Artykuły

Ewa Szykulska: A ty czego się wstydzisz

- Nie chcę zmieniać swojego życia. Chcę je pamiętać. I chcę, żeby się nagrużało i narastało kolejnymi warstwami. Jakąś robotę trzeba dać ludziom przy wykopaliskach - mówi aktorka Ewa Szykulska w rozmowie z Dorotą Wodecką w Wysokich Obcasach Extra.

"Jestem gotowym materiałem na książkę" - powiada twoja bohaterka w filmie "Kolekcja sukienek". To zupełnie jak ty. Piszesz? - O sobie? Niekoniecznie. Notuję czasami jedno, dwa zdania, jakie mi przyjdą na myśl, bo jeśli ich w porę nie chwycę, to uciekają z głowy jak przerwany sen. Teraz to takie "Listy do siostry" piszę, ale nie wysyłam.

Dlaczego nie biografię?

- Bo materiał na biografię zbyt lichy. Z pewnym znakomitym wydawnictwem podpisałam umowę i drżę ze wstydu, że jej nie dotrzymuję. A każda cierpliwość ma swój koniec, wiem. Może teraz jestem gotowa? Czasu coraz mniej. A przecież życie ciągle jeszcze mnie absorbuje. Teraz takie, w którym mogę siedzieć przez kilka godzin i nic nie robić. Nie czytać, nie oglądać, nie myśleć. Dowcip o góralu, znasz?

Nie.

- A co wy, baco, robicie? A tak sobie siedzę i myślę. A jak nie macie czasu, to co robicie? To tylko sobie siedzę.

Myślisz o tym, co było ważne, a co nieważne?

- Problem w tym, że dla mnie wszystko jest ważne. Od zawsze mnie drobiazgi osaczały. Podszczególiki dla innych niewidoczne. Na przykład to, jaką stawiasz filiżankę do śniadania albo jak starannie kładziesz sztućce na nieuprzątniętym stole. Czy codzienne czynności są rytuałem, czy rządzi nimi przypadek albo nic nimi nie rządzi. W moim wieku wszyscy starają się uporządkować swoje życie, ja niespecjalnie się tym zajmuję.

W poradnikach piszą, że warto robić wokół siebie porządek. Pozbywać się niepotrzebnych ubrań, by ewentualnie robić miejsce dla innych.

- Po co? Do dziś czeszę się grzebieniem, którym ostatni raz czesałam mamę. Dla mnie i dla mojej siostry miało znaczenie to, że w naszym domu jedne rzeczy przeobrażały się w kolejne rzeczy, że kożuchy wywijały się na odwrotną stronę i stawały się futrami, że z sukienki ślubnej mamy powstawała bluzka, a potem jeszcze jedna bluzka. Przedłużałyśmy życie naszej pamięci.

Nie chcę zmieniać swojego życia. Chcę je pamiętać. I chcę, żeby się nagrużało i narastało kolejnymi warstwami. Jakąś robotę trzeba dać ludziom przy wykopaliskach.

Sądzisz, że przyszłe pokolenia będą zainteresowane naszymi pojedynczymi żywotami?

- Na szczęście ciekawość ludzka jest niezmierzona. Będą chcieli nas nazwać, skatalogować, opisać. Może się nami wzruszą? Ja się wzruszyłam, gdy patrzyłam na mumię Tutanchamona. Głównie wgapiałam się w mały bukiecik fiołków, który położyła mu jego żona. Takie pachnące kiedyś wyznanie miłości. Teraz kładą na sarkofagu sztuczne kwiateczki.

Do wzruszenia potrzeba wyobraźni. Może humanoid nie będzie jej miał?

- Aha! Nadwrażliwcy na wytrucie, racja.

Na wytrucie?

- Patrz, ilu wspaniałych artystów odchodzi. Odchodzą gromadnie, w milczeniu, a było o nich głośno. Byliśmy z nimi weselsi, mądrzejsi, młodsi. Z nimi było ładniej. Jurek Gruza odszedł. Ja gówniara, kiedyś zagrałam u niego w telewizyjnej "Karierze Artura Ui". Grałam u niego w Teatrze Syrena, a kiedy mi zaproponował rolę w swoim muzycznym teatrze w Gdyni, scykorzyłam. Dostałam niedawno rólkę podobną do Kobiety Pracującej w "Czterdziestolatku" i zapytałam młodszych kolegów o serial i o Irenę Kwiatkowską i nie mieli pojęcia, o czym mówię.

Janusz Kondratiuk odszedł, kiedyś mówiłam o nim "mój", a wcześniej jego brat Andrzej. I Kora.

Pierwszy raz wielkie brawa usłyszałam na pogrzebie Felliniego. Wynosili go z kościoła, a kościół drżał od braw. A potem cały wielki plac przed kościołem wypełnił się głośnym aplauzem.

Ja też głośno klaskałam przed telewizorem. Potem zacichło. Zawsze zacicha.

Właściwie mnie już to nawet nie przeraża, że wszyscy odchodzimy, tylko śmieszy.

Nie wierzę, że śmieszy.

- Mam powiedzieć, że się boję? Boję się.

"Nie chcę umierać w szpitalu. Nie chcę, by mnie ktoś obcy podcierał. Bo się wstydzę". Tak mówi ta kobieta z "Kolekcji sukienek".

- No właśnie, tego też się boję. Ale mamy prawo do śmierci, co mówi ci człowiek, który kocha życie.

Jak ta kobieta z filmu, która z furią wali tłuczkiem w rozwalające się mięso, sycząc: żyć mi się chce!

- Tak wykrzyczało mi się spontanicznie na planie.

Miałaś świadomość siły tej metafory? Mięso - ciało. I tłuczek - czas.

- Popatrz na moje poobijane życiem ciałko.

I czujesz to?

- Boli. Stara jestem. Starych też boli.

Albo kokietujesz z tą starością, albo przesadzasz.

- Zawsze miałam skłonności do przesady, ale to samoobrona. Czuję presję młodszych ludzi, którzy dokopują dojrzałości, przedwcześnie przemianowując ją na starość. OK, chcecie, byśmy byli starzy? To dobra, jesteśmy. A zatem pomóż babci, wytłumacz babci. Kiedyś dodawałam sobie lat. Chciałam być starsza.

Dlaczego?

- Możliwe, że przez Janusza. Pokazywał mi starsze koleżanki, i mówił, że kiedy będę tak mądra jak one, to dopiero wtedy będę prawdziwą kobietą. Albo mówił: "Spójrz, Pola Raksa, piękna jest, ale wyobraź ją sobie za 40 lat, a wtedy będzie tysiąc razy piękniejsza. Będzie miała cudowne zmarszczki, które dostanie od życia".

Przygotowywał cię?

- A ja nie okazałam się ignorantką i totalną idiotką, bo przyjmowałam to, co mówi, i do dziś mam jego słowa w sobie. Mam z nich wszywkę w ciele.

Wiesz, że kiedyś mnie opluwali?

Co?

- Pluły na mnie, w autobusie, baby różne.

Pluli? Co ty opowiadasz?

- Parę kobiet opluło mnie. Za swoich mężów. "Jak kurwa się pani zachowuje - mówiły. - Męża mi pani deprawuje". A że na ekranie, to już dla nich nie miało znaczenia.

I ty co?

- Nic.

Wstydziłaś się?

- Niespecjalnie.

Nigdy?

- Tyle co wszystkie. Krzywe nogi nastolatki i ciało. Ciała strasznie się wstydziłam. Bo kiedy idziesz brzegiem morza i widzisz, że wszyscy się gapią, to myślisz, że coś jest nie tak z tobą. Nie umiałam rozebrać się do naguska i paradować po garderobie. Nigdy.

To z domu ten wstyd?

- Nie. Mama zawsze zwracała nam uwagę na nasze ciała. Robiła nam płyny do masowania piersi - soda kuchenna, cytryna i odrobina oleju. Janusz napisał, że miałam najgładszą skórę świata, a teraz - popatrz, jest wysuszona, zdewastowana cukrzycą.

Poznałam go na studiach i byłam nie tylko dziewczynką do wspólnego robienia śniadań, obiadków, do miłości, wycieczek i różnych takich historii, ale też córeczką. On mnie wychował.

Był starszy zaledwie o pięć lat.

- Sześć. Ale dojrzalszy. Są domy, w których wychowuje się dzieci do dorosłości, mówi się im, że za chwilę będziesz dorosłym, samodzielnym człowiekiem, musisz się na to przygotować, a nam w domu przedłużano dzieciństwo. Byłam chroniona przez ciotki, babcie, ale nie jestem przekonana, że to cudownie.

Głównie za sprawą mamy zostałam wypuszczona z klatki i z nagła weszłam w dorosłość ostro, właśnie z Januszem. Zaangażował mnie do filmu "Jak zdobyć pieniądze, kobietę i sławę" - co w jego przypadku okazało się prorocze.

Namiętność na planie?

- Na planie? Nic takiego. To było piękne, gwałtowne uczucie, natomiast nie na pokaz.

Co znaczy, że cię wychowywał?

- Lepił mnie jak plastelinę. Nie jaką mam być aktoreczką i jakie miny stroić, nic z tych rzeczy. Uczył mnie, jak patrzeć na świat, by wyciągać z tego przytomne wnioski dla siebie. Żeby się uczyć, a niekoniecznie od razu oceniać. Żeby umieć zgarniać wokół siebie ludzi mądrych, a nie idiotów, a jeśli już, to takich idiotów, których towarzystwo jest zabawne, ekscytujące swoim idiotyzmem.

W Kondratiukach było dużo dobroci Wschodu, czego oni sobie nie uświadamiali. Przy pewnej ich ostrości bycia można było ich dogłaskać, doprzytulić i stawali się aksamitni.

To co poszło nie tak?

- Ambicja wtedy. Obojga. Zareagowałam na jego pojedyncze wyskoki i zaczęłam robić to samo.

Czułaś się dotknięta?

- Ależ oczywiście. "Ja ci pokażę, skurwysynu!".

Słusznie?

- Teraz? Z perspektywy lat takie pytanie? Rozumek przychodzi za późno.

Wyszedł z domu z tekturowym pudełeczkiem z napisem "pomysły". I poszedł sobie.

Płakałaś?

- Potem płakałam. To nie był dobry moment na rozstanie. Bo się jeszcze nie dopełniło, bo ciągle iskrzyło. Ale nigdy nie robiliśmy sobie świństw, poza zdradami wzajemnymi oczywiście.

Dziś, kiedy o tym myślę, czuję, że miałam przesyt życia na wysokim C. Musi być kiedyś czas na ciszę, na wyzerowanie, na bezmiłości. Wszelkie dane wskazywały na to, że nasza miłość będzie rozżarzonym ogniskiem. I była. I zaczynała parzyć.

Myśmy potem nie wtrącali się w swoje życie. Spotkaliśmy się ostatni raz rok przed jego odejściem, w Konstancinie na Festiwalu Maklaka. Ściągnęłam moje "dziewczyny do wzięcia", Janusz też przyjechał. Powiedział: "No tak, wszystkie moje kobiety były u mnie w szpitalu, a ciebie nie było".

Dlaczego?

- Nie odważyłabym się. Miał dzieci, dorosłe, nie chciałam ich urazić swoją obecnością przy ich tacie. Delikatność wobec nich nie pozwalała mi pójść do ich ojca do szpitala.

A na pogrzeb?

- Mój mądry mąż powiedział, że nie mogę nie iść. Ale bałam się, by im nie przeszkodzić w żałobie. Nie czułam się aż tak ważna. Lepiej nie wpieprzaj się tam, gdzie nie potrzeba. Ja wolę się czuć potrzebna.

Skoro z powodu ambicji poszło nie tak, wyciągnęłaś z tamtego rozstania jakąś naukę?

- Na szczęście nie. No skąd. Musiałabym spokornieć. Spokorniałam dopiero teraz, ale nie z powodu relacji damsko-męskich. Po prostu na starość się pokornieje. Wcześniej się żąda, a na starość się prosi albo milczy. Kiedy myślisz, że jesteś samowystarczalny, to trudno powiedzieć: "Pomóż mi". Ale w pewnym momencie naprawdę potrzebujesz pomocy, więc prosisz. Głupszą formą jest milczenie.

Chodź, pójdziemy zapalić. A, ty nie palisz. Siedź.

Ludzie lgną do ciebie, prawda?

- Bo umiem słuchać. Ale ostatnio się zamykam, czuję, że coś jest nie tak. Zaczęłam od ludzi uciekać, bo męczę ich opowiadaniem, jak wszystko runęło niczym domki z kart. Jeden, drugi, trzeci

Co straciłaś?

- Cząstkę siebie. Ja jej nawet za rękę nie mogłam wziąć, bo do prawej ręki bronił dostępu żółty, słoneczny parawan. W lewej trzymała mały, drewniany krzyżyk, który rankiem podarował jej przyjaciel, kapucyn, brat Rudi z klasztoru w Irding, gdzie Baśka opiekowała się klasztornymi obrazami. Była tak oddzielna, osobna. Chciałam, żeby czuła, że nie jest sama, ale czy obecność pomaga przy umieraniu? Wiedziałam, że ona umiera i nie wiedziałam. Byłam otępiała. Leżała cichutko, żadnego westchnienia, tylko zacichający oddech.

Miesiąc wcześniej nagły telefon, że jest źle, że szpital i że za chwilę może być koniec. Wsiedliśmy w samochód, psa na tylne siedzenie i pojechaliśmy do Austrii.

Zobaczyłam ją i niby wszystko było normalnie, poza tym, że było jej o 30 kg mniej. Nie chciała jeść, karmiły ją kroplówki. Odmówiła drugiej chemioterapii.

Nie można patrzeć na to, jak twoja Baśka umiera dlatego, że tak chce jej chory mózg.

A dlaczego?

- Bo chcesz, żeby twoja młodsza siostra żyła. Trzeba spróbować ją ratować.

Dlaczego się uparłaś, żeby ją trzymać przy życiu przy jej sprzeciwie?

- Takie proste ci się wydaje, że tak robić nie trzeba? Ale ty chcesz ratować. Jak ratujesz? Masujesz ręce, stopy, głaszczesz, opowiadasz idiotyzmy. Mówiłam: "Ty musisz żyć, bo jest Edmund, ty musisz żyć dla mnie, ty musisz żyć dla kota".

No tak, "tego się nie robi kotu" - pisała Szymborska po śmierci Kornela Filipowicza.

- Noce spędzałam w jej pustej sypialni. A tam, w szpitalu, mogłam ją jedynie namawiać, żeby zjadła chlebek nasączony medycznym olejem z marihuanki. Zjedz, może się uśmiechniesz, na minutę, dwie, może będzie ładniej. I zaczęła jeść.

Pytałam lekarzy, jakie są szanse i czy mogą zaproponować inne leczenie. Odmówiła drugiej chemii, bo zbyt ciężko zniosła pierwszą. Wymyślili łagodniejszą. Więc mój upór nie był bez sensu.

O ile przedłużyłaś jej życie?

- A jakie to ma znaczenie? Co zdążyła zrobić? Zjeść pół winogrona, popatrzeć na kwiaty ze swojego ogródka, które dla niej zrywałam. Takie idiotyzmy się wtedy liczą. Miała wspaniały ogród, w Karyntii, w środku gór, dar od Boga, że mogła mieszkać w tak czystym klimacie, pracując w chemikaliach.

Moja siostra była wybitną konserwatorką sztuki. Skończyła warszawską ASP, jako pierwsza na akademii zrobiła dyplom za granicą. Restaurowała malowidła na fasadzie jednej z kamieniczek na rynku w Lewoczy na Słowacji. Najbardziej bajkowa była praca w Radżastanie w Indiach, w pałacu maharadży, zlecona przez Wspólnotę Polską. Na wielometrowych rusztowaniach przy 40 stopniach temperatury i wysokiej wilgotności robiła z polskimi kolegami renowację fresków Stefana Norblina, które malował w czasie wojny.

Utalentowana, do tego całe życie wojowniczka. Nie rozumiem, dlaczego się poddała. Psychiatra powiedział, że jest w stanie jej pomóc, tylko jej ciało i mózg są tak wyniszczone, że nie mają ochoty wrócić do życia. Ty pytasz, dlaczego nie dałam jej spokojnie odejść?

Tak, zapytałam.

- O to samo zapytała mnie wspaniała pani doktor, Rosjanka, co wysłyszałam po akcencie. Powiedziała mi: "Ewa, to nie ty tu grasz główną rolę. Tylko twoja siostra. To jest jej życie. Na siłę nic".

Odpuściłaś?

- Tak. Moja siostra wygrała, to stanęłam na straży z halabardą. Zabezpieczałam czułością, dotykiem, rozmowami. Ale też nie spróbowałam "Muminków" czytać, leżały w torbie. Mamie czytałyśmy w szpitalu "Anię z zielonego wzgórza", a dla Baśki chwyciłam z biblioteczki "Lato Muminków". Ale nie było dogodnego momentu. Lato się jeszcze nie zaczęło.

A teraz pójdę sobie zapalę.

- Aż któregoś dnia przyjeżdżamy, a przy Baśki łóżku stoi ten żółty parawan. Pacjentki obok rozmawiają o tym, jak się robi najlepszy sok wiśniowy i że Helga musiała pojechać na zastrzyk, bo wdarło się zakażenie, i coś o kapciach trajkoczą, telewizor sobie wyje, a moja siostra sobie umiera.

Wyszłam tylko na chwilkę na papierosa i kawę wypiłam i wróciłam, ona cały czas oddychała, one cały czas gadały... Cały czas dotykałam jej czoła i policzka. Nawet nie wiem, kiedy odeszła, bo nie wiem, jak długo stałam tak. To trwało i trwało. Nawet nie czułam tego, że jej twarz staje się chłodna.

A wiesz, jakie straszne jest, kiedy wieziesz ojca do szpitala, bo coś się dzieje, ale nic strasznego, wracasz do domu, jeszcze raz jedziesz, by mu zawieźć skarpetki, wracasz do domu znowu, wychodzisz z psem, robisz kolację i telefon, że właśnie umarł. Bo pozwoliły mu pielęgniarki wyjść samemu do toalety, czego mu nie było wolno. Poszedł, wrócił, padł przy łóżku, 40 minut go reanimowali, a potem pan ordynator pytał, czy mam jakieś pretensje, czy chcę sekcję. Powiedziałam: "Po co mu teraz sekcja? Czy mam pretensje? To wy miejcie do siebie pretensje".

A mój ojciec po prostu nie chciał przeszkadzać. Tak byłyśmy wychowane. Nie przeszkadzać. Pan Słoneczko na niego mówiłyśmy. Pieprzony. Zawsze był uśmiechnięty, zawsze wszystkim pomagał i gdzieś to w sobie też mamy.

A kiedy za naszą mamę oddychały maszyny, to profesor z nami rozmawiał, że od nas zależy, jak długo to ma trwać, kiedy przekręcamy gałkę i życie się zatrzyma. Nie byłyśmy z Baśką w stanie dać przyzwolenia na odejście mamy. Lekarze podjęli decyzję i któregoś dnia nastąpił ten telefon, który nastąpił.

Mam trzy córki. Sądziłam, że odkąd są w związkach

- Chyba ci się źle wydaje. Że tak rozeszło się po kościach? Że już nie są razem?

Tak przypuszczam. Dlatego dziwi mnie twoja relacja.

- Mnie też dziwi. A masz siostrę?

Nie.

- No, to nie zrozumiesz. Kiedy zaczęłyśmy się naprawdę starzeć, to rzeczywiście już tak często nie odwiedzałyśmy się. Gdy żyli rodzice, to Baśka przyjeżdżała częściej. Mówiła, że fajnie w tej Austrii, tylko że bez sensu jest, że nie można po południu skoczyć do starych na herbatę.

W dzieciństwie myśmy się lubiły i nienawidziły. Nie lubiły za to, że miałyśmy ten sam krój sukienek, a ona pewnie i za to, że musiała po mnie nosić ubrania.

"Ty mnie nie lubiłaś" - mówiła Baśka. No to, kurczę, po diabła ja za tę drobną łapę cię brałam, ściskałam i prowadziłam do Jordanka na huśtawki?

Bo ci kazali rodzicie?

- Bo lubiłam to. Czułam się dorosła i ważna. Jak o tym myślę, to mi się robi ciepło przy sercu. Zarzucała mi, że za mało ją wciągałam w swoje życie, co się okazało nieprawdą. Bo potem, kiedy oglądałam zdjęcia, to na tych wakacjach była razem z nami, tu z Januszem, tu z Himilsbachem, tu Himilsbach wypieprzył ją z sanek, tam Maklakiewicz powiedział jej jakieś kulturalne świństwo, a ona się pytała Janusza, czy może mu dać po pysku. W "Dziewczynach do wzięcia" dziecko zagrało z Jurkiem Bogajewiczem konduktorów...

Mówiłaś do niej dziecko?

- Często. To ją wkurzało. Bo to jest erzac, no wiesz... A jeszcze zwróć uwagę, że my obie byłyśmy dorodnymi kobietami, i obie bez dzieci. Kiedyś była ogromna awantura, po której obiecałam, że nie będę tak do niej mówiła i że jest moją partnerką, a nie moim dzieckiem. Krzyczała: "Ja nie jestem twoją małą siostrzyczką!".

Może ci zazdrościła życia?

- Od kiedy zaczęła zawodowo pracować, mówiłam jej, że jest fantastyczna. Bo była. Ale może za mało ją dopieszczano?

Zrozumiałam, że może - nie wiem - wyrzygać z siebie to tak trudno, że może była zazdrosna o to, co to pieprzone aktorstwo za sobą niesie. Za to, że mówili: "O, dzień dobry, pani Ewo, jak świetnie pani wygląda, pani Ewo, jest pani cudowna, pani Ewo". W warzywniaku i w sklepiku z butami, i w kawiarni, i w sali kinowej. Za co? Za nic!

Teraz mam pretensje do życia, o co? Że odchodzi człowiek, który przedłużał życie wspaniałym dziełom sztuki, które należą do ciebie, do mnie, do nas. A, kurwa, o niej nikt nic nie wie! Bez nazwiska się nie liczy. Taka bezimienna ta praca konserwatorów.

Czy już oszalałam, czy jeszcze nie? Czy ja się powinnam z tego wyleczyć?

Chyba nie, Ewa.

- Tylko ludzie traktują cię jak szaleńca.

Dlaczego?

- Nie zwróciłaś uwagi? Nie mówię teraz o sobie, tylko o tych, którzy troszkę na innych falach funkcjonują, bo coś się w ich życiu wydarzyło złego, bo mają inną wrażliwość, bo cierpią. Ludzie nie lubią słuchać o cierpieniu, dlatego trzeba stwarzać grupy wsparcia. Takie getta nieszczęśliwców, bo inaczej to psujesz nastrój. Ale wiesz, ukarałam się.

Za jej śmierć?!

- Za rozpacz chyba. Zapytałam siebie - dobrze, tak grzebiesz w tej ziemi, grzebiesz, mówisz: "To nie tak miało być, ona jest o pięć lat ode mnie młodsza", no to proszę, masz szansę, odpowiedz, czy chciałabyś zamiast niej umrzeć. Tak czy nie? Odpowiedziałam: nie. Sobie. Nikt nie słyszał.

I winisz siebie za taką odpowiedź?

- Nie. Bo ja nie chcę umrzeć. Jeszcze nie teraz.

Miałyśmy rozmawiać o wstydzie. Co teraz zrobimy?

- To może ja powiem: wstydzę się, że chcę rozmawiać o śmierci. Przepraszam. Przepraszam, że się wstydzę.

Z mężem rozmawiasz tak po całości?

- Nie. Nie o wszystkim. Ale bardzo często milczymy, wiedząc, o co chodzi. Rzadko rozmawiamy o czymś z bardzo dużej litery.

Po rozmowie schodzi ciężar.

- Ja chcę mieć jednak ten ciężarek w sobie. Kiedy kłóciłam się z mamą, wsiadałam do samochodu, zamykałam drzwi i strasznie się darłam. Kamienie wypluwałam z pyska, a gdy przestawałam krzyczeć, nie było mi nawet odrobinkę lżej.

Bardzo jesteś szczera, wiesz?

- A co ci dadzą jakieś twoje konfabulacje, skoro za chwilę o nich zapomnisz? A prawdę pamiętasz.

W twoim zawodzie można rozróżnić, co jest prawdą, a co nie?

- Cały czas żyję w jakiejś fikcji, w jakimś balonie zbudowanym z ludzkich wyobraźni. Wszystko, cokolwiek się stanie, przerabiam na energię emocji. Takie zboczenie zawodowe. Baśka odebrała mi wyobraźnię. Gdybym nie widziała, jak odchodzi, mogłabym sobie wyobrażać, że dalej tam jest.

***

EWA SZYKULSKA

ur. w 1949 r., aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji