Artykuły

Teatr w dobie epidemii. Tkwimy w przedziwnej sytuacji

- Internet ma swoje granice. Tak jak widzowie potrzebują nas w spotkaniu na żywo, tak my bardzo potrzebujemy widzów - mówi Jacek Malinowski, dyrektor Białostockiego Teatru Lalek.

Rozmowa z Jackiem Malinowskim

Monika Żmijewska: Od pięciu tygodni widzowie nie mogą pójść do teatru i oglądać spektakli na żywo. Ale placówki artystyczne radzą sobie, jak mogą, online. Na profilu facebookowym Białostockiego Teatru Lalek dzieje się szczególnie dużo: w ciągu tygodnia - czytania bajek, etiudy lalkowe, słuchowiska, w każdy weekend - kilka spektakli dla widzów najmłodszych i dorosłych.

Jacek Malinowski, dyrektor BTL: Dużo o tym rozmawiamy, telefonicznie i za pomocą internetu, a że zespół BTL stanowi zgraną drużynę, to widać tego efekty na naszym teatralnym profilu na Facebooku. Właśnie z tego poczucia więzi bierze się nasza energia i kreatywna moc. Cały czas zastanawiamy się, co możemy jeszcze zrobić w domowych pieleszach czy choćby w ogródku - akurat w tych rewirach działa Mateusz Smaczny. Zresztą każdy z artystów ma swój własny patent na opowiadanie historii Mamy więc czytanie bajek w wykonaniu Marty Guśniowskiej i Krzysztofa Bitdorfa, lekcje dykcji, które w zabawny i sprawny sposób prowadzi Piotr Wiktorko, czy etiudy lalkowe o wymiarze edukacyjnym w wykonaniu Błażeja Piotrowskiego, który w każdym odcinku opowiada o innej technice lalkowej. Cały czas pracujemy nad kolejnymi pomysłami. Nieustannie coś nagrywamy i montujemy. Cieszę się z zaangażowania Łucji Grzeszczyk, Izabeli Marii Wilczewskiej, Michała Jarmoszuka, Macieja Zalewskiego, Pawła S. Szymańskiego, Agaty Soboczyńskiej czy Magdaleny Dąbrowskiej w działania, które prezentujemy w przestrzeni internetu.

A co z zapowiadaną klasyką dla dorosłych?

- To już wkrótce, m.in. "Mistrz Twardowski" w wykonaniu Adama Zielenieckiego, "Dr Jekyll and Mr Hyde" w wykonaniu Artura Dwulita czy "Opowiadania" Michaiła Czechowa interpretowane przez Sylwię Janowicz-Dobrowolską. Planujemy też czytania dramatów współczesnych, ale tu musimy w ramach określonych procedur uzgadniać prawa autorskie. Rozpoczynamy też pracę nad spektaklem "Na pełnym morzu" według dramatu Sławomira Mrożka z Ryszardem Dolińskim, Zbigniewem Litwińczukiem, Pawłem S. Szymańskim oraz Krzysztofem Pilatem w obsadzie.

To dobry moment, aby wspomnieć o tym, o czym wiele osób zapomina. Wszystko, co tworzymy, oczywiście wpisuje się w szlachetną misję "ku pokrzepieniu serc". Jesteśmy tego świadomi i rozumiemy swoją rolę. Instytucje ponoszą jednak przecież określone koszty produkcyjne, nie mając jednocześnie możliwości pozyskiwania realnych przychodów z biletów. O teatrze w internecie nie można zatem myśleć wyłącznie w kategoriach: cudowni artyści urozmaicają czas podczas pandemii. Losami wielu z nich nie interesuje się już prawie nikt. A przecież czas dla twórców - szczególnie tych, którzy nie mają zaplecza w postaci konkretnej instytucji, w której są zatrudnieni - jest tak naprawdę straszny. Brak spektakli przekłada się bowiem w sposób bezpośredni i bezlitosny na ich sytuację finansową. Technologia nigdy nie zastąpi prawdziwego obcowania ze sztuką, nie zapewni również artystom bytu na godnym, przyzwoitym poziomie.

Mimo wzmożonej kreatywności i wielu pomysłów oraz możliwości internet ma jednak swoje granice. I choć pracujemy najlepiej, jak potrafimy, to pewnie w którymś momencie dojdziemy do ściany. Tak jak widzowie potrzebują nas w spotkaniu na żywo, aby właśnie poprzez ten wspólny kontakt doświadczyć czegoś szczególnego, tak i my potrzebujemy realnych widzów, aby zwyczajnie przeżyć.

Na ile realne jest, że jeszcze w tym sezonie widzowie zobaczą spektakl na żywo? Rozważa pan jakieś warianty?

- W planie optymistycznym założyłem, że w czerwcu pokażemy premierę spektaklu "Sen nocy miłości" w reżyserii Marka Zakosteleckiego, którą planowaliśmy wystawić w naszym teatrze jeszcze w połowie marca. Życie pokaże, czy będzie to w ogóle możliwe. Z przekazów rządowych wynika, że instytucje kultury są na szarym końcu, w ostatniej fazie łagodzenia obostrzeń związanych z pandemią. Bezpieczeństwo jest oczywiście najważniejsze, ale nie jest to dla artystów wizja sielankowa.

Jakie straty poniósł już teatr?

- Nie chciałbym mówić o tym szczegółowo, choć tego typu podsumowanie ostatnich tygodni przesłałem do departamentu kultury urzędu miejskiego. Jeśli jednak 60-70 spektakli, które średnio gramy w miesiącu, zderzymy z liczbą widzów z trzech scen i weźmiemy pod uwagę średnie ceny biletów, to można sobie uzmysłowić, że straty są naprawdę spore. Tkwimy obecnie w przedziwnej sytuacji, przed nami możliwe zwroty akcji. Teatr będzie miał dużo więcej do nadrobienia, niż się tak naprawdę niektórym naiwnie wydaje. A straty finansowe nie będą tu bynajmniej najważniejsze.

Dopuszcza pan możliwość, że zaczniecie grać wcześniej niż zwykle, jeszcze w wakacje?

- Niewykluczone, że w tym roku sezon trzeba będzie zacząć wcześniej. Może się zdarzyć, że zrobimy to w połowie sierpnia wraz ze startującym wówczas festiwalem Wschód Kultury. Na ten moment to jednak ciągle wielka niewiadoma. Na tak niepewnym gruncie niełatwo jest zaplanować funkcjonowanie tak dużej machiny, jaką jest BTL.

Cały nasz zespół, nie tylko aktorski, to masa kreatywnych ludzi, którzy nagle zostali zatrzymani i wrzuceni do przedziwnej próżni. To wizja rodem z najbardziej surrealistycznego snu. Można by skomentować to tak choć jesteśmy teatrem pełnym możliwości i choć staramy się, jak tylko możemy, żeby było pięknie, to los lub ktoś napisał nam kiepską sztukę i każe nam w niej bezwarunkowo grać. Nie tracimy jednak wiary. Mamy charakter i prawdziwą siłę ducha, aby nasz okręt przeprowadzić bezpiecznie przez wzburzone morza i oceany ku lądom szczęśliwym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji