Artykuły

Nie kłamię, kiedy śpiewam

Nie jestem kobietą, która musi grać, by być szczęśliwa - mówi Beata Rybotycka w rozmowie z Wacławem Krupińskim w miesięczniku Kraków.

Wacław Krupiński: Zainspirował mnie do tej rozmowy uroczy, muzyczny spektakl "Błękitne krewetki" - trochę jakby o Tobie.

- Moja mama powiedziała mi to samo. Fakt, kilka anegdot jest z mojego życia. Ta o studentce szkoły teatralnej, która nago przejechała na koniu przez centrum Giżycka, także?

- Na obozie w Giżycku wiele się działo, ale tę scenę wziął autor z historii Anglii. Odwołuje się on do Twoich spektakli w STU, do Beckettowskich "Szczęśliwych dni", do spotkania z Jerzym Nowakiem w "Sekretach nietoperzy", a zwłaszcza do roli Gertrudy w "Hamlecie"...

- Hamleta gramy dwudziesty sezon. Ja jestem już trzecią Gertrudą i kiedy pojawiła się konieczność zaangażowania dziewiątej Ofelii, reżyser szukał utalentowanej wokalnie studentki, bo w planie były "Krewetki"

Ofelię gra Alicja Wojnowska - Twoja studentka ze szkoły teatralnej, z której po sześciu latach odeszłaś.

- Na razie przestałam uczyć, może kiedyś wrócę... Wielu studentów, których uczyłam, gra w Teatrze STU. Fantastycznie jest się przyglądać, jak rozwijają się ich talenty. Potencjał wokalny Alicji poznałam w szkole.

Ty Ofelii nie zagrałaś nigdy.

- Byłam za wysoka, za dojrzała, nie miałam warunków.

Ten spektakl skłania do wspomnień, lubisz spoglądać wstecz?

- Jednym z głównych wątków przedstawienia jest upływający czas. Garderoby Teatru STU pamiętają Andrzeja Zauchę, Zuzannę Leśniak, Jarka Śmietanę, Jerzego Nowaka, Zbyszka Wodeckiego.

Umieszczenie akcji w teatralnej garderobie, gdzie spotyka się profesorka ze studentką, doświadczenie z młodością, Gertruda z Ofelią, jest idealne dla wspomnień o aktorach, którzy tu grali. Finał sztuki to wzruszający hołd dla Zbyszka Wodeckiego.

- Jest wzruszający, bo on tu był aktorem, a tego walca, którego śpiewamy na koniec, dostałam od niego kilka lat wcześniej bez słów. Tekstu Jacka Cygana Zbyszek już nie przeczytał.

Występowałaś ze Zbyszkiem przed laty w warszawskim Teatrze Na Woli w komedii muzycznej "Grają naszą piosenkę".

- Jest koniec I aktu, śpiewam arię o miłości, po której Zbyszek ma wejść, mamy się pokłócić i mam mu powiedzieć, że jeżeli nie myśli o naszym związku poważnie, to między nami koniec. Skończyłam śpiewać, Zbyszka nie ma. Wołam "Vernon, Vernon!". Nic. Zdenerwowałam się, że coś mu się stało, no, bo czemu go nie ma!? Na szczęście przytomny akustyk włączył sygnał telefonu, który stał na podłodze, dzięki czemu, improwizując, nawrzeszczałam na Vernona do słuchawki i, półprzytomna, zeszłam ze sceny. Wbiegam roztrzęsiona do bufetu, a Zbyszek, na kolanach, z kawą w ręku, już przebrany do drugiego aktu: "Przepraszam cię, zapomniałem, że jeszcze jest coś do grania".

W STU spotkaliście się w "Sonacie Belzebuba"...

- Teatr STU wielokrotnie chciał nawiązać do legendarnej "Szalonej lokomotywy", która była zbudowana na szkielecie "Sonaty Belzebuba" Witkacego, ale nie było komu powierzyć głównej roli. Zbigniew Wodecki to było olśnienie. Trębacz, skrzypek, wokalista, aktor i wspaniały kompozytor. Okazał się być idealnym odtwórcą roli Belzebuba.

Z Jerzym Nowakiem grałaś w "Sekretach nietoperzy" w reżyserii Żuka Opalskiego...

- Wspaniały aktor, cudowny człowiek. Przeżyłam z Jurkiem taką przygodę: został zaproszony do znanego w Krakowie Domu Pomocy Społecznej przy ul. Helclów. Uznał, że będzie mu raźniej ze mną, na co naturalnie przystałam. Najpierw był pokaz mody w wykonaniu pensjonariuszy, później występy przedstawicieli kilku innych domów opieki, i na deser - ja z Jurkiem. Już mieliśmy stamtąd wychodzić, gdy jakaś starsza pani zapytała nas serdecznie: "A wy, to z którego domu opieki jesteście?".

Mnie przypomniał tego aktora pojawiający się w Krewetkach esemes od Fortynbrasa: "Dziewczyny, grajcie dzisiaj wolniej, bo chcę w garderobie obejrzeć do końca mecz Barcelona - Real". Jurek opowiadał mi, jak z powodu meczu przyspieszyli w Starym spektakl o wiele minut...

- W STU nie ma aktorskiego bufetu z telewizorem. Mecze ulubionej Barcelony oglądam z mężem w domu.

Mówisz jako Gertruda: "Twarze tych, którzy tu byli przez lata, w tych garderobach, w tym teatrze, one ciągle tam są w tych lustrach".

- Wielu grających tutaj można jeszcze przywołać. Często myślę o Halinie Wyrodek, z którą również występowałam w Piwnicy pod Baranami. Podziwiałam ją, czasem zdarza mi się "zagrać Haliną".

A Fragment śpiewanego przez Halinę wiersza Poświatowskiej "Koniugacja", teraz potraktowany jako intro do piosenki "Przeglądam się w lustrze"... ? "minąłeś minęłam już nas nie ma a ten szum wyżej to wiatr

on tak będzie jeszcze wieczność wiał nad nami nad wodą nad ziemią"

- Wykorzystałam go już jako Winnie w Becketcie. Kwintesencja przemijania. Marzyłaś w czasie studiów jak Twoja bohaterka o roli Gertrudy?

- Najważniejsze było dla mnie być w teatrze; o graniu wielkich ról bałam się marzyć.

A teraz?

- Wiele ról już zagrałam, nie jest mi obojętne, z kim jestem na scenie. Mam to szczęście, że w tym teatrze występują znakomici aktorzy; gdybym tak mogła jeszcze z nimi zagrać Moliera...

Twoja postać mówi: "Aktorki w pewnym wieku siedzą w domu i czekają, aż zadzwoni telefon z propozycją". Ty, żona Krzysztofa Jasińskiego, dyrektora teatru i reżysera, masz komfort. Zaprasza Cię do większości spektakli.

- Widać dobrze mu się ze mną pracuje. Przede mną rola osiemdziesięcioletniej niani w "Trzech siostrach".

Świetnie się znacie, zatem pewnie jest łatwiej. Ale taka praca może też... ...

- przenosić się do domu. Gdy pracowaliśmy nad Beckettem, w teatrze były "Szczęśliwe dni", a w domu wisiała siekiera. Gdy jest większa obsada, to rozmaite napięcia się rozkładają, a tu byłam głównie ja. No, nie było łatwo. Aż po jednej z prób odgrzewam w domu rosół i nagle słyszę pytanie: "Jak ci poszło

na próbie?". "Ale o co mnie pytasz, przecież Ty prowadziłeś próbę, Ty mnie reżyserowałeś". "Ale teraz cię pytam jako mąż". A poważnie mówiąc, lubię z nim pracować, bo czuję się bezpieczna. Mam pewność, że Krzysztof wie, czego chce, umie prowadzić aktora. Gram teraz więcej niż zaraz po studiach, ale nie jestem kobietą, która musi grać, by być szczęśliwa.

To może i dobrze, zważywszy, jak nie umie Cię dostrzec film?

- Ale dostrzegł mnie Steven Spielberg, który, zobaczywszy mnie w Piwnicy pod Baranami, zaprosił do "Listy Schindlera" i do Los Angeles na nagranie piosenki. Miałam wtedy spektakle w Starym Teatrze i dyrektor Bradecki nie chciał mnie zwolnić. Ostatecznie film wykupił trzy przedstawienia i mogłam

polecieć do Hollywood. Potem miałam dzień zdjęciowy w Krakowie z grającym Schindlera Liamem Neesonem. Śpiewałam mu "Miłość ci wszystko wybaczy".

Z wielkimi reżyserami spotkałaś się w Starym Teatrze, byłaś w nim 10 lat...

- Grałam u Jarockiego, Stuhra, Bradeckiego, Śmigasiewicza, ale najcieplej wspominam kameralną sztukę w reżyserii Romana Kozaka "Urodziny Smirnowej" i "Tęsknotę za Frisco" w reżyserii Fedorowicza, bo to piosenką "Carmencita" z tego spektaklu trafiłam do Piwnicy. Którejś soboty zaczepił mnie w Vis-a-vis Piotr Skrzynecki, mówiąc, że koniecznie muszę przyjść wieczorem, bo artystki się pochorowały i nie ma kto śpiewać. Tak się zaczęło.

Odeszłaś po śmierci Piotra. Nie brakuje Ci Piwnicy?

- Ci, którzy wtedy byli mi bliscy, wciąż mi towarzyszą. Jacek Wójcicki, z którym w ciągu dwudziestu pięciu lat objechaliśmy kawał świata. Konrad Mastyło, który jest moją miłością - tyle że wciąż pamiętam ostrzeżenie mojej ukochanej pani profesor Marty Stebnickiej: "Jak znajdziesz świetnego pianistę, nie wdawaj się z nim w romans, bo to śmierć dla współpracy". Czasem tęsknię za tamtą atmosferą. Teraz podobne klimaty odnajduję w koncertach Zbigniewa Preisnera i w "Nieszporach ludźmierskich" Jana Kantego Pawluśkiewicza, które śpiewam od ponad dwudziestu lat.

Jego kompozycje złożyły się na Twój recital w STU, nagrany na płytę.

- W STU nagrałam jeszcze płytę "Szurum burum" z Jarkiem Śmietaną. Moje piwniczne śpiewanie zaczęło się naprawdę od śpiewogry "Wieśniacze życie" z muzyką Grzegorza Turnaua.

W piosence "Ludka śmieszka" ujawniłaś wtedy niezwykłą vis comica, do czego długo nie miałaś okazji w teatrze. W 2004 roku pisałem: "Muszę się narazić Krzysztofowi Jasińskiemu, który w STU wystawił "Sztukę kochania" Zbigniewa Książka. (...) fakt, że jako reżyser nie obsadzał tej aktorki w rolach komediowych od lat nastu, jest co najmniej naganny".

- Anna Polony, moja profesorka w PWST, zawsze mi mówiła, że będę tragiczką. I faktycznie - ani w czasie studiów, ani później, do czasu "Ludki śmieszki", nic śmiesznego nie zagrałam. Gdy debiutowałam w STU, u boku Andrzeja Zauchy, w "Panu Twardowskim", Krzysztof Jasiński namówił mnie, bym jako Kordula mówiła po śląsku, więc pewnie już wtedy dostrzegł we mnie talent komediowy. Niemniej na "Sztukę kochania" czekałam 12 lat. Potem szczęśliwie to się zmieniło...

Bardziej cieszy Cię wiadomość o otrzymaniu roli tragicznej, jak Maria Liebiadkin w Biesach, czy komediowej?

- Rolę gra postać, którą ja muszę zbudować z tego, co jest wizją reżysera opartą na tekście autora. To są jedyne ograniczenia. Reszta należy do mnie i staram się odnajdywać postać w grze przeciwieństw. Lubię tragikomedię, a jeszcze bardziej tragigroteskę, nawet tragifarsę lubię, bo taka jest rzeczywistość -i do śmiechu, i do płaczu. Dziesięć lat gram zamknięta w kopcu w "Szczęśliwych dniach" Becketta. Nie wiem, czy na scenie spotka mnie większe szczęście.

Wróćmy do "Krewetek". Grana przez Ciebie postać odbierając od mamy życzenia urodzinowe, zastrzega, że ich nie obchodzi. A Ty?

- Obchodzę w lesie na Mazurach wraz z mężem, gdyż oboje urodziliśmy się 21 lipca.

Ty 21 lat po nim. Twoja postać nie tylko odbiera w garderobie telefon od mamy, ale i od jakiegoś dziennikarza... Ty także masz włączoną za kulisami komórkę?

- Rany boskie, za kulisami nie wolno! Jak zdarzyło mi się raz odebrać, bo widzę, że dzwoni mąż, to mnie zrugał, że odbieram w trakcie przedstawienia.

Jak wyglądają Twoje godziny w garderobie - bardziej skupienie czy luz, bo wszystko już masz opanowane?

- Lubię być w teatrze dużo wcześniej, przygotować się, wyciszyć. Tego mnie nauczył mój dyrektor. Przed "Wyzwoleniem" Wyspiańskiego byliśmy wszyscy proszeni na pustą scenę, gdzie staliśmy w półmroku, w kompletnej ciszy po to, by się skupić, potem rozchodziliśmy się w kulisy i już nikt nic nie mówił, tylko czekaliśmy, aż widzowie zajmą miejsca.

Wśród 17 znakomitych piosenek w spektaklu jest i przebojowa Make up. Dla Ciebie makijaż to teatralna codzienność.

- Już ponad 30 lat. Nie maluję się tylko latem na wsi i wtedy czuję się wspaniale. A propos, w Twej piosence o przemijaniu "Przeglądam się w lustrze" odczuwam osobisty ton...

- Nie kłamię, kiedy śpiewam, że widzę, jak się zmieniam. A w życiu nie histeryzuję, staram się żyć zdrowo, gotuję według zasad ajurwedy, ćwiczę jogę.

Twoja młodzieńcza sylwetka to najlepsza reklama tej kuchni i jogi.

- Ciało aktora jest instrumentem i trzeba o nie dbać jak o instrument.

Śpiewasz od lat, znakomicie, będzie płyta zł "Krewetek"?

- Nie wiem. Faktycznie piękne te piosenki, niemal wszystkie premierowe, i warto by je utrwalić, ale jak wiesz, wymaga to środków, zainteresowania ze strony jakiejś firmy fonograficznej... Na pewno byłaby to piękna płyta; Krzysztof, poznawszy ten materiał, decyzję o jego wystawieniu podjął w dwie godziny. Ja też bardzo lubię to przedstawienie, podobnie jak publiczność, żegnająca nas na stojąco. Nawet powiedziałam Ali, żeby się nie przyzwyczajała, bo nie zawsze tak będzie.

**

Wacław Krupiński - dziennikarz z ponad 40-letnim stażem, z czego ponad 30 oddał "Dziennikowi Polskiemu". Pisze o estradzie, teatrze, literaturze. Autor m.in. Głowy piwniczne (WL), Zbigniew Wodecki. Pszczoło, Bach i skrzypce (Prószyński iS-ka)jcjn Kanty Osobny (WL), Cytaty z młodości. Rozmowy z ludźmi kultury (Universitas).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji