Artykuły

Sfabrykowany i teatralny proces rosyjskiego reżysera. "Niczego nie żałuję. Bardzo wam współczuję"

W moskiewskim sądzie odbyła się ostatnia rozprawa w procesie Kiriłła Sierebriennikowa, którym żyje nie tylko rosyjskie, ale i międzynarodowe środowisko ludzi kultury. Szyte grubymi nićmi zarzuty są trudne do zaakceptowania nawet dla zmanipulowanych, pozbawionych niezawisłości sędziów - pisze Wiktoria Bieliaszyn w Gazecie Wyborczej.

Dobiega końca trwająca trzy lata sprawa przeciwko jednemu z najbardziej znanych współczesnych rosyjskich reżyserów.

Kiriłł Sieriebriennikow, dyrektor niezależnego teatru Gogol-Center i jego współpracownicy dostaną wyroki w piątek 26 czerwca. Każdemu z nich grozi od czterech do sześciu lat pozbawienia wolności. Nikt z oskarżonych nie przyznaje się do winy, czyli zdefraudowania 129 mln rubli z dotacji ministerstwa kultury.

Nie wyprowadził, ale dodał

We wrześniu ubiegłego roku pisałam z Moskwy, że sprawa zapewne rozejdzie się po kościach. Zajmująca się nią sędzia Irina Akkuratowa podkreślała, że zgromadzone dowody są niewystarczające i sprzeczne, czym dała jednocześnie do zrozumienia, że niechętnie będzie kontynuować tę pokazową sprawę.

Wpływ na decyzję Akkuratowej miała ekspertyza, z której wynika, że na projekt "Platforma", na który ministerstwo kultury przeznaczyło 216 mln rubli, w rzeczywistości wydano ponad 260 mln rubli. Oznaczałoby to, że Sieriebriennikow nie tylko nie wyprowadził 129 mln z budżetu, ale wręcz, dzięki wsparciu sponsorów, zainwestował w projekt więcej.

Decyzja sądu zbiegła się także z oficjalnym powrotem Sieriebriennikowa do pracy i premierą pierwszego spektaklu, nad którym pracował już w swoim teatrze "Gogol Center", a nie zdalnie, w warunkach aresztu domowego, w którym przebywał ponad półtora roku.

Kiriłł Sieriebriennikow ponownie oskarżony

Sytuacja skomplikowała się jednak w listopadzie, kiedy sprawę "Siódmego Studia" przejęła sędzia Olesja Mendelejewa. Znana jest z orzekania w pokazowych sprawach przeciwko rosyjskim obrońcom praw człowieka lub osobom biorącym udział w zeszłorocznych protestach w obronie uczciwych wyborów do moskiewskiej Dumy.

Jednego z uczestników protestu Mendelejewa skazała na 3,5 roku pozbawienia wolności, bo oskarżony został o popchnięcie policjanta.

Już podczas pierwszego prowadzonego przez Mendelejewą posiedzenia jasne było, że sprawa nie zakończy się dla oskarżonych dobrze. Sędzia zarządziła, że sprawa będzie rozpatrywana codziennie w godzinach od 10 do 18. Utrudniła tym obrońcom przygotowywanie nowej linii obrony, a samym oskarżonym normalne funkcjonowanie - wszyscy bowiem zdążyli wrócić do pracy, sam Sieriebriennikow zaczął pracować nad filmem na podstawie powieści Aleksieja Salnikowa.

Na wnioski o wprowadzenie przerw między posiedzeniami Mendelejewa reagowała nerwowo, adwokatom oskarżonych radziła, by przysyłali stażystów. Mówiła: "Potraktujcie to jak fakt. Nie będziemy więcej na ten temat dyskutować" - czytam w relacji z sądu korespondenta niezależnego portalu Mediazona.

Obrońcy praw człowieka i adwokaci komentowali wtedy: "To pierwszy taki przypadek, kiedy posiedzenia w danej sprawie odbywają się codziennie przez osiem godzin. Zazwyczaj są przerwy, bo w większości przypadków każdy sędzia zajmuje się kilkoma sprawami. To utrudni pracę prawników, będą musieli przygotowywać się do kolejnych posiedzeń z dnia na dzień, de facto w nocy", mówiła Meduzie adwokatka Ksenia Karpinska.

Sprawę rozpatrywano także w czasie epidemii koronawirusa, choć inne procesy zostały przełożone.

Prokurator ponownie oskarżył Kiriłła Sieriebriennikowa o stworzenie grupy przestępczej. We współpracy z Sofią Apfelbaum, ówczesną pracowniczką ministerstwa kultury, miał on podpisywać umowy i pobierać z budżetu państwa znacznie wyższe niż to konieczne fundusze na swój autorski projekt "Platforma".

Stawiane Sieriebriennikowowi zarzuty są absurdalne. Oskarża się go o to, że nie wystawił spektaklu, na który pobrał pieniądze. A przecież w mediach pojawiły się recenzje, a widzowie na dowód przesyłali zdjęcia biletów.

Zarzuty szyte grubymi nićmi

List w obronie Kiriłła Sieriebriennikowa i pozostałych uczestników sprawy podpisało ponad pięć tysięcy osób ze środowiska ludzi kultury. Sygnatariusze zwracają się w nim do Olgi Liubimowej, ministry kultury, z prośbą o interwencję i "rozwiązanie węzła gordyjskiego". Autorzy listu podkreślają, że są przekonani o tym, że sprawa została sfabrykowana. List podpisali m.in. reżyserzy Paweł Łungin, Konstantin Bogołomow, aktorzy Daniła Kozłowski, Lija Achedżakowa, Ksenija Rappoport, pisarka Tatiana Tołstoj.

Sprawa Kiriłła Sieriebriennikowa nazywana jest w Rosji "teatralnym procesem" nie tylko dlatego, że dotyczy uznanego na całym świecie reżysera i dramaturga.

Jej teatralność wynika także z szytych grubymi nićmi zarzutów, które trudne są do zaakceptowania nawet przez zmanipulowanych, pozbawionych niezawisłości sędziów. Sędzia Akkuratowa odesłała dokumenty do ponownego rozpatrzenia przez prokuraturę w nadziei, że tam sprawa umrze, jak to się zresztą często dzieje z "zamawianymi" procesami. Zdarza się bowiem, że w pewnym momencie zleceniodawca odpuszcza, myśląc pewnie, że oskarżony "dostał za swoje".

Sprawa Sieriebriennikowa bez wątpienia określa dzisiejszą relację artystów i władzy, która, jak przypomina na łamach "Nowej Gaziety" Julia Łatynina, podobna jest do tej z czasów Stalina.

Za bardzo zbliżył się do władzy

Dlaczego akurat Sieriebriennikow ma zostać ukarany?

Nigdy nie był politycznym aktywistą czy zagorzałym opozycjonistą. Owszem, zdarzało mu się krytycznie komentować rosyjską rzeczywistość, pewne treści przemycał także w swoich spektaklach, które nie wpisują się w patriotyczną, narzuconą przez władze, narrację, ale nigdy nie stanowił jakiegokolwiek zagrożenia dla Putina.

Jak powiedział mi reżyser Jurij Murawicki, największym przewinieniem Sieriebriennikowa było to, że w pewnym momencie za bardzo zbliżył się do władzy. Za bardzo jej zaufał.

Na fali odwilży, która miała miejsce za czasów prezydentury bardziej progresywnego, otwartego na Europę Dmitrija Miedwiediewa Kiriłł Sieriebriennikow stał się pupilem Kremla. Jego pomysły na propagowanie sztuki współczesnej, szczególnie wśród młodych, spotykały się z ogromnym entuzjazmem ze strony administracji prezydenta oraz samego Miedwiediewa, który zaakceptował projekt "Platforma" Sieriebriennikowa.

Powrót Władimira Putina na fotel prezydencki poskutkował cofnięciem się do dawnych czasów, cenzurą sztuki i wnikliwą analizą wszystkich dzieł kultury w obawie, że przekazują one "złe" wartości. Siłą rzeczy, Sieriebriennikow i jego "Centrum Gogola", miejsce, które miało propagować sztukę współczesną, popadły w niełaskę.

Sam reżyser mówił wielokrotnie, że o tym, kto stoi za sprawą, dowie się dopiero po upływie wielu lat, kiedy otworzone zostaną archiwa.

Reżyser Władimir Mirzojew w liście do Władimira Putina pisze "Jestem przekonany, że ta sprawa została w całości sfabrykowana. Moich kolegów spotkała wielka niesprawiedliwość. Dla całego środowiska twórców i ludzi kultury ten proces ma charakter polityczny i aż nazbyt osobisty".

W swojej mowie końcowej Kiriłł Sieriebriennikow podsumował działalność projektu "Platforma". Jej treść została opublikowana przez rosyjskie niezależne media. Pierwsze litery każdego z akapitów tworzą zdania: "Niczego nie żałuję. Bardzo wam współczuję".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji