Artykuły

Teatr w chińskim bazarze

"Księżniczkę Turandot" napisał Carlo Gozzi, najwybitniejszy obok Carlo Goldoniego osiemnastowieczny komediopisarz włoski. A Wenecja, w której obydwaj pisarze się wychowali, była przesiąknięta ludową tradycją komediową. To właśnie tu, dwa wieki przed nimi, narodziła się commedia dell'arte.

Jednak Carla Goldoniego dość szybko znudziły błazeństwa i baśniowe cuda tej komedii. On, mieszczanin, zlekceważył tradycję i zaczął wzdychać do teatru realistycznego. Carlo Gozzi, arystokrata, całe życie trwał w uwielbieniu wesołości i fantazji, ironii. I aby obrazowo ukazać kontrast między tym idealnym światem a rzeczywistością napisał wiele scenicznych baśni. Jedną z nich jest "Księżniczka Turandot".

Tytułowa bohaterka, córka chińskiego pisarza, ma okrutne serce i rzesze wielbicieli starających się o jej rękę. Ręki tej jednak ona nikomu nie chce oddać, za to łatwo nią wydaje rozkazy katu. Już dwanaście głów nieszczęsnych królewiczów zdobi chiński mur. Wszyscy oni próbowali odpowiedzieć na trzy zagadki księżniczki. W mieście pojawia się następny śmiałek, królewicz Kalaf, przyodziany w łachmany - bo wypędzony po krwawej wojnie z własnego królestwa. Jak można się domyślić on roztopi lód serca księżniczki, ale jak to w scenicznej bajce bywa, szczęśliwy finał okupiony będzie wieloma odsłonami.

Ryszard Major, reżyser spektaklu i nowy dyrektor gorzowskiego teatru w jednej osobie, po włoską komedię sięgną), by zamanifestować rodzaj teatralności z jaką gorzowska publiczność będzie w najbliższej przyszłości obcować. ,A będzie to teatr żonglujący wszystkimi znanymi konwencjami, poetykami" - jak zapowiadał w jednym z wywiadów.

I rzeczywiście w trzygodzinnym spektaklu, wrze jak w marcowym kotle. Ruch sceniczny atakuje widza ze wszystkich stron.

Scenografia (Ewa Krechowicz) zwariowanej komedii jest stylizowana na bazarową chińszczyznę. Jest więc pośrodku sceny wielki malunek ptaka, kształtem przypominającego kurę - ale z pawimi dodatkami. Po bokach sceny, na dwóch balkonach, wiszą żaluzje z chińskimi literkami. Księżniczka i jej niewolnice odziane są w kwieciste kimona-podomki. Jednak na scenie znajdą się też zwykle krzesła, a nie żadne maty. Ale obecność tych mało wschodnich krzeseł jest zasadna, bo przecież baśń tak naprawdę nie dzieje się w Chinach, tylko jak przystało na commedia dell'arte opowiadana jest przez aktorską trupę i chrakterystyczne dla niej postacie: Pantalone (Leszek Perłowski), Tartaglia (Cezary Żołyński), Brighella (Marek Jędrzejczyk) i Truffaldino (Beata Chorążykiewicz). Dlatego ruchy, gesty aktorów, grymasy księżniczki, a nawet malunki na twarzy, są na tle przerysowane, aby widz nawet z końcowych rzędów dostrzegł całą tę maskaradę.

W roli cesarza, ojca okrutnej Turandot, wystąpił jak zwykle prześmieszny Wojciech Deneka. Pięknego księcia Kalafa zagrał Jerzy Gorzko - aktor Teatru Wybrzeże w Gdańsku. Jego książę, to nie żaden laluś, tylko bohater z amerykańskich filmów akcji, w wojskowej koszuli uwodzicielsko rozpiętej na mocarnej piersi. Kunsztem aktorkim wykazały się też Beata Chorążykiewicz, grająca trochę sprytnego, trochę tchórzliwego Truffaldina i Teresa Lisowska, wcielająca się w postać histerycznej Schiriny. Ale i gra pozostałych aktorów należy do atutów spektaklu.

W skomplikowanej komedii "Księżniczka Turandot" właściwie o nic nie chodzi. Psychologia postaci nikogo nie interesuje. Księżniczka zabija dwunastu zakochanych królewiczów, ale nikt o krwawą przeszłość nie ma do niej pretensji. W rzeczywistości żaden normalny książę nie wiązałby sobie życia z psychopatką. Ale przecież "To tylko teatr"- jak powtarzają sceniczni narratorzy.

Jest jednak w baśniowym przedstawieniu kilka aluzji do polskiej, męczeńskiej współczesności. Nazwa naszego kraju okazuje się być jedną z odpowiedzi na zagadki zadane przez księżniczkę. A zagadka brzmi mniej więcej tak: "Jest taki kraj, który ze zmartwień słynie, mątwią się tam ludzie nawet w najmniejszej gminie. Odgadnij kolego nazwę kraju durnego?"

W spektaklu roi się więc od gagów, dowcipów, "teatralnych technik filmowych": zbliżeń, zatrzymanych obrazów. Ale po pierwszym akcie ma się pewien przesyt tych rozmaitości. Ponad miarę rozbudowany ruch sceniczny, spiętrzenia sytuacji mącą kompozycję. Sztuka wydaje się być "przedobrzona".

Są też sceny niepotrzebnie powracające. Niewolnice i księżniczka odziane w prostą bieliznę i podrygujące ciągle w ten sam sposób, wcale nie porażają wdziękiem.

"Księżniczka Turandot" natłokiem scenicznych pomysłów, przypomina poprzednie przedstawienie Ryszarda Majora - "Juwenilia" według Stanisława Ignacego Witkiewicza. Jednak tamten spektakl nie zbliżał się tak niebezpiecznie do granicy scenicznego bałaganu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji