Artykuły

Jedno pytanie do Jerzego Stuhra

- Nie należy się wypierać siebie, a więc tego, skąd ja jestem, z jakiej kultury, z jakiej formacji. To jest również grzech polskiego kina! Niejednokrotnie twórca opowiada przecież takie historie, które mogą się rozgrywać wszędzie. A ja chcę je oglądać tu, chcę mieć przekonanie, patrząc na ekran, że to są historie z tego kraju - mówi Jerzy Stuhr odpowiadając na pytanie Marii Malatyńskiej w Gazecie Krakowskiej.

GK. Przeglądam program zaczynającego się za kilka dni festiwalu polskich filmów fabularnych i zdumiewam się, że tak wiele jest nowych nazwisk reżyserskich. Na pewno wie Pan coś o tym, przecież sam Pan przygotowuje kolejne roczniki nowych twórców, w katowickiej szkole filmowej. Czyli, mimo pozornej stagnacji, ciągła wymiana pokoleń filmowych następuje. Ale ten naturalny i optymistyczny fakt powoduje, że obserwator mimochodem sprawdza, czy nowi ludzie wyznają jeszcze różne stare zasady twórcze? Czy wiedzą, co znaczy misja kina, co to znaczy być kronikarzem swojego czasu, na czym polega zaangażowanie filmowca w temat, który chce przedstawić? Bo może wszystkie takie pojęcia są anachroniczne? Przecież teraz nie ma nawet żadnych kierunków w filmie, które można by określić i nazwać, szkół, z którymi twórcy czuliby się związani. Są tylko mniej lub bardziej interesujący, pojedynczy artyści ... Czy to zmiana formy, treści, czy celu tej sztuki?

Tak samo moglibyśmy np. dostrzegać braki w zaangażowaniu społecznym, którego przecież na ekranie już nie ma, choć nasze kino zawsze bywało wrażliwe na sprawy społeczne. Myślę, że przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele, choć winić można nawet edukację młodych ludzi, z niemodnym patriotyzmem na czele. Gdy patrzy się na tzw. myślowy dorobek naszego kina, w takiej właśnie dziedzinie ogólnego zaangażowania, to trudno nie zauważyć, że doszliśmy do jakiejś granicy: młodzi nie przejmą chyba tej pałeczki, a starsi już nie mogą unieść takich spraw. Problem i wątpliwość może więc samorzutnie przestać istnieć. Ale może ten koniec zaangażowania tkwi zupełnie w czym innym. Może po prostu wiąże się to z tym, że kino, i to niemal na całym świecie, wraca do swojej podstawowej funkcji, czyli do opowiadania jakiejś historii. Od jarmarcznej - po bardzo nawet skomplikowaną, ale to jest od zawsze - ma być opowiedzenie jakiejś historii. Z niej może coś wynikać, ale nie musi. I ja myślę, że my w tym miejscu najbardziej wewnętrznie protestujemy: że z owej opowiadanej fabuły nie musi nic wynikać. Ale z drugiej strony naciski formy, i całej sprawności językowej kina na to, by opowiedzieć jakąś fabułę najbardziej przekonująco, już wyraźnie sugeruje, że twórca ma myśleć cały czas o samej opowieści, a nie o jej przesłaniu. Bo jak najpierw ustalisz sobie przesłanie i zaangażowanie, to ci opowieść na pewno nie wyjdzie! To Singer kiedyś pięknie powiedział: jak zaczynam czytać "Wojnę i pokój", to ja nie wiem, jakie będzie przesłanie Tołstoja, ale wiem, że jest to świetnie napisana powieść. Czytam o losach ludzi, interesuję się wydarzeniami ... czytam i wiem, że to jest wspaniałe. Jakże to byłoby piękne, gdyby odbiorca naszych filmów zawsze mógł tak powiedzieć o naszych utworach! I drugie ważne teraz dla każdego twórcy: że nie należy się wypierać siebie, a więc tego, skąd ja jestem, z jakiej kultury, z jakiej formacji. To jest również grzech polskiego kina! Niejednokrotnie twórca opowiada przecież takie historie, które mogą się rozgrywać wszędzie. A ja chcę je oglądać tu, chcę mieć przekonanie, patrząc na ekran, że to są historie z tego kraju. Mówiliśmy już na tym miejscu kilkakrotnie, że nasz młody film jest filmem niemal "prywatnym" w opowiadaniu historii. Ale każdy mówiąc praktycznie o sobie, zamyka się równocześnie tak, że nie widzi tego, co jest dookoła. I wtedy nie widać, że jest to opowieść tylko "stąd". Przecież np. historia pułkownika w "Historiach miłosnych" w żadnym innym kraju by się nie mogła zdarzyć. Trzeba czuwać nad tym, ale równocześnie, nie można przesadzać, bo to jest trudna czujność. Zdrugiej bowiem strony chodzi i o to, aby za dużo od tego naszego kina nie wymagać. Bo po pierwsze - ja muszę chcieć ludziom coś opowiedzieć. A to, że będzie to przy okazji pokazanie mojego kraju, prezentacja wartości - to musi z tego wynikać. To musi tkwić w opowieści. Czyli musimy jakby powrócić do samych podstaw snucia opowieści. To one zawsze przecież w czymś tkwiły, gdzieś się rozwijały, miały jakichś bohaterów. Nawet pierwotny człowiek chciał coś zapewne opowiedzieć przy ognisku. Kieślowski np. zawsze mówił osobie, że on jest tylko opowiadaczem historii. A co tam tkwi głębiej, czy idzie dalej - to już sobie każdy poszuka. A więc uwaga, żeby nie robić z filmu jakiegoś fetyszu. Zawsze powtarzam sobie, po klasykach, że film bywa sztuką. Teatr - bidusia nieszczęsna zawsze chce być sztuką. Raz mu to wychodzi lepiej, raz gorzej, ale zawsze chce być. A film - bywa, ale nie musi. Jak się zdarzy, to wtedy festiwal się robi. A reszta - da sobie radę bez festiwalu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji