Artykuły

Bolą nas myśli

NEWSWEEK: Umawialiśmy się na rozmowę o Polsce... JANUSZ GAJOS: ... a będziemy mówić o zarazie. NEWSWEEK: Kończy się model życia, do którego przywykliśmy? - Rozumiem, że ma pani na myśli życie w poczuciu jakiegoś bezpieczeństwa. To, z czym mamy dziś do czynienia, dotyka mnie po raz pierwszy w moim niekrótkim życiu. Urodziłem się w czasie II wojny światowej. Wszystko, co się działo po jej wybuchu i zakończeniu, traktowałem jako naturalny bieg rzeczy. Jako dziecko nie zdawałem sobie sprawy z tego, że żyję w reżimie narzuconym mi przez historyczny bieg wypadków. Dziś, po upływie 30 lat od wydarzeń, które zmieniły obraz nie tylko Polski, ale i sporego kawałka Europy, znowu czuję niepokój.
Koronawirus przywodzi na myśl opowiadania rodziców o grypie hiszpance, a dodatkowo wszystko, co dzieje się w naszej polityce, na czele z irracjonalnym pomysłem przeprowadzenia za wszelką cenę wyborów prezydenckich, budzi grozę.
Więcej w panu lęku czy gniewu na to, co się dzieje w Polsce?
- Człowiek, który de facto kieruje naszym krajem, chce przekonać wszystkich, że w świecie ogarniętym pandemią da się przeprowadzić wybory, dostarczając urny ludziom chorym lub odbywającym kwarantannę. Muszę przyznać, że nic wiem, jak sobie z tym radzić. Oczywiście życie toczy się dalej. Siedzę w domu i odbywam spacery w przydomowym ogrodzie. Mam nagle sporo wolnego czasu, co można uznać za pewien plus, tyle że sytuacja jest przedziwna. Przepełniona sporą dozą niepewności, irracjonalnego lęku i sprzeciwu.
Sprzeciwu wobec czego?
- Wobec faktu, że w czasie kryzysu, który ogarnął i sparaliżował świat, ktoś próbuje załatwiać prywatne interesy. Postanawia zmusić ludzi, żeby wzięli na siebie ryzyko zachorowania tylko dlatego, że chce trzymać rękę na pulsie i czerpać z dramatycznej sytuacji korzyści dla siebie. To jest obrzydliwe.
Mówi pan o Jarosławie Kaczyńskim?
- Tak. Musi pani przyznać, że w takiej sytuacji trudno utrzymać emocje na smyczy. Byłem pełen podziwu dla premiera Marka Belki, który ostatnio przyrównał takie postępowanie do zdrady narodowej. Niezależnie przecież od tego, czy wybory ostatecznie się odbędą, czy nie, sam fakt, że ktoś próbuje szukać korzyści politycznej w sytuacji, która zdarza się raz na wiek, jest niegodziwością.
Uważa pan, że władza lekceważy zdrowie i życie Polaków?
- Czuję się niekomfortowo, kiedy władza otwarcie traktuje Polki i Polaków jak gromadę nie całkiem rozumnych stworzeń. Przypomina mi się cytat z wywiadu, którego prezes udzielił lata temu Teresie Torańskiej, że najbardziej chciałby być "emerytowanym zbawcą narodu".
Te słowa brzmią dziś szyderczo?
- Bardzo przepraszam, ale kojarzy mi się to z bajką. Wywodzi się z jakiegoś bajkowego wyobrażenia o sobie samym jako królu w złotej koronie. Takie myślenie nie mieści się w ramach racjonalnego postrzegania świata.
Wybory przeprowadzone w takiej sytuacji będą ciosem dla wspólnoty Polaków?
- Upór, z jakim władza prze do tych wyborów, nie ma nic wspólnego z troską o ludzi i miejscem, w którym żyją. To wyłącznie efekt politycznego egoizmu. A egoizm to zaprzeczenie myślenia o wspólnocie.
Przewidując skutki epidemii, mówi się głównie o gospodarce, o możliwym upadku firm, zagrożonych miejscach pracy. A co z kulturą?

- Pierwszy raz w życiu jestem w sytuacji, gdy zamknięto mój zakład pracy, czyli Teatr Narodowy. Nie mogę do niego wejść. Jeśli potraktować to żartem, to można powiedzieć, że dostaliśmy trochę nieplanowanego urlopu, ale to nie jest dobry żart. Sytuacja przybiera formę magmy, nad którą nie da się zapanować. Nikt z nas nie wie, jak się to wszystko potoczy. Zamknięte teatry oznaczają oczywiście, że sporo aktorów utraciło swoje zarobki, ale jeszcze gorszy jest brak perspektyw. Byłem dotychczas osobą aktywną zawodowo i nagle zawieszenie, pustka, bezruch. Gdy zaczyna się myśleć o tej niepewności jutra, to trudno zasnąć.

Ma pan problemy ze snem?

- Wielu ludzi przyznaje dziś, że ma problemy ze snem, że najgorsze przychodzi nocą. Człowiek próbuje ratować się, jak może, wypełnia dni czynnościami, na które przeważnie brakowało czasu. Sam do tej pory zrobiłem porządki odkładane na potem, przeczytałem parę rzeczy, które nie były najpilniejsze, napisałem coś, do czego kiedyś trudno było mi się zebrać. Można więc powiedzieć, że sytuacja ma również swoje zalety, tyle tylko że jest wymuszona i przez to traci swój urok. Sądzę, że doraźna aktywność służy zagłuszaniu pytań o to, co naprawdę dzieje się wokół nas. Boli nas nie tylko głowa. Bolą nas myśli.

Próbuje pan szukać odpowiedzi na nurtujące pytania w literaturze, w zagranych rolach?
- "Msza za miasto Arras" [na zdjęciu] Andrzeja Szczypiorskiego, którą grałem w Teatrze Narodowym, może być odpowiedzią. To opowieść odwołująca się do historii zarazy w średniowiecznym Arras, ale pośrednio także opowieść o różnych innych zarazach dotykających życia społecznego. O zachowaniach ludzi w tej niezwykłej sytuacji i przez to bardzo aktualna.

Czego pan najbardziej się obawia?

- Każda wyrwa, a zwłaszcza tak potężna jak ta, z którą mamy teraz do czynienia, musi mieć nieodwracalne albo przynajmniej trudno odwracalne skutki. Przecież to nie skończy się wtedy, gdy dostanę informację, że mogę wracać do teatru. Uruchomienie na nowo tego mechanizmu, który był rozpędzony, a został tak nagle i tak brutalnie zatrzymany, będzie bardzo kosztowne. Żyliśmy w świecie bez większych zagrożeń, w poczuciu względnej stabilizacji, może nawet dobrobytu lub nadziei na jego osiągnięcie i oto nagle doświadczamy, że nasz glob zaczyna się przeciwko nam buntować.

Sądzi pan, że epidemia obnażyła kruchość zachodniej cywilizacji?

- Zawalił się porządek, z którego byliśmy tak dumni. Może to rodzaj nauczki dla naszej pychy? Może świat postanowił nauczyć nas trochę pokory? Wolałbym jednak nie grać tu żadnego Wernyhory.

A my, Polacy, czy nauczyliśmy się przy okazji tej epidemii czegoś o sobie?

- Mam nadzieję, że wszystko, czego dziś doświadczamy, będzie miało jakiś pozytywny skutek. Bardzo chcę w to wierzyć, że wielu ludzi - łącznie ze mną - zrozumie to, czego dotąd nie rozumiało, zobaczy to, czego dotąd nie zauważało, nauczy się czegoś, czego do tej pory nie umiało.

Zapytam pana jako profesora sztuki teatralnej: czy prezydent Andrzej Duda występujący w ostatnim czasie niemal codziennie w politycznym spektaklu jest dobrym aktorem?

- Jestem aktorem od blisko 60 lat, więc ośmielę się powiedzieć: to nie jest łatwy zawód. Nie łatwy, jeżeli chce się go uprawiać uczciwie, a nie dla zaspokojenia swojej próżności. Jest trudny, jeśli chce się go uprawiać w sposób rozsądny, szanując tych, którzy siedzą naprzeciw nas. Szanując ich wrażliwość, inteligencję i szlachetną ciekawość tego, co mamy im do powiedzenia. Nie, proszę pani, pan prezydent nie jest dobrym aktorem. Jest aktorem niewiarygodnym. Jeden ze wspaniałych nauczycieli aktorstwa mówił, że tego fachu nie można się nauczyć. Można tylko pomóc osobie uzdolnionej. Inaczej wszystko na nic.

Zapytam więc pana jako obywatela: czy Polska zasłużyła na takiego prezydenta?

- Uważam, że zasłużyła na wiarygodnego. Ale suweren wybrał. Dziwi mnie tylko, że narodowi nie przeszkadza, iż prezes jeszcze niedawno prawie nie podawał temu wybrańcowi ręki i dopiero gdy trzeba zewrzeć szeregi, aby zachować władzę, mówi o prezydencie, że to człowiek najwyższego zaufania.

Mówi nawet, że to prezydent marzeń.

- Zastanawiam się czasem, jak nazwać tego typu działanie, ale przychodzą mi do głowy wyłącznie słowa, których nie można użyć w rozmowie z damą.

To hipokryzja władzy? A może po prostu kłamstwo?

- Ciągłe zaświadczanie, że wszystko jest w porządku, gdy w porządku nie jest, i jednoczesne odsądzanie od patriotyzmu ludzi, którzy próbują się przeciwstawić tak zafałszowanej rzeczywistości, jest niegodne i straszne. Mogę tylko powtórzyć: mam nadzieję, że oprócz całego zła, które przyniósł ze sobą ten wirus, przyczyni się on także do przetarcia ludziom oczu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji