Artykuły

Alina Czyżewska: Awantura wokół Teatru Kochanowskiego szkodzi wszystkim

- Ewentualna współpraca Grażyny Misiorowskiej z Teatrem Kochanowskiego po tej całej dyskusji, która się przetoczyła przez sieć, będzie bardzo trudna. Jak po takiej publicznej batalii miałby wyglądać powrót pani Grażyny? Przez łuk triumfalny? Jak potem pracować? - mówi Alina Czyżewska, aktorka i aktywistka walcząca z łamaniem prawa w obszarze kultury.

Wieloletnia aktorka Teatru Kochanowskiego w Opolu - Grażyna Misiorowska otrzymała zwolnienie z pracy z końcem czerwca. Informacja o tej decyzji wywołała ogromne echo wśród widzów i sympatyków teatru. Część z nich podpisała petycję do marszałka województwa, w której czytamy m.in., że "postępowanie dyrektora sceny jest kompletnie niezrozumiałe dla lokalnej społeczności i krzywdzi zasłużoną, zaangażowaną i bardzo docenianą aktorkę". Sam dyrektor Norbert Rakowski w wydanym oświadczeniu napisał: "Przez cztery lata dyrekcji próbowałem ułożyć współpracę z Panią Grażyną Misiorowską na odpowiadających obu stronom, ale możliwych do przeprowadzenia w ramach i rygorach teatralnego Zespołu zasadach. Mam głębokie przekonanie, że kierując się dobrem Zespołu i instytucji, zrobiłem w tej sprawie naprawdę dużo". Przekonuje też: "W ostatnich dniach intensywnie pracujemy nad możliwością znalezienia właściwego rozwiązania, które wspólnie będziemy mogli uznać za możliwe do przyjęcia w ramach pracy Teatru i Zespołu".

Głos w tej sprawie zabrała również Alina Czyżewska, aktorka i aktywistka walcząca z łamaniem prawa w obszarze kultur

Piotr Zapotoczny: Zajmujesz się prawnymi aspektami funkcjonowania instytucji kultury, ale pracujesz też jako aktorka. Z jakiej perspektywy patrzysz na sytuację związaną z Teatrem Kochanowskiego?

Alina Czyżewska*: Łączę dwa zawody i nawet niedawno miałam grać w teatrze w Gliwicach, w którym wcześniej byłam na etacie, a teraz jestem aktorką współpracującą. Wiem zatem, jak wygląda praca w teatrze i wiem, jak wygląda praca aktora. Potrafię rozkodować pewne mity na temat wyobrażeń o tym, czym jest teatr i jak wygląda praca w tym miejscu. Niestety, teatr jest jednym z miejsc, które - jakkolwiek to zabrzmi - tkwią mentalnie w PRL-u. Widać to w wielu przyzwyczajeniach, sprawach, które są uznawane za oczywistości - a były oczywistościami w dawnym systemie. Na przykład to, że każdemu aktorowi należy się mieszkanie służbowe, i przekonanie, że jak aktor w nim mieszka, to właściwie jest jego, bo mu się należy "przez zasiedzenie". Taki argument pojawia się w przypadku Opola, ale mówię tu generalnie o teatrach, które mają jeszcze mieszkania służbowe, zwane domami aktora. Chciałabym wyjaśnić kontekst. Domy aktora to jest coś, co powstało za PRL-u, kiedy był niedobór mieszkań - to raz, a dwa - aktorów również nie było zbyt wielu i oni kończąc szkołę w Warszawie czy Krakowie, jechali na "prowincję", gdzie czekał na nich etat oraz mieszkanie służbowe. To był element zakotwiczenia przybysza po szkole teatralnej. Teraz mamy zupełnie inną sytuację, aktorów jest za dużo i teatralny świat tylu ich nie potrzebuje. Zatem przyciąganie ich służbowym mieszkaniem straciło rację bytu. Dziś, jeśli gmina posiada zasoby mieszkaniowe i chciałaby kogoś przyciągnąć, to racjonalniej, z punktu widzenia potrzeb wspólnoty samorządowej, byłoby te lokale przeznaczyć na ściągnięcie do miasta lekarzy, pielęgniarek, nauczycieli, których w lokalnej społeczności brakuje.

Cały czas postuluję też o to, byśmy - jako aktorzy - nie postrzegali siebie jako kogoś ponad społeczeństwem. Nam się nie należy więcej niż innym z racji tego, że jesteśmy aktorami. Jeśli wszyscy muszą brać kredyty, by mieszkać, lub dużo płacić za wynajem, a aktorzy korzystają przywileju taniego służbowego mieszkania, to traktujmy to właśnie jako przywilej, a nie oczywistość: "należy mi się, bo tu mieszkam ileś lat".

Oczywiście, każde miasto ma możliwość wykonania gestu wobec ważnych dla społeczności mieszkańców i przyznać lokal miejski. To jest sposób na uszanowanie zasług pani Misiorowskiej i leży w kompetencjach prezydenta i rady miasta.

Co jeszcze według ciebie jest pozostałością po PRL-u?

- To, że niektórzy aktorzy uważają, że cokolwiek by się nie działo, to etat należy im się dożywotnio. W minionym systemie zaczynało się i kończyło karierę w jednym zakładzie pracy. Szans rozwoju raczej nie było. Nieważne czy to był teatr, czy inna instytucja. Dziś ludzie często zmieniają miejsca pracy, zawody i dziwne jest przekonanie, że jak dostaniemy od teatru etat z mieszkaniem, to należy nam się to na wieki wieków. Mam też wrażenie, że jest duża zgoda na to, by aktorom się więcej należało. A my nie jesteśmy tak bardzo potrzebni społeczeństwu, jak na przykład lekarze, dlatego jeśli coś dostajemy od społeczeństwa na preferencyjnych warunkach, to przyjmujmy z pokorą, a nie z żądaniem.

Napisałaś w mediach społecznościowych, że sprawa zwolnionej aktorki "zaczyna nabierać nieproporcjonalnych rozmiarów i zataczać coraz szersze kręgi, stając się szkodliwą dla systemu, dla prawa, dla teatru". Dlaczego?

- Właśnie ze wspomnianych względów, że dajemy fory aktorom, dlatego że są osobami rozpoznawalnymi i lubianymi, a to nie jest wystarczający powód, by ich faworyzować jako członków społeczeństwa. Druga rzecz: od lat walczę z nadużywaniem władzy, z wkładaniem łap przez różnych wójtów czy burmistrzów w instytucje kultury, z ręcznym sterowaniem.

Co mnie w tej publicznej obronie pani Grażyny Misiorowskiej wzburzyło, to podwójne standardy: jak coś jest w naszym interesie, to nagle chcemy, by taki polityk gmerał w instytucji kultury. Jeśli czynimy taki wyłom, to nie mamy moralnego prawa potem mówić, że minister Piotr Gliński próbuje ustawiać swoje pionki na szachownicy. To jest hipokryzja, kiedy uważamy, że dla naszego interesu można naruszać prawo: my, twórcy petycji, wyznaczamy cel marszałkowi, który ma "odstrzelić". Nie tak działa prawo i nie takie są podstawy naszego działania.

Zróbmy sobie porównanie i w miejsce osoby, która wyznacza cel, postawmy nie siebie, ale kogoś o innych poglądach i celach. Mamy zgodę na to, by ta osoba wskazywała władzy, kogo ma "odstrzelić"? No nie. Władza nie służy do tego, by odstrzeliwać cele wyznaczane przez masy.

Pod jaką petycją w sprawie zwolnionej aktorki znalazłby się twój podpis?

- Podpisałabym petycję w obronie pani Grażyny, skierowaną do dyrektora, która byłaby działaniem w ramach kultury prowadzenia uczciwej debaty publicznej. Czyli po prostu petycję w formie prośby, bez wskazywania celów do "odstrzelenia". Apel o to, by dyrektor jeszcze raz rozważył swoją decyzję, napisany z szacunkiem do wszystkich stron konfliktu. Po moim wpisie na Facebooku odezwało się do mnie wiele osób, których nawet nie znam, ale otarły się o ten konflikt w teatrze. Piszą, że mają podobną ocenę, że żadna ze stron nie jest kryształowa, że starły się takie osobowości, którym nie jest ze sobą po drodze. Trafiła kosa na kamień. W tej sytuacji jednak pamiętajmy, że każdy w teatrze ma swoją rolę. To dyrektor jest od decydowania o zespole i jeśli ktoś nie akceptuje jego wizji, to walenie dyrektora pałką po głowie nie jest metodą na konstruktywną zmianę. I ktoś musi odejść.

Wiele osób z goryczą komentuje decyzję dyrektora teatru. Ty piszesz: "To są dorosłe osoby. Nikt nie naruszył prawa. Dajmy im to załatwić jak dojrzałym i odpowiedzialnym za swoje działania ludziom".

- Czuję trochę zażenowanie. Jedna z komentujących napisała zdanie, które jest kwintesencją mojego wywodu: "Walcząc o sprawiedliwość musimy być uczciwi". Argumentacje, które zostały wytoczone w debacie publicznej w obronie aktorki, są po prostu nieuczciwe. Gdyby chodziło o to, że aktorka została zwolniona niesprawiedliwie, z powodu płci, poglądów politycznych czy dyskryminacji na jakimś tle, to oczywiście takie rzeczy należy nagłaśniać. Tymczasem tu jest trochę jak w małżeństwie, gdy mąż i żona po prostu się kłócą i w pewnym momencie musi nastąpić jakaś decyzja, bo nikt się nie zmieni. Tu decyzja leżała po stronie dyrektora, bo to jego praca, i takie sprawy są naturalnymi, wewnętrznymi sprawami każdego teatru. Mielenie tego na forum publicznym, naciąganie rzeczywistości, patetyczne słowa o wywaleniu na bruk, pozbawianiu dachu nad głową są nieprawdziwe i nie służą ani pani Grażynie, ani dyrektorowi, ani zespołowi teatru.

To, że aktor traci etat, jest częstym zjawiskiem. To nie powoduje, że drzwi teatru są zatrzaśnięte i już nigdy aktor nie postawi tam stopy - dla widza przecież niezauważalne jest, czy aktor jest etatowy czy "gościnny".

Poza tym wiele osób, z którymi rozmawiam, mówi mi, że pani Grażyna jest naprawdę świetną aktorką, więc będzie miała inne propozycje. Zwłaszcza że wiele osób, które ją bronią, to reżyserzy i reżyserki. Uważam jednak, że ewentualna współpraca z Teatrem Kochanowskiego po tej całej dyskusji, która się przetoczyła przez sieć, będzie bardzo trudna. Jak po takiej publicznej batalii miałby wyglądać powrót pani Grażyny? Przez łuk triumfalny? Jak potem pracować? Dlatego mówię, że ta awantura szkodzi wszystkim.

Trudno potraktować obojętnie informację o zwolnieniu aktorki, która przez wiele lat była związana z opolskim teatrem. Stąd liczne komentarze w sieci, również te emocjonalne. Jakie powinny być jednak granice prowadzenia dyskusji na ten temat?

- Unikanie poziomu piaskownicy. Dla widza to de facto nawet nie musiała być zauważalna zmiana, że ktoś przechodzi ze statusu bycia pracownikiem etatowym na bycie współpracownikiem. Bywa, że osoby które współpracują z teatrem, występują na scenie częściej niż te, które są na etacie. To są sprawy pracownicze, a nie artystyczne. Tak samo jak nie rozgrzebujemy na zewnątrz zwolnienia w szpitalu czy w urzędzie. Chyba że jest to decyzja na tle jakiejś niesprawiedliwości. Nieuczciwość załatwiania tej sprawy publicznie polega na tym, że w sytuacji, kiedy nie ma strony bez winy (wiadomo, że oboje mają wiele za uszami), to żeby się obronić przed tym atakiem, dyrektor musiałby publicznie zacząć prać brudy. Jest więc bez wyjścia.

Jeżeli chcemy oceniać pracę dyrektora Norberta Rakowskiego, to oceniajmy, ale nie przez pryzmat zwolnienia, do którego miał prawo, tylko przez pryzmat tego, gdzie jest na to materiał: jaki jest repertuar teatru, jakie są spektakle.

Nie sprowadzajmy teatru do poziomu publicznego prania brudów. Chyba że dotykamy spraw, które mają znaczenie - jak molestowanie w Teatrze Bagatela czy nadużycia finansowe za poprzedniego dyrektora w Olsztynie. Naprawdę są poważniejsze tematy niż kłótnie między dyrektorem i świetną aktorką.

W teatrach kontrakty są podpisywane przez dyrektorów na określony czas, na 3-5 lat. Przy każdej zmianie dyrektora ktoś traci i ktoś zyskuje. Przy każdej zmianie są osoby zadowolone i niezadowolone. Tu zależy dużo od umiejętności dyrektora i kompetencji interpersonalnych, czy i jak sobie z oporem i różnymi układami poradzi, czy nie. Zespoły są różne i bywają trudne - o tym opowie każdy reżyser i reżyserka. Z jednymi zespołami dobrze się pracuje, z innymi to udręka. Natomiast chcę też pokazać, że w teatrach ten konflikt zawsze jest. Mniejszy lub większy, i on zawsze wiąże się ze zmianami na stanowisku dyrektora. Takie jest życie teatru. Umiejmy przez to przechodzić jak dorośli ludzie.

--

* Alina Czyżewska - aktorka i aktywistka walcząca z łamaniem prawa w obszarze kultury. Prowadzi blog Nicdoukrycia.mystrikingly.com. Jest koordynatorką programu Pogotowie Prawne Kultury Niepodległej. Można go wesprzeć datkiem na stronie zrzutka.pl/hynwpr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji