Artykuły

Agata Kulesza: Nastawiam sobie budzik dla przyjemności

- Gdy byłam mała, często wyłączano światło. Bardzo lubiłam te momenty. Nie dlatego, że nie musiałam odrabiać lekcji, ale że gadaliśmy przy świeczkach. Pandemia to moment wyłączenia prądu. Rozmowa z Agatą Kuleszą w Gazecie Wyborczej.

Agata Kulesza - aktorka, zagrała wybitne główne role w "Idzie", "Róży", "Moich córkach krowach", grała m.in. w "Jestem mordercą", "Sali samobójców", "Zimnej wojnie". Można ją oglądać w serialu kryminalnym "Pułapka"

Paweł Smoleński: Opowiadała mi pani, że w pandemii czas się wydłużył. Co to znaczy?

Agata Kulesza: - Na początku wszyscy trąbili: zrobiłam porządki w szafach, zrobiłem porządki w dokumentach. Też mam szafę i dokumenty, więc nie chciałam być gorsza: marsz do szafy, do papierów. A kiedy przychodzi co do czego, mówię sobie: oj tam, zrobię jutro. Mam wrażenie, że pandemia się skończy, a ja nie zajrzę do szafy i do papierów. W tym sensie mój czas jest dłuższy i dłuższy, nie podlegam jego presji. Zlikwiduję bałagan, ale innym razem.

Pewnie, że tak.

- A skoro zrobię porządek innym razem, mam czas na wiele rzeczy.

Na przykład?

- Nie będzie się pan śmiać?

Się okaże.

- Skoro nie mam nad sobą musu, pędu, nastawiam sobie budzik dla przyjemności, ot tak, żeby sobie zadzwonił. Wcześniej darł się o czwartej trzydzieści, o piątej, bo plan, bo zdjęcia, bo coś tam. A teraz oglądam sobie słońce, jak wędruje po ścianie. Pan sobie wyobrazi, że tym wędrowaniem jestem po prostu zadziwiona, bo mi od dawna słońce nie wędrowało.

Znaczy, że ma pani same zyski z tego wirusowego cholerstwa. Bałagan jako przyjemna stałość, słońce jako zmienna.

- Tak staram się myśleć. A nawet głębiej: że będą to zyski stałe i trwałe.

Ale żeby nie było tak milutko: denerwował mnie zaordynowany brak przestrzeni, zieloności, lasu, ale szybko pan premier mi pozwolił na spacery, to sobie patrzę na wiosnę i drzewa.

Lecz nie zabronił mi ten sam dobry pan premier chodzić do sklepu, więc traktuję to jak przygodę. Stroję się w maskę, rękawiczki i idę na wyprawę. Wyjście po kawę stało się ekscytujące.

Poza tym sądzę, że ten czas jest trudny, a najbardziej w sensie spotkania człowieka, czyli również siebie. Ludzie siedzą w domach, obeszli już każdy kąt mieszkania i pojawiają im się różne myśli: długi czas i mało liczne towarzystwo powodują, że nie da się zwiać przed myśleniem. A myślenie, co jest uwagą tak trafną jak banalną, zaczyna się od stawiania pytań.

Dlatego wyrecytowała pani w internecie wiersz Wisławy Szymborskiej "Spis".

- Sporządziłam spis pytań, na które nie doczekam się już odpowiedzi, bo albo za wcześnie na nie, albo nie zdołam ich pojąć. Spis pytań jest długi, porusza sprawy ważne i mniej ważne, a że nie chcę was nudzić, wyjawię tylko niektóre.

Ten wiersz najbardziej pasuje do stanu, w którym jestem. Do pogodnego zrozumienia, że pytać trzeba, ale odpowiedzi mogę nie dostać. Ten wiersz mnie ubogaca.

Mówi pani jak biskupi.

- Nie znam języka rozmów o poezji. Zaraz to przeformułuję.

A po co?

- Bo nie chcę mówić jak ksiądz dobrodziej. Spędzam czas sama z moimi kotami i z przyjaciółmi na telefonie; możemy na siebie popatrzeć przez te telefonowo-komputerowe kamerki. Czasami wpadnie córka. Ale przecież koty drzemią wcale często, córka jedzie do siebie, no i na telefonie też nie wiszę bez przerwy. Dochodzi więc do takiego momentu, gdy trzeba zapytać, bo nie ma nic innego. Normalnie bombarduje nas tyle bodźców, jesteśmy, by tak rzec, przebodźcowani. Więc uciekamy, zagłuszamy, nie widzimy.

A tu nagle, w okolicznościach całkowicie nienormalnych, wracamy do pożądanej normalności, bo przystajemy i zaczynamy drążyć, co się nam podoba, co nie, co lubimy, a czego nie, czy jestem dla siebie dobra, a może nie, co mnie rozwija, o czym trzeba zapomnieć. Jak się o tym tak po prostu mówi, wypada bardzo infantylnie i nawet egzaltowanie, ale to pytania dotyczące bytu.

Normalnie leci to tak: raniutko kawa, jak za gorąca, to poparzy, auto, jazda z punktu A do puntu B, tu takie zadanie do wykonania, tam śmakie, o Jezu, szybko, kolejna kawa, papieros, Matko Boska, czy zdążę, dalej, dalej, kolejny punkt odkreślony, kolejny i kolejny. A tu można robić bilans.

Pani zrobiła?

- Myślałam, że będzie gorzej, a okazało się nieźle, całkiem OK. Tak mi wyszło z samotnego rozkminiania.

Gdy rozmawialiśmy kilka miesięcy temu, pani zawołaniem było: "Najbardziej nie chce mi się nie pracować". Prawdziwa stachanówka.

- Niby to lubię, jestem uzależniona od tempa, pracy, napięcia. Ale zatrzymanie ma głęboki sens. To jest jak sitko. Zatrzymuje np. ludzi, którzy nie są nam potrzebni, bo za dużo chcą zawodowo, cały czas coś proponują. Zostają przyjaciele, z którymi mam kontakt, gadam, oglądamy się na ekranikach. Brak mi tylko, że nie widzę oczu.

Kamerkę podnieść trzeba.

- Może pan mi nie mówić, co trzeba robić z kamerką, bo mam o tym jakieś pojęcie, a pan nie. Oczywiście, że widzę oczy, ale nie widzę tego, co w głębi. Potrzeba mi zajrzenia do środka oczu. Okazuje się, że dziwnie reagujemy na nowe możliwości, restrykcje i wymagania. W oczach to widać.

Kiedy wkładam maseczkę, spuszczam wzrok. Maszeruję ulicą i nagle walę głową w faceta wielkiego jak góra, bo go nie zauważyłem.

- Dlaczego?

Nie mam zielonego pojęcia. Może się ukrywam, jak gość, który obrabia banki.

- Dziwne. A spotyka się pan z ludźmi na ulicy?

W sklepie, gdzie wchodzę ze spuszczonymi oczami.

- Zauważył pan, że sklepowe pogwarki są dzisiaj dłuższe? To jest niesamowite. Moja sprzedawczyni spytała mnie: "No i co pani robi? Siedzi pani teraz na dupie?". Musiałyśmy to dorozmawiać, a przed drzwiami kolejka. I nikt się nie wścieka, ludzie czekają, jak ja czekałam kilka minut wcześniej. Ktoś przywrócił nam zgodę na ploteczki i na czekanie, mamy jakiś inny kontakt. Pani mówi, że opiekuje się trzyletnim dzieckiem i już nie wyrabia, choć kocha. Inna pani tłumaczy, że od tego siedzenia na dupie tyje i tyje. To, okazuje się, są ważne informacje.

Ale to bajka, że pandemia zmienia nas na lepsze.

- Wiem. I już trochę współczuję tym, którzy rządzą światem, od mocarstw po taką Polskę. Nie mam wiedzy ani wyobraźni, lecz kryzys gospodarczy wydaje mi się straszliwie groźny. Potrzeba będzie wielkiej mądrości i wizjonerskich zdolności, żeby to wszystko wstało. Mądrość i wyobraźnia, jak mi się zdaje, to akurat towar dawno wyprzedany.

Albo - czy przed kryzysem zdążyłam swojej córce wszystko opowiedzieć? A pytam tak, gdyż dzisiaj siłą rzeczy nachodzą człowieka myśli o życiu i o śmierci. Czy pan opowiedział wszystko swoim dzieciom?

A co się stanie, gdy ci z grupy podwyższonego ryzyka, dojrzali, zejdą i świat zostanie w rękach do niedawna bezczelnie wszystkowiedzących trzydziestolatków? Jak naprawiliby państwo? Co zrobią te nasze kochane dzieciaki, kiedy zabraknie lusterka dorosłych?

Niech się pani politykami nie przejmuje. Ci nasi wyżywią się bez dwóch zdań.

- Jak mam się nie przejmować, skoro ustawiają moje życie? Trochę się więc przejmuję, bo organizują mi warunki na teraz i na niejasną przyszłość. Aktor ma przerąbane, bo nie produkuje niczego konkretnego. Po pandemii nie wyjdę na ulicę i nie zacznę czegoś sprzedawać. A w łazience filmu nie nagram.

Pohandluje pani śmiechem, bo śmieje się pani jak mistrzyni świata.

- Dużo się teraz śmieję. Na początku byłam w popłochu, a teraz nie, choć wiem, że ludzie chorują i umierają.

To lepiej niż moja pani sąsiadka, która regularnie krzyczy na partnera, aż szyby dźwięczą. Podobno on tylko leży, nie pomaga.

- Będzie problem z morderstwami w afekcie, bo polskie sądy działają teraz, jak działają, dzięki dobrym i mądrym paniom oraz panom, którym nie chcę poświęcać zbyt dużo uwagi. Worek się wysypie: sprawy odwieszone, nowe rozwody, przemoc domowa. Nie będzie łatwo, bo wielu ludzi zmuszonych do siedzenia w czterech ścianach z podobno najbliższymi dojdzie do tego, że nic ich nie łączy.

Ale będą też plusy. To rodziny, które teraz naprawdę poznają swoje dzieci, siebie nawzajem. Gdy byłam mała, często wyłączano światło. Bardzo lubiłam te momenty. Nie dlatego, że nie musiałam odrabiać lekcji, ale że w domu gadaliśmy przy świeczkach. To było naprawdę fajne. Pandemia to moment wyłączenia prądu.

Ostatnio bardzo dużo grałam. Żeby grać, muszę korzystać ze swoich zasobów. Ale przecież powinnam też dorzucić coś do wewnętrznego pieca, żeby nie wywalić z siebie wszystkiego. Czasami mam poczucie, że wydałam już wszystko lub prawie wszystko. Dlatego muszę czytać, muszę oglądać filmy, muszę patrzeć na malarstwo.

Bohaterki pani filmów nie pomagają?

- Na dzisiejszą sytuację najlepsza jest Róża z filmu Wojtka Smarzowskiego. Żyła w lęku, w totalnym zagrożeniu, chorowała, a jednak w moim przekonaniu odeszła z tego świata szczęśliwa, bo znalazła miłość, być może jedyną. Z miłością jest dzisiaj trudniej, bo jak do końca prowadzić ją przez telefon, jak się całować, ale wierzę, że i na to ludzie znajdują sposób.

Róża starała się nie poddawać. Nie wiem, czy dała radę, lecz przynajmniej próbowała, więc życie postanowiło jej zrekompensować ból, poniżenie i cierpienie. Kiedy ją grałam, czułam się najpiękniejsza właśnie jako kobieta. Wybrzydzałam nad fryzurą, mówiłam, że musi być brzydka, zaniedbana, a i tak wychodziła piękna. Nic nie można było na to poradzić. Co, znów mówię jak biskup?

Nie, bo oni się na miłości nie rozumieją.

- Ale udają, że się znają. Bywa to nie za fajne.

Niech pani wskoczy w skórę bohaterki "Sali samobójców" i "Hejtera" Jana Komasy. Madame Santorska, bizneswoman od nienawiści, w pandemii by zbankrutowała.

- Chyba nie. Z tego, co się orientuję, firmy internetowe hulają, a zapotrzebowanie na hejt jest chyba jeszcze większe. Mogłaby hejtować lekarzy, pielęgniarki; mój Boże, jacy ludzie potrafią być głupi i niewdzięczni!

Zresztą po "Hejterze" pierwszy raz miałam do czynienia z hejtem. O trzeciej w nocy dostałam list: "ty tęczowa kurwo". Zdziwiło mnie, więc zbanowałam.

Takim jak Beata Santorska zawsze się udaje.

- Gdyby została sama w domu i zaczęła się zastanawiać nad sobą, to kto wie. Naprawdę wierzę w człowieka, choć to wiara trudna, więc chciałabym, by Santorska nie wróciła do tej hejterskiej pracy. Ona jest kobietą głęboko zranioną, która czegoś w życiu nie zdążyła przerobić. Teraz zajęłaby się sobą, weszłaby w inny tunel.

Albo strzeliłaby samobója.

- Proszę dać ludziom szansę, przynajmniej kobietom.

Ubeczkę Wandę z "Idy" akurat pani zabiła.

- Decyzję podjął Paweł Pawlikowski, a ja tylko wykonałam wyrok. A serio - Wanda była osobą refleksyjną, już poznała Idę, więc wydarzyło się to, o czym przez całe życie wiedziała, iż się wydarzy. Uznała, że może wyjść tylko przez okno.

To pocieszające, ale też zatrważające, że mamy przed sobą tak wiele możliwości, rozwiązań. Może zbyt wiele?

- Teraz mówią nam również o koronawirusie, co robić, jak unikać, czy to kara za rozwiązłość, a może za wegetarianizm. Niebawem będą opowiadać, jak radzić sobie z głową. Zacznie się tak wielkie osamotnienie, więc zamiast epidemiologów, lekarzy, ekonomistów, futurologów, teologów i filozofów od kryzysu będą przemawiać psychoterapeuci. Będzie potrzebny fachowiec od spotkania face to face. Odejdą nasze wszystkie polskie kompleksy i zacofania, wstyd przed taką pomocą. Uznamy, że potrzebne są nowe narzędzia, książki, poradniki, terapia. Skończy się tabu, bo pojawi się potrzeba. Ktoś musi powiedzieć: spokojnie, spokojnie, zaakceptuj.

Powtarza pani słowa Tomaszka z filmu Marcela Łozińskiego "Wszystko może się przytrafić". Tomaszek tak właśnie mówi i dodaje, że przytrafić się może "nawet dziecko dinozaura". Ale to był mały chłopczyk jeżdżący na hulajnodze.

- I nie był mądry?

Wie pan, czasami odrzucam wiarę w człowieka. Nie idzie mi o to, że jestem przerażona bydlęciem w człowieku, ale jak egoistka jestem przerażona, że w konkretnych warunkach politycznych i społecznych takie bydlę wylazłoby ze mnie. Kurczę, wiem, jak chciałabym się zachować, ale wiedzieć o przyzwoitości i ją praktykować to dwie różne historie.

Co by mi przyszło, gdybym dzisiaj gadała: "Człowiek jest zły, człowiek jest zły", choć wiem, że często bywa? Jak wówczas szukać sensu? Wolę karmić to, co dobre.

Koty są dobre?

- Patrzę na nie, trochę się nawet uczę. Kot jest totalnym egoistą, a my mamy wpojone, że egoizm jest zły. Dbają o swoją wygodę i chyba myślą, że ja u nich mieszkam, a nie one u mnie, a moje łóżko to ich legowisko, a ja od czasu do czasu tam wchodzę. Siedzą w cieple i cały czas patrzą, jak słońce wędruje po ścianie. Trochę przejmuję koci styl życia. Luz, luz, luz.

Ale czy są dobre? - nie wiem. Z pewnością mają dobrze. W końcu przynoszę im karmę.

Wiem za to, że moi koledzy po fachu, aktorki i aktorzy, dobrze nie mają. Teatry i plany filmowe to coś, co odmrożą najpóźniej. Ja jestem szczęśliwcem, bo mam oszczędności. Większość żyje za minimalne pensje teatralne - jeśli w ogóle je dostaje.

Może odrodzi się tradycja trup ulicznych, teatr wejdzie w te same buty, które nosił wieki temu. To nieprzyjemne, by zbierać na życie z tego, co przechodnie wrzucą do kapelusza. Ale niech pani sobie wyobrazi żonglerów, kuglarzy, linoskoczków w pasiastych kostiumach, odgrywane na ulicy kawałki Szekspira.

- Kostium w paski OK, byleby nie w poprzeczne, bo poszerza.

Kulesza chodzi po linie.

- A dlaczego dla Kuleszy to, co najtrudniejsze? Mogę chodzić z kapeluszem.

Przecież pani wszystko zagra.

- Pan się wygłupia, ale mój zawód ma w sobie coś ze sportowca. Muszę trenować, rozegrać się, a w domu nie mogę tego robić. Nierozegrany aktor jest jak piłkarz bez formy.

I gdzieś we mnie kiełkują listeczki zazdrości. Wśród mi najbliższych dwie osoby piszą książki, jedna maluje. To czynności medytacyjne. Zostanie im obraz w salonie albo twarda okładka książki na półce.

Niech pani nagra dla siebie DVD z wierszem Szymborskiej.

- Będziemy kiedyś mówić: "To było przed pandemią, to po", zupełnie jak nasi dziadkowie, że coś było przed wojną, a coś później.

Przeczytałam gdzieś artykuł, co po II wojnie stało się z modą. To wcale nie jest błahostka, tylko wielki biznes, samopoczucie połowy ludzkości, miliardy dolarów. Otóż po wojnie kobiety rzuciły się w elegancję, szpilki, sukienki, bo kobiecość była im potrzebna. Sprawa nie ograniczała się do falbanki.

A jak będzie teraz? Zostaniemy w dresach, ubraniach cholernie niebezpiecznych, bo nie pokazują, że się kurczą albo że my się rozszerzamy? Kaśka Nosowska powiedziała mi ostatnio: "Weszłam do łazienki i zobaczyłam, ile mam kremów na noc. Przecież nie ma tylu nocy".

Ale może się zdarzyć, gdy to cholerstwo minie, że kupię sobie tysiąc kremów. Nie wiem.

Bo nie jest pani, jak zresztą wszyscy, przygotowana na czas po pandemii.

- Staram się i myślę, że po pandemii ruszę jako trochę inna osoba. Kiedyś w książkach lekceważenie wyrażało słówko "phi". No więc nauczę się "phi", wyluzuję od głupot, a mam tendencję, by różne sprawy windować do rangi problemu. Nie wierzę w społeczną odmianę świata, będziemy się bać bliskości, przestaniemy się dotykać. Lecz ja, jak mi się zdaje, bo tylko nad sobą mogę pracować, pójdę w ten świat spokojniejsza, uważniejsza, z większym szacunkiem.

Poszłam wczoraj do sklepu. Usłyszałam dzikie krzykośpiewy. Na balkonie stał wielki chłop z nagim torsem, w jakichś gatkach, przez okno leciał hip-hop na cały regulator, a on śpiewał najgłośniej, jak umiał. W ogóle mnie to nie zdziwiło, a raczej pomyślałam, że ma gość energię, potrzebę i że to super.

Więcej - nikogo to nie zdziwiło. Jeszcze w styczniu dzwoniliby na policję. Teraz ludzie patrzyli i mówili: aha, on musi sobie poskakać, więc niech sobie skacze. Chciałabym zatrzymać w sobie radość z takiego skakania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji