeszcze nigdy się nie wydarzyło, pozostawało poza horyzontem naszych wyobrażeń. A jeśli chodzi o konkrety... Formalnie rzecz biorąc, artyści, zwłaszcza ci, którzy pracują jako freelancerzy, więc w środowisku musicalu znakomita większość, zostali praktycznie bez środków do życia. To już nie kwestia zmniejszenia zarobków, jak w czasie żałoby narodowej, ale nagłego odcięcia od wszystkich źródeł utrzymania, i to na długie tygodnie czy nawet miesiące. Mam wrażenie, że po początkowym szoku, instytucje, które bazują na aktorach nieetatowych, nabierają szybko świadomości, że ciąży na nich odpowiedzialność za ludzi. I myślimy nad formami wywiązania się z tej odpowiedzialności, oczywiście w porozumieniu z naszymi organizatorami. Co do przyszłości, nie chcę tu snuć publicystycznych, atrakcyjnie prezentujących się w teorii "wizji", bo mamy na razie zbyt mało danych, za mało wiemy, żeby cokolwiek przewidywać. Czy zawiesimy działalność na miesiąc, dwa, czy raczej do końca sezonu? Na każdą z tych ewentualności moglibyśmy się przygotować, ale na razie po prostu nie wiemy. Zadajemy sobie za to dwa pytania: czy publiczność nie będzie się bała wrócić do zamkniętych sal oraz czy kryzys epidemiologiczny pociągnie za sobą kryzys gospodarczy i jak poważny będzie ten kryzys. Chodzi zwyczajnie o to, czy widzów będzie stać na bilety do teatru, czy utrzymamy wznoszącą falę, jaką obserwujemy od kilku lat przynajmniej w świecie musicalu.

A zatem czy łatwo będzie wrócić do sytuacji przed pandemią. Niektóre teatry wyznaczają nowe daty premier na czerwiec albo jesień. Czy w obecnej sytuacji w ogóle jakiekolwiek planowanie ma rację bytu?

- Na pewno w tym roku w Syrenie trzeba będzie trochę wyhamować. Już rezygnujemy z październikowej premiery "Kajka i Kokosza", bo musimy się skupić na odpracowywaniu strat, a nie inwestycjach, nawet artystycznych. A w całej Polsce? Zawieszenie działalności teatrów w marcu i kwietniu, może też w maju, niesie ze sobą dalekosiężne konsekwencje. Odwołane zostały castingi do musicali, które premiery miały mieć we wrześniu tego roku. Co z nimi? Nie wiemy, jak długo potrwa przymusowa kwarantanna, czy nie grozi nam jakaś "druga fala" epidemii. Jeżeli tak, to obejmie okres wakacyjny, czyli już czas przygotowywania wrześniowych premier. Obecnie pracujemy, na przykład w operze w Bydgoszczy, na wariantach. Wariant 1, premiera na początku maja, wariant 2, na końcu maja, wariant 3 - w czerwcu. I tak dalej. Przymierzamy się do różnych ewentualności, żeby nie dać się zaskoczyć. Testujemy własną wytrzymałość psychiczną.

W tym samym wywiadzie, o którym na początku wspomniałem, Maciej Nowak powiedział: "Nadal mamy do czynienia ze spektaklami, które podlizują się potrzebom brutalnej rozrywki. Krytyka nie opisuje tej części kultury, która cieszy się ogromną popularnością". Jak odbierasz te słowa, kiedy sam jesteś odpowiedzialny za repertuar rozrywkowy, przynajmniej tak jest postrzegany musical, którym zajmujesz się również jako reżyser i tłumacz? Czy rzeczywiście jest to gatunek, który wychodzi tylko naprzeciw gustom drobnomieszczańskiej publiczności? A może Maciejowi Nowakowi chodziło jednak o inne zjawiska, które na tym gruncie się coraz bardziej upowszechniają? Myślę o nie zawsze najwyższej próby objazdowych spektaklach komediowych obsadzanych najczęściej przez celebrytów.

- Nie wiem, czy Maciej Nowak miał na myśli akurat musical - zrównywanie tego gatunku z rozrywką to stereotyp, nawet nie krzywdzący, bo jakoś nie czuję uścisku w sercu od takiego "ciosu", co po prostu spłycający złożoność i niejednoznaczność życia teatralnego w Polsce i na świecie. Akurat musical jest gatunkiem tak szerokim, mieści w sobie tak wiele nurtów, że jakiekolwiek szufladkowanie go mija się z celem. Nobliwe instytucje zachodnie, jak angielski National Theatre czy Royal Shakespeare Company, produkują musicale, i to wcale nie po to, żeby "zarobić na ambitniejszy repertuar", jak się u nas kiedyś mówiło. To po prostu integralna, równoprawna część ich repertuaru, nieodbiegająca pod względem wartości czy ambicji artystycznych od pozostałych nurtów. Nagrody Tony w USA wędrują do producentów i twórców takich musicali jak "Hadestown", "Hamilton" czy "Fun Home", które nie są jakąś tam "brutalną rozrywką". Co więcej, wyrażają stan świadomości, niepokoje swojej epoki w sposób niezwykle trafny i dojmujący. To, że są adresowane do bardzo szerokiej publiczności, wzmacnia ich siłę w tym względzie. Zresztą nie dlatego, że miałyby jakoś te "masy" kształtować, ale dlatego, że aby "chwycić", muszą się doskonale wdrukować w to, co w danej epoce definiuje widza jako reprezentanta zbiorowości. "Hamilton" jest największym hitem Broadwayu od dziesięcioleci, ale nie dlatego, że bawi widzów czy oszałamia efektami widowiskowymi. Co to właściwie za rozrywka? Dosyć niszowa muzyka, nic śmiesznego się nie dzieje, dialogi też mało zabawne, na scenie nie ląduje nawet helikopter. Linowi-Manuelowi Mirandzie udało się za to wyrazić ducha Ameryki schyłkowych czasów Obamy, przypomnieć o wartościach, na jakich deklaratywnie została zbudowana i zastanowić się, co z tych wartości właściwie nam dzisiaj zostało. Podobnie wcześniej, w "In the Heights" z 2005 roku wyraził lęki i nadzieje spychanych na margines wielkomiejskich "odrzuconych", w tym wypadku latynoskich mieszkańców nowojorskiej dzielnicy Washington Heights. Wszystko to, o czym dzisiaj mówimy, obserwując lewicowe przebudzenie w Ameryce w kontekście kolejnych kampanii wyborczych, było już w "In the Heights".

Największe larum w obecnej sytuacji podnoszą dyrektorzy teatrów prywatnych, którzy pracują bez żadnych dotacji. Teatr Syrena jest teatrem miejskim, czy będzie potrzebował pomocy finansowej, po zakończeniu pandemii?. Z drugiej strony, mówi się, że teatr najmniej traci, jak nie gra. Ale to chyba ma niewiele wspólnego z prawdą?

- Syrena traci, kiedy nie gra. Należymy do tych teatrów miejskich, w których dotacja nie pokrywa całości stałych kosztów działalności, musimy więc zwyczajnie zarobić, czy raczej: dorobić na utrzymanie. Koszty eksploatacji wszystkich spektakli Syreny są kształtowane poniżej potencjalnych wpływów z biletów, więc właśnie tracimy, kiedy nie gramy, i to tracimy sporo. Co kilka dni podsumowujemy te straty, i to są poważne sumy, rzędu kilkuset tysięcy złotych, do tej pory, co warto podkreślić. Z całą pewnością będziemy potrzebowali finansowego wsparcia, podobnie jak inne miejskie teatry, utrzymujące się w dużej części z wpływów z biletów.

W Teatrze Syrena większość aktorów angażowana jest do konkretnego przedsięwzięcia artystycznego - aktorzy role dostają najczęściej po castingach, które organizujesz do kolejnych teatralnych premier. Wiadomo, że pracując na umowę o dzieło czy na zlecenie w tej chwili pozostają bez środków do życia. Minister Gliński oferuje pomoc, ale jej uzyskanie nie jest takie łatwe. Co według Ciebie środowisko powinno przedsięwziąć, by takie sytuacje nie miały miejsca?

- Jak wspominałem, nie jestem pewien, czy można przygotować się na aż tak drastyczny kryzys. Warto byłoby rozejrzeć się, by sprawdzić, jakie formy zabezpieczenia funkcjonują w innych krajach. Centralny kryzysowy fundusz wydaje się jednym z potencjalnych rozwiązań. Jeśli chodzi o teatry muzyczne, to jesteśmy trochę w rozkroku. Aż do teraz wydawało nam się, że model castingowy całkiem się sprawdza. Przy Syrenie powstała grupa artystów musicalowych, którzy w cuglach wygrywali kolejne przesłuchania i wchodzili do naszych produkcji. Bez formy zatrudnienia etatowego, na które, tak przy okazji, po prostu nas nie stać, stali się "naszymi" aktorami, a Syrena jest dla nich teatralnym domem. Jesteśmy z tego bardzo dumni. Taka formuła była też korzystna z perspektywy poziomu artystycznego: wymagania wokalne i charakterologiczne poszczególnych musicali są bardzo różne i nie zawsze można w obsadzie, nawet dużej, "zmieścić" wszystkich tych, którzy sprawdzili się w poprzednich produkcjach. Nie wiem, czy przy obecnej wiedzy nie trzeba będzie przemyśleć tego modelu, skorygować go w stronę silniejszego wiązania artystów z instytucją. Jak to często bywa, kryzys zmusza do przemyśleń.

Odwołane zostały największe festiwale w Polsce - Warszawskie Spotkania Teatralne, szczeciński Kontrapunkt, Kaliskie Spotkania Teatralne, wspomniany już 40. Bydgoski Festiwal Operowy... Teatry nie grają, przenoszą się do sieci, coraz więcej zarejestrowanych spektakli możemy zobaczyć w Internecie. Również Teatr Syrena pokazał w takiej odsłonie przedstawienie "BEM! Powrót Człowieka-Armaty" Michała Walczaka, przygotowane w koprodukcji z Teatrem Żeromskiego w Kielcach. Sam nie chciałbym obcować tylko z taką formą teatru, tym bardziej, że niektóre z tych prezentacji z różnych powodów przegrywają ze spektaklem, który można było obejrzeć na żywo. Świadectwem takiej porażki są choćby wybitne "Cząstki kobiece" z TR Warszawa. Jak to zjawisko postrzegasz?

- To jednak substytut. Teatr nie przeniesie się do Internetu, nawet nie powinien. Wymyślamy mnóstwo inicjatyw, sam nauczyłem się edytować filmy i wrzucam do sieci krótkie, ilustrowane wykłady z historii musicalu. Odkrywamy nowe formy komunikacji w widzem, mile zaskakują nas również wyrazy sympatii i przywiązania, jakie otrzymujemy od naszych widzów w trudnych czasach. Z transmisji online "BEMA!" jesteśmy bardzo zadowoleni - rejestrację spektaklu zobaczyło kilka tysięcy osób, odzew był bardzo pozytywny. Dużo się więc uczymy i pewnie kilka inicjatyw utrwali się w naszych działaniach już pokryzysowych. Natomiast wiemy już z projektu transmisji spektakli operowych i musicalowych z czołowych teatrów przede wszystkim amerykańskich i brytyjskich, artystycznie wybitnych i to nawet w wersji rejestrowanej, że nawet najlepsza realizacja telewizyjna jednak ustępuje doświadczeniu "nażywości", które jest dla nas podstawowym sposobem obcowania z teatrem. Jest jeszcze aspekt finansowy. Nawet gdybyśmy wprowadzili opłaty za oglądanie transmisji, nie sądzę, żeby widzowie gotowi byli płacić za nie tyle samo, co za bilet do teatru. Nawet przy potencjalnie większym zasięgu odbiorców, nie dałoby się utrzymać w ten sposób eksploatacji spektakli, o produkcji nie wspominając. Profesjonalna realizacja telewizyjna i transmisja online to dodatkowe, ogromne koszty. Gdybyśmy mieli przeprowadzić się z teatrem do sieci, ocalałoby pewnie zaledwie kilka, może kilkanaście największych teatrów na świecie. Nasza siła w postaci bliskiego kontaktu z widzem i regionalnej, niemalże sąsiedzkiej aktualności spektakli, przestałaby się liczyć.

Jak myślisz, czy po powrocie teatru na normalne tory, dyrektorzy teatrów będą musieli zweryfikować swoje repertuarowe plany? Czy widz będzie chciał wrócić do takiego teatru, jaki mieliśmy przed pandemią?

- Rozmowy z artystami trwają. Już teraz pojawiły się pomysły, że należałoby jakoś "stematyzować" kryzys. W teatrze muzycznym nie jest to proste, bo proces powstawania dużego spektaklu jest dłuższy niż w "dramacie". Doświadczenie historyczne uczy, że bieżące opisywanie kryzysu nie do końca się sprawdza. W czasach Wielkiego Kryzysu na Broadwayu królował eskapizm, chęć oderwania się od trudnej rzeczywistości. Powstało kilka musicali, które ostro komentowały świat za oknem, i to one są dzisiaj najbardziej interesujące dla historyków, dominowała jednak ucieczka w beztroską komedię. Podobnie było po II wojnie światowej - potrzebny był dystans czasowy, żeby zabrać się za temat wojny. Nie przypadkiem najwybitniejszy musical o faszyzmie - "Cabaret" - powstał dopiero w 1966 roku, ponad dwadzieścia lat po wojnie.

Czy obecna sytuacja będzie stanowiła jakąś cezurę dla dotychczasowego istnienia teatrów? Czy będzie to moment dla teatru w jakimś sensie historyczny?

- Na razie jeszcze o tym nie myślimy. Zajmujemy się bieżącym "zarządzaniem kryzysem". Ale jeżeli potrwa on kilka miesięcy, to na pewno utrwali się w naszej świadomości na tyle, żebyśmy, może za jakiś czas, za pomocą teatru próbowali go przepracować. Może być tak, że zostaniemy zmuszeni do wystąpienia ze zmianami strukturalnymi w organizacji życia teatralnego. Wtedy okaże się, że owszem, obecna sytuacja była przełomem.

Czy masz na ten szczególny czas jakiś swój zestaw lektur, do którego teraz wróciłeś czy po który teraz sięgasz? Czy też bliżej przyglądasz się nowym musicalom, które chciałbyś Polakom pokazać?

- Kusi, żeby podzielić się moją miłością do musicali apokaliptycznych. Jest, na przykład, musical "Urinetown", o świecie po katastrofie ekologicznej. Brak wody powoduje, że czynnością reglamentowaną, płatną jest - załatwianie się. Brzmi śmiesznie, ale to wcale nie jest komedia, raczej musicalowa dystopia. W swoich historycznych poszukiwaniach, którym oddaję się teraz, przygotowując wspomniane internetowe wykłady, odkrywam na nowo niesamowitą aktualność musicali z lat 30. XX wieku, pisanych właśnie w czasach kryzysu. "The Cradle Will Rock", musical odegrany przez wykonawców z widowni po tym, jak związek zawodowy aktorów zabronił swoim członkom występowania w nim "na scenie", również spełnia definicję ponurego musicalu apokaliptycznego. Oczywiście, sam siebie pytam, czy widzowie mieliby ochotę oglądać takie wizje, ale muszę powiedzieć, że pod tym względem nie raz nas już zaskakiwali. Gdy przygotowywałem premierę "next to normal", obawiałem się bardzo, że nikt nie będzie chciał oglądać musicalu o chorobie psychicznej. Tymczasem okazał się frekwencyjnym strzałem w dziesiątkę.

A kiedy zobaczymy "Sunset Boulevard" w Bydgoszczy? Sytuacja jak mówiłeś i w tej materii jest bardzo dynamiczna. Umawiacie się na jakiś termin z dyrektorem Figasem?

- Mniej więcej co drugi dzień. Ale mówiąc poważnie: ciągle analizujemy sytuację i czekamy na rozstrzygnięcia dotyczące czasu trwania ogólnopolskiej kwarantanny. Jedno jest pewne: dyrektor Maciej Figas bardzo chce, żeby wznowić działalność opery właśnie premierą "Bulwaru".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji