Artykuły

Jedno pytanie do Jerzego Stuhra

Gdy patrzę na młody teatr, to nie szukam tam doskonałości warsztatowych, nie szukam fajerwerków, szukam osobowości młodego autora! Wykrzyczenia przez niego własnej osobowości! Może być nawet nieudolnie! Ale wykrzyczenia siebie! Po to tam idę, do takiego teatru. A jak widzę, że coś udają, to jest mi wtedy smutno! I niech wtedy nie mówią, że to jest interpretacja - Jerzy Stuhr odpowiada na kolejne pytanie Marii Malatyńskiej z Gazety Krakowskiej.

Jak to jest, że coraz wyraźniej dzielimy teatr i film - pokoleniowe. Nawet tu, w tych naszych rozmowach pojawia się podział: "my" i "oni". A "oni", to głównie młodzi, i to tacy, z którymi się Pan często nie zgadza. Czy ten podział jest tak widoczny i tak istotny?

Jerzy Stuhr: Tak, jest widoczny, a czy istotny to zależy od mnóstwa uwarunkowań: od talentu, od świadomości! A więc od tego, jak prowadzić będą młodzi tę swoją drogę ku odmienności, bo jest to w dużej mierze ich dążenie do własnego języka, co jest naturalne. Martwić się trzeba, jeśli zbyt długo do tego własnego języka będą dochodzić. Chęć zerwania wszystkiego, widać już u absolwentów. Oni natychmiast "zrzucają z siebie" Szkołę, kierując się na ogół zawsze, w stronę brudactwa teatralnego: wulgaryzmów w języku, braku wyrazistości w technice, nie słychać, co mówią, nie widać, co przedstawiają, a nazywają to drogą w stronę realizmu wyrazu.

Ja to znam z własnego życiorysu: wczesny "moralny niepokój"- też tak kombinowaliśmy! Gdy grałem z prawdziwymi murarzami w filmie "Spokój" to tak mówiliśmy: słuchaj-że, e, będziecie gadali, panie majster ... ale potem szedłem do Starego Teatru i wiedziałem, że nie mogę tam przenieść tych środków wyrazu! Teraz widzę, że oni tak właśnie kombinują: wprost z tego niby moralnego niepokoju wchodzą do teatru i tak samo grają. Ale może to też jest faza przejściowa? Przecież nie mogę wszystkiego odrzucać! Mam duży szacunek np. dla niektórych przedstawień Warlikowskiego, jego estetyki, estetyki tego teatru. A widziałem trzy i to różnorodne przedstawienia w Teatrze Rozmaitości: "Dybuka", "Oczyszczonych" i "Poskromienie złośnicy".

Ale młode teatry bywają różne. Nie będę wymieniał nazwisk, ale najgorzej bywa w teatrze wtedy, gdy inscenizacje udają taką ogólnoświatową telenowelę! To bywa bolesne, bo to jest taka banalna imitacja! Nie umiejąc, jak widać znaleźć klucza, który by przetransponował czyjeś treści "na moje" reakcje, próbują pokazać telenowelę brazylijską - taką dla wszystkich i dla nikogo! A przecież, gdy patrzę na młody teatr, to nie szukam tam doskonałości warsztatowych, nie szukam fajerwerków - szukam osobowości młodego autora! Wykrzyczenia przez niego własnej osobowości! Może być nawet nieudolnie! Ale wykrzyczenia siebie! Po to tam idę, do takiego teatru. A jak widzę, że coś udają, to jest mi wtedy smutno! I niech wtedy nie mówią, że to jest interpretacja. Interpretacja jest wielką bronią i wielką wartością, tylko, żeby to nie było podpieranie własnych pomysłów nazwiskiem autora, by wmówić widzowi, że to autor tak napisał! Teraz idę do teatru i widzę jak wmawia się swoje pomysły autorom utworów! A to jest już dla mnie przekroczenie

kanonu, powiedziałbym - etycznego. Z takim teatrem, to nie chcę mieć nic wspólnego.

Moje zmartwienia są trochę inne, bo sam w tej rodzinie jestem. Martwią mnie ciągłe minorowe opinie o polskich filmach, bo uważam, że zawsze wina tkwi po stronie twórców. Za bardzo robią o sobie! Za bardzo na siebie mają zwróconą uwagę, hermetyczni, odizolowani od normalnych spraw, nie potrafią nawet dostrzec potrzeby jakiegokolwiek uniwersalizmu! Jest tak hermetycznie, że film trafia do grupki kolegów. Widziałem we Wrocławiu, jak poczucie humoru jednego z płodnych, młodych reżyserów, pana Matwiejczyka, nie tylko mnie nie śmieszyło, ale sala też nie reagowała! Tak tylko rzucam pierwsze nazwisko, z naszej obecnej awangardy!

A jesteśmy teraz w takim okresie, że to takie kino, kino amatorskie zaczyna pazurki podnosić! I robią już amatorzy te swoje filmy z aktorami zawodowymi! Widzę w filmach obu braci Matwiejczyków, a to Damięckiego, a to Kamillę Baar, a to Marka Probosza - i tylko, jak spojrzysz, to każdy aktor gra od Sasa do lasa! Bo amator nie potrafi pracować z zawodowym aktorem. Miałem nawet we Wrocławiu pretensje do Romana Gutka, że na tak wielkiej imprezie, jak "Era. Nowe Horyzonty" nobilituje amatorów, wprowadzając ich np. obok Krzysztofa Krauzego. Bo to odbiorcom mąci w głowie i wszystko się im zacznie mylić! Tak, jak ludzie już nie potrafią odróżnić cyfrowej kamery od celuloidu! A ile się musisz namęczyć, jakie umiejętności musisz mieć, żeby nakręcić film na 35-tce! Ale, jak temu zaradzić? Np. co ma zrobić aktor zawodowy, gdy dostaje propozycję grania od reżysera - amatora? Jeśli się godzi na coś takiego, to przyjmuje na swoje barki straszny trud wyprowadzenia filmu w stronę jasności wywodu, w tym swoim ograniczonym, aktorskim kręgu.

To jest jakiś trud tysiąca pytań dziennie! Skierowanych do reżysera, żeby go zmusić do logicznego poprowadzenia. Są to kłótnie, żeby rozbudzić świadomość, jest to pisanie dialogów, zmienianie, szukanie... Biorąc taką propozycję, bierze się wszystko na siebie. Nie możesz komuś powiedzieć tylko, "dobrze, to ja to panu wykonam"! Bo to najgorsze, co możesz zrobić! Wiem, że te moje narzekania są głównie warsztatowe - ale też od warsztatu może się zacząć myślenie o sztuce!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji