Artykuły

Karol Wojtyła: Papież, który pozostat poetą

Sto lat temu, 18 maja 1920 roku, urodził się Karol Wojtyła. Tak jak uważał, że Polska nie przetrwałaby niewoli bez kultury, tak trudno sobie wyobrazić jego życie bez sztuki. To jedyny aktor, dramatopisarz i aktywny do końca życia twórca na czele Watykanu.

Trzydzieści z górą lat żyjemy w niepodległej Polsce, ale tak jak mówiło się o "cudzie niepodległej" po jej odrodzeniu w 1918 roku po 123 latach zaborów, tak dalej za cudowne wydarzenie, zwłaszcza ci, którzy żyli świadomie w PRL, mogą uważać odzyskanie niepodległości po 1989 roku. Jednak mówiąc o "cudzie", trzeba też pamiętać o gigantycznej determinacji w walce o wolność, którą podtrzymywała również sztuka.

Trzy są na pewno przykłady wielkich Polaków, którzy znaleźli w niej inspirację. To Józef Piłsudski zafascynowany twórczością Juliusza Słowackiego oraz Ignacy Paderewski, założyciel dziennika "Rzeczpospolita" 100 lat temu, największa pianistyczna gwiazda swoich czasów, przyjaciel królów i prezydenta Woodrowa Wilsona, premier II Rzeczpospolitej i współautor traktatu wersalskiego potwierdzającego powrót Polski na mapę świata, trzecim jest Karol Wojtyła, u którego wiara w Boga zespoliła się z kultem sztuki.

Konrad i Kordian

Czytamy w Nowym Testamencie: "Bo zaprawdę powiadam wam, gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, to powiedzielibyście tej górze: Przenieś się stąd tam, a przeniesie się, i nic niemożliwego dla was nie będzie"

To dramat o więzionym przez Rosjan Konradzie, który z romantycznego poety i kochanka przemienił się w narodowego bohatera. Współczesny Mickiewiczowi car Mikołaj I pacyfikacją powstania listopadowego i rzezią Pragi sprowokował Fryderyka Chopina do skomponowania "Etiudy rewolucyjnej". Potem zaś zakazał jej wykonywania, bo jak stwierdzono, to "armaty ukryte wśród kwiatów". Później na ten temat ironizowano, ale "żandarm Europy" widocznie wierzył w wymierną siłę sztuki.

Józef Stalin, skądinąd niedoszły pop, nie był na tyle przenikliwy, gdy pytał drwiąco: "Ile dywizji ma papież?". Odpowiedź uzyskał pośmiertnie, gdy sowiecki system zaczął dekonstruować wybrany na papieża krakowski biskup, będący mickiewiczowskim Konradem zreformowanym. Takim, który w sojuszu z Bogiem obala władzę czerwonego caratu, co zaczął od pierwszej pielgrzymki do kraju w czerwcu 1979 roku.

Oczywiście, najsłynniejsze słowa, jakie wypowiedział wtedy, to: "Niech zstąpi Duch Święty i odmieni oblicze ziemi, tej ziemi". Ale w drugiej kolejności 3 czerwca 1979 roku w Gnieźnie na Wzgórzu Lecha powiedział tak: "Kultura jest wyrazem człowieka. Jest potwierdzeniem człowieczeństwa. Człowiek ją tworzy i człowiek przez nią tworzy siebie. Tworzy siebie wewnętrznym wysiłkiem ducha: myśli, woli, serca. I równocześnie człowiek tworzy kulturę we wspólnocie z innymi. Kultura jest wyrazem międzyludzkiej komunikacji, współmyślenia i współdziałania ludzi. Powstaje ona na służbie wspólnego dobra - i staje się podstawowym dobrem ludzkich wspólnot". O sobie zaś powiedział tak: "Człowiek, który swoją duchową formację zawdzięcza od początku polskiej kulturze, polskiej literaturze, polskiej muzyce, plastyce, teatrowi".

A jeżeli Karol Wojtyła sam tak nam o sobie powiedział, to znaczy, że miało to dla niego fundamentalne znaczenie, i powinniśmy nie tylko od święta, nie tylko z okazji rocznic o znaczeniu tych słów pamiętać. Zwłaszcza w kraju, gdzie kultura z jednej strony bywa powodem do dumy, gdy nasi twórcy dostają Oscara lub Nobla, ale na co dzień jest notorycznie lekceważona. To zaś świadczy o wpuszczaniu tego, co mówił papież jednym uchem, a wypuszczeniu drugim. Tak to powinno być nazwane.

Tym bardziej przypomnijmy sobie, jaka była uwertura naszej niepodległości na przełomie lat 70. i 80. To wybór Karola Wojtyły na papieża, jego pielgrzymka do Polski, powstanie Solidarności oraz literacki Nobel dla zbuntowanego przeciw PRL Czesława Miłosza, czyli kolegi po piórze Jana Pawła II. Debiutancki tom przyszłego noblisty "Trzy zimy" {1936) czytał przyszły papież, gdy tylko się ukazał. Z Miłoszem korespondował do końca życia, o czym później.

Karol Wojtyła (1934 r.), gdy grat już w Wadowicach w teatrze szkolnym polonisty Mieczysława Kotlarczyka, z którym założył konspiracyjny Teatr Rapsodyczny w Krakowie (1941 r.)

Uważnymi słuchaczami słów wypowiedzianych przez Jana Pawła II 3 czerwca 1979 r. w Gnieźnie byli na pewno członkowie Komitetu Naukowego, który doprowadził właśnie do wydania dwutomowych "Dzieł literackich i teatralnych" Karola Wojtyły w krakowskim Znaku - pod przewodnictwem Jacka Popielą i redakcją Zofii Zarębianki. We wprowadzeniu profesora Popielą czytamy: "Edycja dzieł literackich i teatralnych Karola Wojtyły - Jana Pawła II uzasadniona jest przekonaniem, że nie można w pełni zrozumieć osoby Świętego Papieża bez wniknięcia w ten fragment jego biografii, który dotyczy fascynacji poezją, dramatem, teatrem. (...) Literatura, teatr - te sfery twórczości były bliskie Wojtyle od czasów wadowickiego gimnazjum".

Przyszły papież zadebiutował w 1933 r. na łamach "Dzwoneczka", dodatku do krakowskiego tygodnika "Dzwon niedzielny", zaś dwutomowa edycja dzieł przypomina, że jeszcze w Wadowicach powstał pierwszy tomik "Ballady beskidzkie", jak można domniemywać w klimacie Czartaka, grupy poetów skupionych wokół Emila Zegadłowicza. Skądinąd autora "Zmór", uważanych przez niektórych za powieść antyklerykalną, choć tylko walczyła z hipokryzją i obskurantyzmem.

Z okresu młodzieńczego zachował się zespół wierszy opatrzonych tytułem "Psałterz Dawidów (Księga Słowiańska)" ukończony wiosną 1939 roku. Wojtyła pisał je już w Krakowie, gdzie przeprowadził się z ojcem latem 1938 roku. Rozpoczął wtedy studia polonistyczne na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. A już dwa tygodnie później 15 października interpretował swoje wiersze na wieczorze literackim, a i potem organizował wieczory autorskie.

Jacek Popiel przypomina, w jak płodnym artystycznie środowisku kształtował się przyszły papież jako początkujący poeta. Warto dodać do nazwisk biografie. To zakazany za Stalina Tadeusz Holuj oraz poeta i dramatopisarz Marian Pankowski, po wojnie recenzent paryskiej "Kultury". Juliusz Kydryński, starszy brat Lucjana, był z kolei po wojnie najbardziej wszechstronnym tłumaczem dramatów elżbietańskich, w tym Szekspira, Marlowe'a, Kyda. Wojtyła ukrywał się w krakowskim mieszkaniu Kydryńskich po śmierci ojca. Kolegą ze studiów był też Wojciech Żukrowski, autor "Lotnej", z którym Wojtyła studiował na tajnych kursach i pracował w kamieniołomie. Korespondowali ze sobą i spotykali się, nawet gdy Żukrowski poparł stan wojenny i był bojkotowany. Koleżanką ze studiów była też Halina Kwiatkowska, po wojnie aktorka krakowskich teatrów Starego i Słowackiego, córka Jana Królikiewicza, dyrektora Gimnazjum im. Marcina Wadowity w Wadowicach, do którego uczęszczał Wojtyła. Razem grali w teatrze szkolnym w "Antygonie", "Balladynie" i "Ślubach panieńskich".

Ale Wojtyła ma też w biografii role w "Sułkowskim", "Zygmuncie Auguście",

"Judaszu z Kariothu" oraz główne w "Nie-Boskiej komedii", "Kordianie". A to znaczy, że wcielił się w postać mściciela, który po rzezi Pragi idzie zabić Mikołaja I. Pod ciężarem dylematów moralnych, nie mogąc zdecydować się na królobójstwo, car był wszakże królem Polski, Kordian pada nieprzytomny. Zostaje skazany na śmierć i staje przed plutonem egzekucyjnym. Nie wiadomo, czy polski spiskowiec przeżył. Jednak to, co Słowacki pozostawił w zawieszeniu, Wojtyła, wiele lat po wadowickim spektaklu, dokończył: uruchomił upadek czerwonego caratu, jakim był ZSRS i stal się zwycięskim Kordianem. Uciekł też plutonowi egzekucyjnemu czerwonego caratu, który strzelał do Jana Pawia II na placu św. Piotra 13 maja 1981 r., znacząco, bo na pięć dni przed urodzinami. A to był też pewnie strzał ostrzegawczy pod adresem polskiej Solidarności.

Co ciekawe, w Wadowicach niektóre z przedstawień Wojtyła współreżyserował. A gdy witał księcia metropolitę Adama Sapiehę, ten wyraził nadzieję, że młodzieniec zechce zostać księdzem. Usłyszał jednak, że Karol ma teatralne plany.

Obrazy teatralne

Jeszcze w Wadowicach scenicznym mistrzem Wojtyły stał się Mieczysław Kotlarczyk, który kierował Teatrem Powszechnym. W lipcu 1941 r. Kotlarczyk z żoną przeniósł się, w obawie przed represjami, do Krakowa, gdzie mieszkał u swojego ucznia. Właśnie tam zrodził się pomysł konspiracyjnego Teatru Rapsodycznego, który był artystyczną odpowiedzią na straszny czas okupacji. Miałem jeszcze okazję porozmawiać o tamtym okresie z Danutą Michałowską, sceniczną koleżanką Karola Wojtyły z Rapsodycznego. Przyszły papież miał znakomicie ustawiony głos, nad czym pracował przed wojną w aktorskim Studio 39 w Krakowie.

- Miał głos naturalnie piękny, o wyjątkowej barwie, zdolny wiele wyrazić. Gdyby został aktorem i występował na scenie, a przecież chciał tego, to była jego pierwsza ważna pasja, bo pisał raczej do szuflady -jego role nie przeszłyby bez echa. W spektaklu "Kawaler księżycowy" Mariana Niżyńskiego wystawianym przez Studio 39 na dziedzińcu Collegium Nowodworskiego Karol zagrał maleńką rólkę: Byka, znak zodiaku. To był rodzaj komediowego intermezza o charakterze szopki politycznej z wycieczkami pod adresem rządu mocnej ręki. Wojtyła mówił: "Ja jestem byk, co udaje od czasu do czasu człowieka. Boks mi papusiać daje. Więc żrę i na posadę czekam. Prosty sierpowy, prosty sierpowy, znam ideałów skorowidz. Byczo jest i morowo, wzwyż idzie krzepka Polska". Mówił tę kwestię świetnie, wyraziście i zabawnie. (...) Występował w kostiumie boksera, w czarnych spodenkach, w białej koszulce, na rękach miał rękawice bokserskie, a pod pachą głowę byka.

Studio 39 było szkołą dramatyczną przy Krakowskiej Konfraterni Teatralnej. "Kawalera księżycowego" oglądał Juliusz Osterwa, jedna z najważniejszych postaci polskiego teatru. Był pod wrażeniem przedstawienia i zaprosił studentów aktorów do swojego mieszkania i poprosił, aby pozostawali z nim w kontakcie.

Teatr Rapsodyczny podtrzymywał Wojtyłę na duchu. Kiedy mówił "Spowiedź Robaka" z "Pana Tadeusza", za oknem odezwał się uliczny megafon, przez który Niemcy nadawali triumfalne wiadomości z rosyjskiego frontu.

- Szczekaczka ryczała, ale Karol nic sobie z tego nie robił, po prostu mówił swój tekst - wspominała Michałowską. - Prawie nie było go słychać, a na przedstawieniu był nasz wielki aktor Juliusz Osterwa. Po spektaklu powiedział, że artysta powinien się liczyć z warunkami zewnętrznymi, i w takiej sytuacji należało przerwać monolog, poczekać, aż komunikat się skończy. Karol odpowiedział zdecydowanie, że nie mógł ustąpić pod naporem hitlerowców, a zwłaszcza ich propagandy. Te słowa stały się naszym manifestem oporu przeciwko niemieckiej machinie śmierci.

W latach 1942-1943 w programie Rapsodycznego znalazł się "Beniowski" Słowackiego, "Hymny" Kasprowicza, montaże poetyckie "Godzina Wyspiańskiego" i "Godzina Norwida". Ostatnią premierą, w której uczestniczył Wojtyła, był "Samuel Zborowski" Słowackiego.

Pisaniu pozostał wierny do końca. Tak sam komentował swoje literackie dojrzewanie w liście do Mieczysława Kotlarczyka: "Trza się odrodzić i odróżnić. I próbą młodzieńczą tego są owe liryki: sonety i symfonie, i hymny. (....) Może się zdziwisz, Mięciu Kochany, że liryki. (...) Więc wypunktuję Ci tylko owe powody, nad którymi sam się nieraz zastanawiałem: naprzód rodzaj nakazu wewnętrznego i po prostu narzucanie się pewnego gatunku, potem olbrzymia dorywczość i fragmentaryczność tej pracy, podczas gdy dramat wymaga ciągłości i skupienia, po trzecie młodość. Nie myśl, żem nie próbował i tego chleba Apollinowego. Owszem. Ale z wyników byłem niezadowolony. (...) Widzisz, ja się w tych wierszach po prostu uczę mówić, zanim zacznę rozmawiać. Zresztą myślę obrazami b.[ardzo] teatralnymi. Zwrócił już na to uwagę swego czasu Emil Zegadłowicz".

Jak sam podkreślał: "Sztuka nie jest li tylko prawdą realistyczną, albo li tylko zabawą, ale nade wszystko jest nadbudową, jest spojrzeniem w przód i wzwyż, jest towarzyszką religii i przewodniczką na drodze ku Bogu".

Z okresu okupacyjnego pochodzą dramaty: zaginiony "Dawid", "Hiob. Drama ze Starego Testamentu" i "Jeremiasz. Drama narodowe we trzech działach". Stały się odpowiednikiem tego, co Wojtyła robił w Teatrze Rapsodycznym: biblijne nawiązania były kostiumem, rozważaniami nad tragicznymi losami Polski.

W czasie wojny powstały też pierwsze wersje dramatu "Brat naszego Boga" o bracie Albercie Chmielowskim, który będąc malarzem, poświęcił się służbie Bogu i zamienił pracę artystyczną na etyczną. Wojtyła uczynił podobnie, ale w przeciwieństwie do Chmielowskiego, nawet gdy został księdzem, tworzył dalej - pod pseudonimami. Andrzej Jawień firmował "Przed sklepem jubilera", zaś Stanisław Andrzej Gruda "Promieniowanie ojcostwa", z kolei Piotr Jasień "O teatrze słowa". To nie są teksty łatwe, wdzięczące się do czytelnika, tylko medytacyjne, wymagające skupienia. W 1988 r. Michael Anderson zrealizował film "Przed sklepem jubilera", zaś Krzysztof Zanussi w 1997 r. przeniósł na ekran "Brata naszego Boga".

Jak podkreśla Jacek Popiel, znamienne jest, że pisząc wstęp do wydanego w 1971 roku w Londynie tomu "Słowa na pustyni", antologii wierszy tworzonych przez polskich księży, Karol Wojtyła nie ujawnił się jako poeta. "Postawił jednak istotne pytania o wzajemne powiązanie i uzupełnianie się powołania kapłańskiego i poetyckiego".

To bardzo ważny kontekst, św. Stanisław i patron Polski w kościelnej tradycji jest bowiem przeciwstawiany królowi Bolesławowi, co symbolicznie wyrażać ma wyższość Kościoła nad państwem. Kiedy Wyspiański miał odwagę pokazać w "Bolesławie Śmiałym" konflikt między królem i biskupem, równo rozkładając tragiczne akcenty i nie idealizując hierarchy, popadł w niełaskę krakowskiej kurii, a wręcz poddał autocenzurze finał sztuki. Ciekawe, co myślał o tym Karol Wojtyła, dla którego Wyspiański był jednym z mistrzów?

Na pewno przez całą swoją posługę kapłańską w Krakowie medytował nad tragicznym konfliktem pomiędzy Stanisławem i Bolesławem. Przez odniesienie do obu postaci łatwiej zrozumieć niemal Konradowski akt przeistoczenia się poety i aktora w księdza, ale takiego, który rozumie świeckich. Wyjątkowe doświadczenie łączy się w 1941 r. z "Królem-Duchem" Słowackiego, gdzie Wojtyła nie zagrał zamordowanego biskupa Stanisława, lecz króla. Poznał wtedy istotę sztuki, której nie należy traktować dosłownie, co czyniło i czyni wielu hierarchów i polityków, lecz jako laboratorium postaw i myśli, pozwalające poznać najbardziej skomplikowane i skrajne ludzkie motywacje - zanim podda sieje ocenie.

- Sytuacja była rzeczywiście intrygująca, tym bardziej że na premierze 1 listopada Karol grał dumnego króla, który nie pozwolił, żeby narzuciła mu coś władza kościelna, tak ekspresyjnie, tak przekonująco, że racja musiała być po stronie Bolesława Śmiałego - mówiła mi Danuta Michałowską. - Po dwóch tygodniach odbył się drugi spektakl i Wojtyła zaczął mówić zupełnie inaczej. Monolog "I, gdy najstarszy, choć z najmłodszy z króli/Stałem żelazny na rynku w Krakowie/I sądził sprawy na złoconej kuli/Trzymając rękę jak na świata głowie..." podawał wolno, przyciszonym, bezbarwnym głosem. Wszyscy na scenie byliśmy zaskoczeni. (...) Tak, to były dwa ważne tygodnie Karola Wojtyły, kiedy z pełnokrwistego aktora, który chciał pokazać siłę, a nawet pychę króla, zmienił się w artystę przedstawiającego racje kapłana. (...). Na pewno miała ona wpływ na przemyślenia i kształtowanie się światopoglądu. Łączył się z nią przecież ważny dylemat: co wybrać - życie świeckie czy duchowne. Przestało być ważne, że król jest dumny, zaczęło się liczyć, że jest grzeszny. "Król-Duch" to poemat napisany w pierwszej osobie. Słowacki, wcielając się w różne postaci z historii Polski, dochodzi do ekspiacji. Cały utwór jest pokutną spowiedzią. Karol to zrozumiał już wtedy.

Jak zwraca uwagę ksiądz Józef Morawa w pracy "Myśl eklezjologiczna kard. Karola Wojtyły w kazaniach o św. Stanisławie, biskupie i męczenniku", św. Stanisław i król powracali w wielu homiliach. W kazaniu na Skałce 14 maja 1967 roku Wojtyła powiedział: "Kiedy jednak rozpamiętywamy świadectwo św. Stanisława, musimy rozpatrzeć je do końca: musimy widzieć w nim biskupa i króla. Biskup dał świadectwo, stojąc i opadając przy ołtarzu: ale i król dał świadectwo, przywdziewając pokutny wór". W maju 1978 roku krakowski kardynał zorganizował sesję naukową na temat "Św. Stanisław - biskup i męczennik w literaturze polskiej". To, co powiedział na zakończenie sesji, brzmiało jak salomonowy wyrok, który ma zakończyć toczący się przez wieki spór: "Obie postawy: króla i biskupa są państwowotwórcze".

Niedługo potem z biskupa stał się głową państwa watykańskiego. Dlatego zapytałem Danutę Michałowską, czy Karol Wojtyła lokował się w łańcuchu polskich dziejów, przedstawionym przez Słowackiego w "Królu-Duchu".

- Tego nie mogę wiedzieć, ale tak sobie po latach wszystko poukładałam - odpowiedziała. - Wspomniałam o tym na uroczystości 80. urodzin Jana Pawła II w Poznaniu, a potem zreflektowałam się i zaczęłam zastanawiać, czy mogę takie rzeczy wygadywać publicznie, przecież chodzi o papieża! Postanowiłam w tej sprawie napisać do Ojca Świętego i zapytać wprost, czy akceptuje moją interpretację. Odpisał mi: "Pięknie to opisałaś, z całego serca akceptuję".

Wybór Wojtyły na papieża sprawił, że w centrum zainteresowania światowych mediów był również fakt jego twórczości poetyckiej. Wtedy krakowski Znak zwrócił się do Ojca Świętego o zgodę na wydanie jego wierszy, dramatów i artykułów na tematy teatralne. Wyborem zajęli się Marek Skwarnicki i Jerzy Turowicz.

"Poezje i dramaty" ukazały się w 1979 roku w nakładzie 12 tys. Z kolei w 1995 roku Wydawnictwo Literackie wydało tomik "Sonety. Magnificat" z wczesnymi utworami, które zachowały się w archiwum rodziny Kotlarczyków. W 2001 roku w Krakowie nakładem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego wyszedł obszerny tom "Mieczysław Kotlarczyk, Karol Wojtyła, O Teatrze Rapsodycznym. 6o-lecie powstania Teatru Rapsodycznego" ze wstępem i opracowaniem Jacek Popiela, zawierający teksty Wojtyły o Teatrze Rapsodycznym i jego listy do Mieczysława Kotlarczyka.

Ale nie trzeba było wznawiać dawniejszych rzeczy, by czytać papieża. W 2003 roku ukazał się "Tryptyk rzymski", który był światową sensacją. Dla czytelników Wojtyły znamienne było to, co stanowi nie pierwsze w życiu papieża nawiązanie do metody dramaturgicznej Stanisława Wyspiańskiego, którą określa się jako "dramat miejsca". Wyspiański ożywiał w swoich sztukach takie historyczne dla Polaków obiekty jak wawelska katedra, Wawel, Łazienki - uruchamiając je tak jak aktorów, a także bohaterów rzeźb, obrazów, fresków. Wojtyła w "Medytacji nad Księgą Rodzaju na progu Kaplicy Sykstyńskiej" przez pryzmat arcydzieła Michała Anioła powrócił do wydarzenia "pamiętnego roku dwóch konklawe", kiedy został papieżem. Od początku zresztą łączył w swojej twórczości motywy biblijne, polskiej historii, romantyzmu i Młodej Polski. Uaktywniał historyczne postaci dla wyrażenia własnych, współczesnych przemyśleń.

Papież i bard

W powszechnym odbiorze swobodniejszych dialogów, jakie Jan Paweł II prowadził z wiernymi, jedni zapamiętali z pielgrzymki w 1999 roku "kremówki po maturze", a najlepiej jest pamiętać i o kremówkach, i o tym, że "chodziło się także do Sokoła na przedstawienia. Wspominam Mieczysława Kotlarczyka, wielkiego twórcę teatru słowa" (...) W każdym razie tu w tym mieście Wadowicach wszystko się zaczęło. I życie się zaczęło, i szkoła się zaczęła, i studia się zaczęły, i teatr się zaczął, i kapłaństwo się zaczęło".

Z jakich jeszcze powodów - poza artystycznymi i intelektualnymi - teatr był ważny dla Jana Pawła II? Jeśli pamiętamy, jakiego przełomu w obyczajach Watykanu dokona Jan Paweł II w sposobie komunikowania się z wiernymi, umiejętności rozmowy z nimi i przemawiania wobec setek tysięcy, a nawet milionów ludzi, odnajdywania się w tłumie i improwizowania także zabawnych gestów - musimy też pamiętać, że nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie teatralne doświadczenia Karola Wojtyły. To w teatrze uczył się trudnej sztuki opanowania tremy, zapamiętania ogromnych fragmentów tekstu, żywego reagowania na scenicznego partnera: po prostu reagowania na drugiego człowieka.

Dla Polaków dynamiczny styl bycia Jana Pawła II, zwłaszcza na tle innych hierarchów i polityków, był zaskakujący, ponieważ w przeciwieństwie do tradycji anglosaskiej, w powszechnym wzorcu nauczania, poczynając od szkoły do studiów, teatr nie jest doceniany jako instrument edukacji. A przecież poza rozumieniem artystycznych konwencji i tajemnicy człowieka uczy także sztuki oracji i publicznych wystąpień, co praktykuje się w najlepszych amerykańskich i brytyjskich uniwersytetach. Właśnie dlatego Anglicy czy Amerykanie czują się jak ryba w wodzie również na politycznej scenie, gdy my wciąż mamy z tym problem. Ale Karol Wojtyła miał jeszcze szczęście chodzić do szkoły w takim czasie, gdy teatr szkolny był chlebem powszednim. A potem dzielił również polityczną scenę z największymi światowymi protagonistami, emanując na ich tle siłą i naturalnością. Kostium największego kościelnego dostojnika go nie pętał.

To dlatego, poza tym, że był pierwszym kapłanem, przykuwał również uwagę mediów. Oczywiście, dla każdego, kto ją pamięta - warszawska msza 2 czerwca 1979 r. była przede wszystkim religijnym rytuałem, ale jednocześnie stała się też performance'em wybitnego aktora, który świetnie napisał sobie scenariusz, wyreżyserował go i zagrał. Oglądaliśmy siłacza, który wyważa drzwi do wolności. Dlatego w Belwederze stał obok niego skarlały towarzysz I sekretarz PZPR Edward Gierek, drętwy przy papieżu jak drętwy mógł być potem tylko Wojciech Jaruzelski. Nikt nie miał wątpliwości, kto na polskiej scenie trzyma "rząd dusz".

Doświadczenie sceny pozwoliło mu zresztą naturalnie dzielić potem estradę z Bobem Dylanem. Amerykański bard zaśpiewał w 1997 r. na Kongresie Eucharystycznym w obecności Jana Pawła II i 300 tys. pielgrzymów, chociaż kardynał Joseph Ratzinger starał się nie dopuścić do występu, co ujawnił we wspomnieniach, nie ufał bowiem złym, rockowym prorokom.

W najnowszym singlu, który zapowiada nową płytę Dylana, bard odpowiada: "Nie jestem fałszywym prorokiem". Jan Paweł II postawił zresztą na swoim, a choć był tego dnia wyjątkowo zmęczony, co widać na filmie, mówił do wiernych długo, nawiązując do "Blowin' in the Wind" amerykańskiego barda. Powiedział: "Tego wieczoru na muzycznej drodze spotkał was Jezus. Wasz przedstawiciel powiedział, że odpowiedź zna wiatr. Tak, to prawda. Wiatr podaje głos i tchnienie Ducha Świętego". I dodał: "Zapytałeś mnie, ile dróg musi przejść człowiek, zanim będzie mógł nazwać się człowiekiem? Odpowiadam ci: tylko jedną. Tylko jedną. To jest droga Jezusa Chrystusa, który powiedział: Ja jestem drogą". Dylan wykonał cztery songi, w tym "Pukając do nieba bram". To było spotkanie potomka żydowskich emigrantów z papieżem, który zrobił wiele dla dialogu Kościoła z judaizmem. Nie wolno wyciągać z niektórych koincydencji pochopnych wniosków, ale Dylan nawrócił się na chrześcijaństwo w tym samym czasie, kiedy zaczął się pontyfikat Jana Pawła II, pod koniec 1978 r. Potem zaskoczył fanów trzema chrześcijańskimi płytami i powiedział: "Jezus Chrystus jest odpowiedzią".

Ojciec pierwszej żony Dylana, Sary Nozninski, urodził się w Polsce, a sam bard, którego dziadkowie pochodzili z Litwy i Odessy, wychowywał się w Minnesocie z dziećmi polskich emigrantów. Z kolei papież przyjaźnił się z żydowskimi kolegami z gimnazjum, w tym z Jerzym Klugerem, synem prezesa wadowickiej gminy żydowskiej, i bywał w synagodze na religijnych koncertach. Koncert na Kongresie Eucharystycznym był więc idealną okazją do spotkania Karola Wojtyły i Roberta Zimmermana, który został pierwszym noblistą pośród rockowych poetów, również dlatego, że jego songi pełne są odwołań do Biblii.

Jan Paweł II do końca pozostał nie tylko poetą, ale i czytelnikiem poezji. Prosił Marka Skwarnickiego o książki Zbigniewa Herberta i Czesława Miłosza. Miłosz napisał o Wojtyle: "Czytelnik jego pism i niezliczonych homilii nieraz odnosi wrażenie, że duch wielkich polskich romantyków, skazany na przegraną, wcielił się w Głowę Kościoła, czyli powszechnego Kościoła, i w ten sposób wystąpił na scenie ogólnoświatowej historii. Jeżeli tak właśnie jest, nieważne były upadki i śmieszności nawiedzające dzieło i biografie wieszczów, skoro znaleźli swoje spełnienie w człowieku potężniejszym niż królowie i docześni władcy tej ziemi".

Nas, oczywiście, najbardziej interesuje, co by Jan Paweł II powiedział o Polsce teraz. Odpowiedź zna Duch Święty, a może wiatr, o którym śpiewa Bob Dylan. Dlatego możemy się tylko zastanawiać, czy Karol Wojtyła powtórzyłby dziś kwestię, którą w 193S roku wypowiadał w szopce politycznej o znaczącym tytule "Kawaler księżycowy". A mówił ironicznie: "Byczo jest i morowo, wzwyż idzie krzepka Polska".

Na zdjęciu: Karol Wojtyła w Teatrze Rapsodycznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji