Artykuły

Metropolitan Opera przez Skype'a - gala, jakiej jeszcze nie było. Jaki to miało sens?

Międzykontynentalna gala zorganizowana przez nowojorską Metropolitan Opera była wydarzeniem bez precedensu, bo online. Przekaz internetowy odbył się prawie bez usterek, zawiedli się tylko fani Anny Netrebko - pisze Anna S. Dębowska w Gazecie Wyborczej.

Po niektórych wykonaniach zdarzyło mi się krzyknąć "brawo!". Szkoda, że śpiewacy tego nie słyszeli, na pewno by się ucieszyli. Bez wątpienia trudno występuje się dla widowni, której się nie widzi i której reakcje pozostają niewiadomą.

Gala z udziałem gwiazd wokalistyki związanych z Metropolitan Opera w Nowym Jorku trwała cztery godziny i objęła osiem stref czasowych - od wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych do Moskwy, od amerykańskiej Georgii do kaukaskiej Gruzji (po angielsku Georgia). Nie wszyscy z zapowiadanych 40 solistów mogli wystąpić. Nie udało się połączyć na Skypie z Wiedniem, skąd miała bawić publiczność rosyjska sopranistka Anna Netrebko z mężem, tenorem Jusifem Ejwazowem.

Harmonogram występów też nieco się zmienił z powodu kłopotów technicznych - na arię "Recondita armonia" z "Toski" Giacomo Pucciniego w wykonaniu Piotra Beczały trzeba było czekać aż dwie godziny, mimo że słynny polski tenor był wyznaczony na początek programu.

Ale Beczała śpiewał przez Skype'a z Żabnicy w Beskidzie Żywieckim, gdzie ma dom. To niedaleko granicy ze Słowacją, wśród gór i lasów. - Piotr powiedział nam, że przebywa w miejscu znajdującym się na końcu świata, mogą być więc problemy z łączem - uprzedził z góry Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera, prowadzący galę ze swojego mieszkania w Nowym Jorku.

Potrzeba matką wynalazków

Sama gala typu "wielkie zgromadzenie gwiazd" nie była nowością w historii nowojorskiej Met. W 1983 r., na stulecie jej istnienia, na scenie tego teatru odbył się gigantyczny koncert, który trwał 11 godzin z przerwą na wystawny obiad. Wystąpiło 100 śpiewaków, w tym legendarne głosy, jak Birgit Nilsson, Marilyn Horne czy Leontyne Price w duecie z Luciano Pavarottim.

Tym razem było skromnie, mniej niż 40 solistów, cztery godziny trwania, a wszystko to w wirtualnej przestrzeni. I to właśnie było czymś bez precedensu - technologicznie był to śmiały ruch, aby łączyć się z odległych miejsc na Skypie. - Potrzeba jest matką wynalazku - przyznał Gelb.

Również okoliczności tego koncertu były mniej wesołe niż w 1983 r., w setną rocznicę powstania największej sceny operowej świata. Pandemia koronawirusa zmusiła dyrekcję Met do zamknięcia teatru, odwołania wszystkich premier i przedstawień oraz wcześniejszego zakończenia sezonu artystycznego. To z kolei mocno nadwerężyło budżet instytucji, która utrzymuje się wyłącznie z prywatnych dotacji i sprzedaży biletów. Peter Gelb ocenia, że teatr stracił ok. 60 mln dol.

Dlatego co jakiś czas, niczym refren, pojawiała się prośba i apel do widzów ponawiane przez dyrektora i niektórych śpiewaków, aby wspierać teatr finansowo.

Sztafeta śpiewaków

Gwiazdy śpiewały po jednej arii lub duecie z wybranym partnerem, a program gali był jedną wielką niespodzianką. Wyglądało to jak sztafeta - jedni przekazywali głos następnym w kolejności kolegom, z Tbilisi na Florydę, z Berlina do Nowego Jorku. Nie było epatowania ekskluzywnymi wnętrzami rezydencji, tło wykonania było zwykle skromne, z regałami książek lub obrazami na ścianach, często z fortepianem na drugim planie. Bez przesady w makijażu czy stroju.

Wielu solistów występowało z akompaniatorem pianistą, niektórzy śpiewali do muzyki puszczonej z playbacku, Amerykanka Isabel Leonard wykonała "Somewhere" z "West Side Story" Leonarda Bernsteina ambitnie, bo w ogóle bez towarzyszenia instrumentów.

Największe wrażenie robili jednak ci śpiewacy, którzy umieli sami sobie akompaniować na fortepianie (tenor Matthew Polenzani, bas Guenter Greissboeck). Rewelacyjna była pod tym względem sopranistka koloraturowa Erin Morley, która wykonała arię Marii z "Córki pułku" Donizettiego z taką energią i optymizmem, że aż się chciało krzyknąć "Brava!".

Nie ma sztuki bez sceny

Peter Gelb uprzedził, że jakość przekazu nie będzie tak dobra jak w przypadku satelitarnych transmisji przedstawień w cyklu "Live in HD", które Met organizuje od kilkunastu lat i udostępnia na całym świecie w kinach i teatrach. Ale i te transmisje potrafiły się zrywać. W przypadku tej gali jakość dźwięku pozostawiała momentami wiele do życzenia - usterki popsuły np. występ Jonasa Kaufmanna, który z Monachium zaśpiewał arię z "Żydówki" Fromentala Halevy'ego.

- Nie ma sztuki bez sceny. Bez jej kontekstu, bez jej magii to wszystko jest jakąś narcystyczną pornografią - uznała moja przyjaciółka, która nie chciała oglądać gali.

Być może, ale niektórzy dali taki występ, że można było zapomnieć o całym dziwacznym entourage'u tego widowiska. Siła wyrazu wykonania habanery z "Carmen" przez Elinę Garancę (z Rygi) była olbrzymia, jej głos nie stracił urody mimo niedoskonałego przekazu na Skypie. Fantastycznie wypadła też Jamie Barton (z Atlanty) w arii "O, Don Fatale" z "Don Carlosa" Verdiego.

Mistrzostwem samym w sobie był duet z "Napoju miłosnego" w wykonaniu Aleksandry Kurzak i uzdolnionego aktorsko Roberta Alagnii (z Le Raincy pod Paryżem) - widać, że tym śpiewakom z zacięciem komediowym brak sceny, kostiumu i dekoracji nie odebrał fantazji i sugestywności.

"Va, pensiero" z "Nabucca" w montażu

Jedno z najpiękniejszych wykonań należało jednak do skrzypka Davida Chana, koncertmistrza orkiestry Met, który wykonał "Medytację" Jules'a Masseneta z towarzyszeniem Yannicka Nezet-Seguina przy fortepianie. Dyrygent i dyrektor muzyczny Met jest bowiem również wybornym pianistą. Wykonanie "Medytacji" było jednak wcześniej nagrane - Nezet-Seguin zarejestrował swoją partię w Montrealu, Chan - w Nowym Jorku. Później to zmontowano, ale tak doskonale, że można by pomyśleć, iż grają na żywo razem. Równie sprawnie zmontowane były nagrania orkiestrowych przerywników w wykonaniu członków orkiestry i chóru Metropolitan Opera (chór "Va, pensiero" z "Nabucca" Verdiego).

Pytanie, czy w przyszłości, gdy pandemia już się zakończy, będzie można organizować i bez niej tego typu wydarzenia. Pewnie tak będzie. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że mimo całego wysiłku artystów i realizatorów przynosi to bardzo ułomny kontakt ze sztuką - coś takiego, jakby lizało się lody przez szybę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji