Artykuły

Przesiąknięci wstrętem do polskości, cyniczni technokraci i młode partyjne wilczki. W pogoni za władzą

- Nie chciałem, by był to spektakl o Smoleńsku. Spiłowałem bezpośrednie aluzje Wszyscy zgadzaliśmy się: trzeba pozostawić niedopowiedzenia. Teatr to nie jest miejsce na agitkę - mówi Jerzy Machowski, reżyser "Bezkrólewia" Wojciecha Tomczyka w Teatrze TVP, w rozmowie z Piotrem Zarembą w Tygodniku TVP.

Przed tygodniem Filip Memches poświęcił sporo miejsca w Tygodniku TVP prapremierze "Bezkrólewia" Wojciecha Tomczyka w Teatrze Telewizji [na zdjęciu]. Z jednej strony to jedno z ostatnich widowisk telewizyjnych nagranych jeszcze przed pandemią. Ale co ważniejsze, to pierwsza inscenizacja ważnego tekstu Tomczyka. Wiele jego sztuk zostało wystawionych niemal od razu. A ta, opublikowana w "Dialogu" w roku 2011, czekała na swoją chwilę dziewięć lat. Jedynie Redbad Klynstra zdołał zorganizować czytanie tekstu. Żaden z dyrektorów teatrów nie był zainteresowany pełną inscenizacją.

Zapewne także z powodu ideowo-politycznego kontekstu. To sztuka napisana pod świeżym wrażeniem katastrofy smoleńskiej. Odniesienia do tego zdarzenia są zagmatwane i niejednoznaczne, ale w postaciach trzech wędrowców uciekających z Warszawy zagranicę i zatrzymujących się w przydrożnej karczmie dopatrywano się wizerunków czołowych polityków Platformy Obywatelskiej. Zarazem jest to tekst o Polsce i polskości, i jej najnowszej historii o podziałach i sensie wspólnoty narodowej.

Warto odnotować świetną realizację dramatu przez 29-letniego Jerzego Machowskiego. Ma na swoim koncie kilka spektakli teatru Polskiego Radia, operę, teraz debiutował tym dramatem w Teatrze Telewizji. Przygotował potoczyste widowisko , w którym teatralna umowność przeważa nad opowiadaniem o zdarzeniach wprost. Tę umowność wydobywa biorąca wszystko w nawias scenografia Aleksandry Gąsior i nawiązująca do arcypolskich motywów kapitalna muzyka Ignacego Zalewskiego.

Machowski skrzyknął znakomitą obsadę. Dialogi duetu Andrzej Mastalerz (Karczmarz Józef) i Krzysztof Szczepaniak (Kolo) mógłbym oglądać po sto razy dziennie. Ten pierwszy recytujący z kamienną twarzą, ten drugi giętki niczym postać z burleski. Świetni są dwaj pozostali goście ze stolicy. Redbad Klynstra (Glans) i Marcin Kwaśny (Gostek) grają swoje postaci z pełnym wyczuciem mrożkowego absurdu. Obaj z roku na rok stają się coraz bardziej wyrazistymi aktorami charakterystycznymi. Kompletu dopełnia Joanna Jeżewska (żona) i Edyta Januszewska (Justyna). Kończący sztukę dramatyczny monolog tej ostatniej zapamiętam na długo.

Zapytałem reżysera, co go pociągnęło w "Bezkrólewiu". Czy jego wersja kładąca większy nacisk na uniwersalną wymowę podobała się autorowi?

TYGODNIK TVP: Dlaczego Pan się zajął "Bezkrólewiem" Wojciecha Tomczyka? Sztuką, która czekała 10 lat na wystawienie.

JERZY MACHOWSKI: Przyznam, że ja o istnieniu "Bezkrólewia" nie wiedziałem, nie znałem historii jego czekania na wystawienie. Co nie znaczy, że nie wiedziałem nic o twórczości Wojciecha Tomczyka. Znam i cenię "Norymbergę", znam "Komedię romantyczną", znam świetne słuchowisko "Wielka improwizacja" nagrodzone rok temu na festiwalu Dwa Teatry w Sopocie.

Tekst podsunęła mi do przeczytania pani Ewa Millies-Lacroix, dyrektor Teatru Telewizji. Ogromnie mnie poruszył. Powiedziałem pani dyrektor, że bardzo bym chciał go zrealizować, ale nie chcę, by był to spektakl o Smoleńsku. Widziałem go jako coś bardziej uniwersalnego niż aluzja do skądinąd bardzo ważnego zdarzenia.

Czym Pana poruszył tekst "Bezkrólewia?

- Doskonałą formą, świetną konstrukcją, wyrazistymi postaciami, dialogami atrakcyjnymi dla aktorów. Może najważniejsze jest to, że w bardzo wieloznaczny sposób "Bezkrólewie" odwołuje się do polskiej literackiej tradycji: od staropolszczyzny przez "Wesele" Wyspiańskiego po "Ślub" Gombrowicza czy "Tango" Mrożka. Myślę, że w tym pochodzie dramatów polskich samo "Bezkrólewie" zajmie poczesne miejsce.

Jeżeli pominąć kontekst smoleński, o czym to dla Pana jest?

- Dla mnie to jest tekst o tym, że my Polacy grzęźniemy jak wóz drabiniasty wciąż w tych samych koleinach. Że ta droga ze stolicy do granicy, przy której stoi karczma, jest jedyną po której możemy się poruszać w jedną lub drugą stronę. Dzieje się to kosztem własnego szczęścia, a nawet życia. Że brniemy w schematy, w klisze których nawet nie umiemy nazwać. My ich nie dostrzegamy, ale one nas więżą, zaślepiają.

Poruszający jest dla mnie finał. Niektórzy twierdzili, że monolog Justyny można by pominąć, że najważniejsza jest śmierć Kola. Zostawiłem go. To Justyna mówi nam, że zatargi , rozgrywki między różnymi obozami odbierają młodym ludziom możliwość normalnego życia, ułożenia go po swojemu. Ona nie chce nie wiadomo czego. Chce żyć tu, spokojnie i szczęśliwie.

Ale sztuka ma wyraźny kontekst polityczny. Sam autor nie zaprzeczał, że Glans, Gostek i Kolo uciekający ze stolicy to liderzy Platformy Obywatelskiej. Między innymi dlatego nie chciał tego wystawić żaden teatr.

- Dostrzegam kontekst polityczny, ale z pełną premedytacją spiłowałem bezpośrednie aluzje. Te które pozwalają dostrzec w Gostku Donalda Tuska

Nie w Glansie?

- Według autora Glans to raczej Bronisław Komorowski. Nie chciałem takich bezpośrednich odwołań i autor się ze mną zgodził. Wojciech Tomczyk powiedział: "Najlepiej żeby każdy zobaczył w nich tego, kogo sam nie lubi". W "Bezkrólewiu" mamy niepochlebny portret klasy politycznej jako takiej, ludzi zepsutych, zdemoralizowanych.

Ale to są ludzie uciekający przed polskością. To wskazuje na liberalny odłam klasy politycznej, owych bardziej Europejczyków niż Polaków. Majaczą o tym, że są już zagranicą.

- Możliwe. Każdy z nich jest jednak trochę inny. Najbardziej "europejski", przesiąknięty wstrętem do polskości jest Gostek. Źle reaguje na skojarzenia z Sulejówkiem czy z Janem Pawłem II. Ale Glans jest cynicznym technokratą. Interesuje go zyskanie władzy. Gotów jest dla tego celu na dowolny zwrot, choćby ku ludowi, ku idei monarchicznej. Chętnie przyjmie dowolny słownik. To populista.

A Kolo?

- Kolo to młody wilczek, całkowicie ukształtowany przez partię. Ambitny, pilny, akuratny, gotowy zrobić wszystko dla pryncypałów.

Aczkolwiek to właśnie on się emancypuje od tych pryncypałów.

- Z Krzysiem Szczepaniakiem założyliśmy, że Kolo nigdy wcześniej nie myślał serio o życiu, o rodzinie, o uczuciu. Od kiedy wstąpił do młodzieżówki partyjnej, miał na oczach klapki. Stąd jego emocjonalna bezbronność i stąd jego błyskawiczna przemiana pod wpływem miłości.

Pięknie zagrana przez Szczepaniaka postać. Jak się Panu pracowało z tak świetną obsadą i ekipą?

- To wymarzona praca dla debiutanta. Bardzo przyjazna, a równocześnie profesjonalna atmosfera.

Wszyscy odbierali tak samo sens sztuki czy były spory o wymowę poszczególnych scen, sytuacji?

- Różnice się ujawniały, kiedy rozmawialiśmy o politycznych interpretacjach i sensach. Ale co do interpretacji dramatu wszyscy zgadzaliśmy się: trzeba pozostawić niedopowiedzenia. Nikt na parł na większą jednoznaczność. Ktoś z ekipy spytał na początku, czy nie będzie tu propagandy którejkolwiek ze stron. Odpowiedziałem, że bardzo tego nie chcę. Teatr to nie jest miejsce na agitkę.

Co Pan jako początkujący reżyser myśli o kondycji polskiej dramaturgii?

- Mam wrażenie, że dzieli się ona na dwa nurty. Jest dominujący nurt tekstów, które powstają na potrzeby konkretnych spektakli. Nie funkcjonują jako trwałe zjawiska literackie. I są wciąż tradycyjne dramaty. Tu się mieści twórczość Wojciecha Tomczyka.

A inne nazwiska?

- Oprócz Tomczyka bardzo cenię twórczość Tadeusza Słobodzianka, Doroty Masłowskiej, bardzo literacką mimo awangardowych akcentów, a także Jarosława Jakubowskiego. Doceniam również Pawła Demirskiego czy Mateusza Pakułę.

Czyli nie jest źle?

- Nie jest, choć tak wybitnych tekstów jak "Bezkrólewie" i "Norymberga", jak "Nasza Klasa" Słobodzianka czy "Między nami dobrze jest" Masłowskiej mogło by być więcej. Ale może nigdy nie było.

Jak Pan się wpisuje w spory o kierunek rozwoju teatru? Dramatyczny, postdramatyczny, interaktywny, dekonstruujący? Po której Pan jest stronie?

- Jestem na początku zawodowej drogi, mogę zatem mówić raczej o swoich marzeniach niż o dokonaniach. Zdążyłem się już przekonać, że sekretariaty polskich teatrów bywają niechętne początkującym twórcom, co mówię z pewnym żalem jako reprezentant młodego pokolenia reżyserów. Chciałbym jednak dużo pracować i próbować różnych stylów, w zależności od tematu, od tekstu.

Ale bliższy jestem teatrowi dramatycznemu, tradycyjnemu. Oprócz dramaturgii współczesnej chciałbym realizować polską klasykę. Być jej wierny i szukać dla niej atrakcyjnej dla współczesnego widza formy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji