Artykuły

"Raj właśnie się skończył". Warszawiacy z kredytami szykują się na recesję

Mieszkanie na kredyt, wakacje za granicą, dobry samochód, wieczory na Zbawixie albo nad Wisłą, zajęcia pozalekcyjne dla dzieci. Czy to wszystko skończy się wraz z recesją? - pisze Arkadiusz Gruszczyński w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Do niedawna wszystko było w miarę uporządkowane. Co miesiąc pieniądze na koncie, raz mniejsze, a raz większe, ale starczało na ratę kredytu, modne ciuchy, wyjazdy zagraniczne, jedzenie na telefon, wyjścia do klubów, gdzie niespecjalnie kontrolowało się rachunki za drinki. Wystarczył miesiąc izolacji, a budżety wielu warszawiaków, którzy nazywają siebie klasą średnią, zawaliły się z hukiem, czasem bez nadziei na szybką poprawę.

Sprzedam samochód, odpuszczę koncerty i teatr

Rafał ma 30 lat, ponad rok temu kupił mieszkanie na Odolanach. Co miesiąc, przez najbliższe 29 lat, musi oddawać do banku 1300 zł. - W czasach dobrobytu starałem się wpłacać więcej, więc miesięczna rata jest teraz nieco mniejsza - podkreśla. Dwupokojowe mieszkanie pomogli mu urządzić rodzice, więc ma nadzieję, że nowe sprzęty wytrzymają przez czas recesji.

Chce za to sprzedać auto. Stwierdził, że do korporacji, w której pracuje, i tak dojeżdża komunikacją miejską, po mieście lubi poruszać się rowerem, a do rodziców pod Warszawę może pojechać kolejką. Ale nie może znaleźć kupca.

Stara się lepiej niż wcześniej planować zakupy, w koszyku jest na przykład mniej alkoholu. Przestał wydawać pieniądze na książki. - Jeśli recesja potrwa jeszcze pół roku, zacznę oszczędzać na kulturze. Przestanę chodzić na koncerty, odpuszczę sobie festiwale muzyczne i spektakle teatralne, choć jest to ważna cześć mojego życia - mówi Rafał. Nie będzie też tak często jak wcześniej chodził do knajp. Piwa z kolegą napije się raczej w domu lub nad Wisłą.

W tym roku miał dostać podwyżkę. W jego firmie, dużej, międzynarodowej korporacji, są przyznawane regularnie raz w roku. Z tej nadwyżki planował szybciej spłacać kredyt, ale teraz to wykluczone. Rafał: - I tak nie mam najgorzej, bo jeszcze nie obniżono mi pensji.

Przestanę chodzić do restauracji

- Na pewno ograniczę kawę na mieście - mówi Daniel, pracownik jednego ze sklepów odzieżowych. Do niedawna w kawiarniach wydawał fortunę, tak jak na jedzenie na mieście. Nawet gdy zakazy zostaną zniesione, zrezygnuje z restauracji. - W czasie kwarantanny musiałem zacząć gotować. I naprawdę to polubiłem - zapewnia. Jest dobrze przygotowany: od wielu lat prowadzi we własnej kuchni politykę zero waste. Wszystko jest kupowane zgodnie z planem i zostaje zjedzone.

Daniel sporo wydawał podczas imprez na mieście, ponad 100 zł każdego wieczoru, a okazji w ciągu miesiąca było wiele. - To się zmieni, muszę teraz uważać na wydatki w klubach - mówi.

Ma wypłacaną prowizję zależną od tego, ile sprzeda ubrań w sklepie. Sytuacja, jak wiadomo, mocno się pogorszyła. Zarabia teraz o połowę mniej. - Jeśli trzeba będzie, znajdę nową pracę - twierdzi. - A jak będzie mi brakować na czynsz, założę program w internecie, będę pisał o muzyce, polityce i sprawach mniejszości, mam dużo pomysłów.

Wynajmę mieszkanie, przeniosę się na wieś

- Czarno widzę swoją przyszłość. ZAiKS w marcu uzbierał dla mnie 336 zł, wypłacił mi to 10 kwietnia i to mój cały dochód miesięczny - opowiada Agnieszka Lubomira Piotrowska, tłumaczka literatury rosyjskiej, która ostatnio opublikowała, świetnie przyjęte przez krytyków, dramaty zebrane Czechowa. Co miesiąc ma do spłaty 300 euro kredytu hipotecznego, do tego rachunki za czynsz, prąd, gaz, internet. Nie może skorzystać z pomocy rządowej, ponieważ podpisuje umowy licencyjne.

- Zaraza przerwała próby w jednym teatrze, w którym pracowano nad spektaklem na podstawie przetłumaczonego przeze mnie dramatu. W drugim zablokowała premierę, w innych granie spektakli z moimi przekładami - wylicza. Nie ma też żadnych zleceń, ponieważ teatry nie zamawiają teraz tekstów. Nie może się też zgłosić po stypendium "Kultura w sieci", ponieważ przetłumaczenie sztuki i zawieszenie jej w sieci łapie się do tego programu.

Już oszczędza na kosmetykach i ubraniach. - Chodzę po domu w pandemicznym dresie - śmieje się Piotrowska. Trzy tygodnie temu przeniosła się na wieś do przyjaciół, a tam wszystko jest tańsze niż w Warszawie. Zamierza tam zostać do końca przymusowej izolacji. - Zupełnie inaczej spędza się kwarantannę w dużym domu z ogrodem i z ludźmi niż samotnie w mieszkaniu bez balkonu w śródmieściu - przyznaje.

Jej praca jest związana z częstymi wyjazdami za granicę. Teraz cały czas siedzi w Polsce. - W marcu nie pojechałam na projekt do Norylska, w kwietniu do Moskwy na Złotą Maskę, najważniejszy festiwal teatralny w Rosji, pod koniec kwietnia miałam być na festiwalu w Tatarstanie, w maju - na festiwalu w Baku, w czerwcu znowu w Tatarstanie oraz w Omsku i Jekaterynburgu - wylicza. Z wyjazdami nie wiązało się żadne wynagrodzenie, ale organizatorzy zawsze opłacali przelot, hotel i wyżywienie. A Piotrowska w tym czasie oglądała nowy, rosyjski teatr. - Ten raj się właśnie boleśnie skończył - wzdycha.

Jak widzi przyszłość? - W najgorszym wypadku wynajmę mieszkanie w Warszawie i zostanę u przyjaciół - mówi. - Ale zaczynam dostawać już małe zlecenia, więc myślę, że będzie dobrze.

Zrezygnuję z zajęć dodatkowych dla syna

Aleksandra, pracowniczka jednego z warszawskich uniwersytetów, nie ma kredytu hipotecznego, mieszka w wielopokoleniowym domku. - W razie zamrożenia mojej i męża pensji pozostanie emerytura mamy - śmieje się, choć do śmiechu jej daleko.

Na uniwersytecie jeszcze nie dostała obniżki wynagrodzenia, ale w firmie męża wszystkim obcięto pensje o 20 procent. A jeśli jeszcze przez jakiś czas nie będzie zleceń, firma padnie.

Oboje z mężem zamawiają mniej jedzenia na wynos, zawiesili bilety na komunikację miejską. Na pewno przez dłuższy czas nie będą kupować ubrań i sprzętów AGD/RTV. Pod dużym znakiem zapytania stoją wakacje. Jeśli będzie bardzo źle, to sprzedadzą stary samochód. - Jeśli nasz budżet miałby całkowicie się zawalić, w odstawkę pójdą wszelkie zajęcia dodatkowe i korepetycje syna, ale to tylko w razie jakiejś hiperinflacji, do czego mam nadzieję nie dojdzie - przyznaje Aleksandra. - Na pewno nie będziemy też oszczędzać na jedzeniu kupowanym w sklepie. Na szczęście mamy też ogródek, już posiałam w tym roku cukinię.

Najwyżej będziemy jeść chleb z pasztetem

- Jedziemy właśnie na chrzest. Przed epidemią planowaliśmy wydać na prezent 1,5 tys. zł, żeby dziecko miało od nas piękną pamiątkę. Musieliśmy zweryfikować plany, wydamy o tysiąc mniej - opowiada mi Dominika, nauczycielka. Razem z mężem mieszkają w wynajmowanym mieszkaniu we Włochach. Czynsz: 2200 zł. Kredyt na auto: 1200 zł. Mąż pracuje w Zarządzie Transportu Miejskiego.

Dominika udziela też korepetycji. Przed koronawirusem miała czterech uczniów. Został jeden. - To jasne, że rodziny będą oszczędzać na zajęciach dodatkowych - przyznaje.

Widzą, że nie zaoszczędzą na jedzeniu, skoro przed Wielkanocą wydali na dwuosobowe święta aż 500 zł. - A lodówka już jest pusta, musimy odwiedzić supermarket. Jak przyjdzie co do czego, zostanie nam jedzenie chleba z pasztetem - mówi Dominika. I pyta retorycznie, czy też widziałem, że kilogram pomidorów kosztuje 18 zł.

Mają z mężem psa i kota, które potrzebują specjalistycznej karmy. Koszt: 160 zł miesięcznie. Na tym też nie zamierzają oszczędzać.

A na czym? - Być może w jednym miesiącu będziemy płacić rachunek za telefon, a w następnym za internet. Skończą się sąsiedzkie imprezy, które co pewien czas organizowaliśmy - wylicza. - Na wakacje pewnie pojedziemy, bo pracujemy w budżetówce, więc dostaniemy "wczasy pod gruszą". Może nad polskie morze.

I dodaje: - To, że pracujemy w miejskich instytucjach, jest najlepszym, co mogło nas spotkać. Mamy zapewnioną stabilizację, nawet kosztem mniejszych pensji.

Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione na ich prośbę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji