Artykuły

Po co zabijać króla?

"Teraz każdy z was jest rzeczpospolitą" Podstawnego pokazuje, że jeśli do zupy wrzucisz Polskę, nawet świeżo uduszoną, i po szczypcie wielu innych rzeczy, a w dodatku mieszanina się odpowiednio nie przeżre, to istnieje ryzyko, że w smaku znów wyjdzie Polska. I tak kręcimy się w kółko - pisze Witold Mrozek w dwutygodnik.com.

"Diabeł" Andrzeja Żuławskiego miał być w teatrze już dawno. Przymierzał się do niego osiem lat temu Jan Klata, były zapowiedzi premiery w Teatrze Polskim. Ostatecznie jednak nakręconym w 1972 roku i odesłanym od razu na półkę ostatnim PRL-owskim filmem Żuławskiego zainspirowali się reżyser Maciej Podstawny i dramaturg Sebastian Majewski. Spektakl "Teraz każdy z was jest rzeczpospolitą" powstał w koprodukcji Wrocławskiego Teatru Współczesnego i Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu.

Przypomnijmy: akcja "Diabła" rozgrywała się w roku 1793, w czasie trzeciego rozbioru Polski. Leszek Teleszyński grał w nim niedoszłego królobójcę, młodego szlachcica Jakuba, dla którego wkroczenie wojsk pruskich do Wielkopolski oznaczało wyzwolenie z więzienia. Bohater - zwodzony przez tytułowego "diabła" - traci poczucie realności, "wymierza sprawiedliwość" ostrzem, ale coraz mniej rozumie, co robi i komu służy.

Bohater spektaklu "Teraz każdy z was jest rzeczpospolitą" jest zbiorowy. To osobliwa trupa teatralna, gromada dziwaków i rozbitków. Kroczy wspólnie przez scenę, upadłą Rzeczpospolitą, jak jakiś upiornie karykaturalny Naród Wybrany przez pustynię. A w tym krążeniu po deskach przygrywa im duet Kondensator Przepływu, czyli Qba Janicki i Bartłomiej Chmara. Muzyka to atut, ale z przepływem, niestety, właśnie jest tu pewien problem. Rozłazi się ten spektakl w rytmach niemiłosiernie, ale może o to chodzi, może to chodzenie w byle jakiej, właśnie pogrzebanej i rozwalonej Polsce ma być byle jakie i rozwalone - inaczej niż kontemplacyjne, rytmiczne chodzenie wokół sceny choćby w początku "Kina moralnego niepokoju" Michała Borczucha z Nowego Teatru w Warszawie?

Narodowi przebierańcy krążą w kółko

Kto idzie, kto krąży? I kogo tu nie ma? Są syjamscy bracia, jest kobieta ze słoniową nogą, jest zakonnica i jest ksiądz, jest stara szefowa i postać nazwana Dziwoląg-Hermafrodyta, która okaże się w dodatku Żydem. Tułający się po pogorzelisku mieszkańcy właśnie zlikwidowanej Rzeczpospolitej wystawiają własną dziwność i nieprzystawalność, ich polska tożsamość radosnych ofiar historii jawi się jako jakiś anachroniczny freak show. Są grupą narodowych przebierańców, podejrzanych peryferyjnych imitatorów - komenderujący tym teatrzykiem antreprener Wiktor Ryks (Dariusz Skowroński) wydaje rozkazy niemieckim może i tubalnym, ale bardzo łamanym. Postać Skowrońskiego drażni utrzymaniem na jednej, basowo-jowialnej nucie. Motyw teatru w teatrze też może mieć uzasadnienie w "Diable" - u Żuławskiego była trupa teatralna, której "Hamlet" komentował działania głównego bohatera. W "Teraz" bezsens odgrywany przez trupę i pogubienie dyrektora teatrzyku, który wiedzie swoich ludzi donikąd i w końcu nie ma im czym płacić, doprowadzając w efekcie do nieudanego strajku - to kolejna figura rozkładu społeczeństwa i państwa.

Kluczowa jednak jest w spektaklu nieodmiennie postać niedoszłego królobójcy Jakuba - gra go Wojciech Świeściak, od którego oczekuje się w przyszłości jakiegoś bliżej niedookreślonego działania i który swoim niedokonanym czynem z przeszłości budzi ciekawość. O ile jednak u Żuławskiego Jakub był może zwodzonym na manowce, jednak wciąż zabójczym, mrocznym nemezis, mocnym bohaterem, to w tekście Majewskiego jest wcieleniem nie tylko pogubienia, ale i zwyczajnej nieporadności.

Nieporadna jest zresztą cała wędrująca gromada. Jedynym, który próbuje mieć jakiś plan, jest ksiądz kaznodzieja (Tadeusz Ratuszniak), rzeczywisty lider grupy i "kusiciel" Jakuba. U Żuławskiego "diabeł" był szpiclem pruskim. Grał go Wojciech Pszoniak, którego reżyser wypatrzył u Wajdy w "Biesach" ze Starego Teatru (premiera 1971), w diabolicznej roli młodego Wierchowieńskiego. U Podstawnego i Majewskiego "kusiciel" nie musi być żadnym tajnym agentem; Polski w dotychczasowym kształcie wszyscy mają tak serdecznie dość, że z ochotą oddają się pod pruskie panowanie. A napotkanemu posłowi, który głosował za rozbiorami (Rafał Kosowski) biją ochoczo brawo.

Zabijmy wreszcie króla

Jednak mimo porozbiorowego entuzjazmu, radości z anihilacji Polski jako rozwiązania podstawowego problemu Polaków i Polek w świeżo upieczonych poddanych pruskich wciąż szamocze się jakiś mroczny romantyzm, jakaś polska kabała. Są więc tu narodziny jakiegoś poczętego z gwałtu dziwnego mesjasza-niemesjasza. Są zmagania z polskością-nienormalnością, są wezwania do Czynu, są wreszcie rozmowy o nieudanych próbach polskiego królobójstwa. A królobójstwo u Majewskiego i Podstawnego waloryzowane zdaje się być pozytywnie, czyli nowocześnie.

Wielkim rzecznikiem takiego rozumienia królobójstwa jest oczywiście polski konserwatywno-romantyczny ateistyczny rewolucjonista, Jarosław Marek Rymkiewicz. Jak pisał poeta w "Samuelu Zborowskim" o nieudanej próbie zabicia Henryka Walezego: "jest bowiem tak, że każde królobójstwo okazuje się wreszcie korzystne dla narodu królobójców. O Polakach, którzy odważyli się na taki straszny i dziki czyn, Europa myślałaby ze zgrozą (i ze skrywanym podziwem)".

Zaś w najsłynniejszym traktacie o królobójstwie, w "Wieszaniu" - pisał przecież o samym Poniatowskim, czyli nieobecnym bohaterze spektaklu Podstawnego i Majewskiego. "Jego śmierć na szubienicy byłaby wielkim wydarzeniem w historii Polski, wydarzeniem, które w całej swojej ohydzie, potworności i wielkości radykalnie i już na zawsze zmieniłoby nasze dzieje - zupełnie inny ich obraz mielibyśmy teraz w naszych głowach. Naród ufundowałby się na tym morderstwie - stałby się przez ten czyn groźnym i dzikim narodem królobójców - i ten czyn dziki i straszny uczyniłby Polaków (może przedwcześnie, a może w samą porę) narodem nowoczesnym".

Echa rozważań Rymkiewicza słychać w wałbrzysko-wrocławskim spektaklu. Nowoczesność jednak, póki co, jak nie przychodziła, tak nie przychodzi. Jest chaos - i w "świecie przedstawionym", i w scenicznych akcjach.

Solidarni w gwałcie

Do czynów "dzikich i strasznych" wspólnota zdolna zaś jest tu tylko wtedy, gdy jednoczy się w okrucieństwach wobec słabszych: w gwałtach na kobietach, w katowaniu zwierząt czy ludzi, zwłaszcza demaskowanych we własnym gronie Żydów, wreszcie - w profanacji zwłok. Podstawny rozgrywa te sceny spektaklu na pograniczu teatru fizycznego, mocno akcentuje, rozciąga je w czasie, celebruje wręcz.

Ostatecznie jednak - uwaga, spoiler! - czegoś w rodzaju królobójstwa dokonują w przedstawieniu Podstawnego kobiety, na kroczącym wraz z trupą księdzu. Okazuje się on bratem króla, czyli jak możemy się domyślać, postacią luźno inspirowaną prymasem z czasów rozbiorów - księciem Michałem Poniatowskim, którego podejrzewano o zdradę na rzecz Fryderyka i o którym pisano, że osobiście skłonił brata monarchę do podpisania targowicy. Rymkiewicz pisze, że podczas insurekcji warszawskiej ustawiono Michałowi szubienicę nieopodal Pałacu Prymasowskiego, zaś Jędrzej Kitowicz pisał o jego zgonie: "Pospólstwo potrafiło wystawić szubienicę obok oficyn pałacu książęcia prymasa, której widok wprawił tego pana w alterację i śmierć". W rzeczywistości książę prymas zmarł może i w niejasnych okolicznościach, ale dwa miesiące później.

Historyczna tożsamość "brata króla" nie jest jednak w spektaklu kluczowa. Ważne, że ta próba ustanowienia nowego początku, wyzwolenia przez krew okazuje się równie bezowocna jak zanoszone wcześniej przez charyzmatyczną zakonnicę Irenę Sierakowską rozdzierające modły czy śpiew inspirowanego Bachem "Erbarme dich". Ofiara jest bezskuteczna. Nic się nie zmienia, pochód donikąd pod białą flagą trwa nadal.

"Teraz każdy z was jest rzeczpospolitą" daje się dobrze czytać ważnymi dla polskiej kultury kodami, z kodem romantycznym na czele. Może zbyt dobrze, zbyt łatwo. Jest w tym coś szkolnego, coś ze sztuki z tezą, próby nazbyt gładkiego pożenienia Wielkich Tematów Polskiej Historii z feministyczną puentą, z teatrem w teatrze. Majewski i Podstawny stają się poniekąd zakładnikami kategorii, mitów i symboli, które sami z krytyczną intencją pokazują na scenie. Jeśli do zupy wrzucisz Polskę, nawet świeżo uduszoną, i po szczypcie wielu innych rzeczy, a w dodatku mieszanina się odpowiednio nie przeżre, to istnieje ryzyko, że w smaku znów wyjdzie Polska. I tak kręcimy się w kółko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji