Artykuły

Na oślep

Gdyby reżyserka i dramaturg stworzyli w "Obozie Katarakta" przekonujący, wciągający własny świat, zaprzepaszczenie opowiadania Bowles można byłoby im wybaczyć. Tak się jednak nie dzieje - pisze Witold Mrozek w dwutygodnik.com.

Jane Bowles (1917-1973) to fascynująca postać. Wybitna amerykańska pisarka, która napisała ledwie jedną powieść, jeden dramat i sześć opowiadań. Lesbijka, która żyła w wieloletnim małżeństwie z gejem. Wreszcie: alkoholiczka, która ostatnie 10 lat życia zmagała się ze skutkami udaru mózgu, a zmarła w klinice psychiatrycznej w Maladze.

Za reżyserię jednego z opowiadań Bowles wzięła się tancerka, aktorka i choreografka Dominika Knapik. Jej teatralne choreografie ożywiały najlepsze spektakle Eweliny Marciniak ("Morfina", "Portret damy") czy "Wiśniowy sad" Pawła Łysaka. Spektakl miał premierę w Małopolskim Ogrodzie Sztuki, interesującej nowoczesnej przestrzeni w dyspozycji kojarzącego się raczej z bombonierką nobliwego Teatru Słowackiego w Krakowie.

W "Obozie Katarakta" Bowles kreśli mistrzowsko zwięzłe, empatyczne i zjadliwe zarazem portrety psychologiczne trzech sióstr - kobiet zamkniętych przez kulturę i społeczeństwo w klatce "histerii", odciętych od własnych emocji i pragnień. W pierwszej chwili główną bohaterką opowiadania wydaje się Harriet, posądzana o "wariactwo" buntowniczka, która opuszcza mieszkanie strasznych mieszczan, przypominające tyleż chłodne i mroczne mieszczańskie domy z twórczości skandynawskich klasyków, co groteskowy "Dom wariatów" z debiutanckiego filmu Marka Koterskiego. Oznaką niespełnionych aspiracji i jak najbardziej realnych nerwic jego mieszkańców jest zbyt duży mahoniowy stół w zbyt małym stołowym pokoju, gniewnie przesuwany (a wręcz kopany) przez domowników to pod jedną, to pod drugą ścianę.

Harriet wyrusza koić nerwy w tytułowym "Obozie Katarakta", raczej kiczowatym kompleksie rozrywkowo-wypoczynkowym, położonym w cieniu monumentalnej północnoamerykańskiej przyrody. Jego największą atrakcją jest tytułowy wodospad, pilnowany przez "Indianina" - pomalowanego brązowym barwidłem znudzonego Irlandczyka o niebieskich oczach.

Uwaga czytelnika szybko przesuwa się na młodszą siostrę Harriet, Sadie, która nieudolnie próbuje wejść w rolę gospodyni. Pokorna domatorka to na pozór przeciwieństwo Harriet. Pozornie najspokojniejsza z rodzeństwa, "automatycznie ukrywała przed () członkami rodziny swoje najgłębsze przeczucia i wewnętrzne przymusy, chociaż jej samej nie interesowało zrozumienie ich ani zbadanie" (tłum. Paweł Lipszyc).

Młodsza siostra podąża tropem starszej, by przywrócić ją na łono rodziny. Ale w kulminacyjnym momencie, gdy Sadie chce wygłosić do Harriet przemowę, która przywróci ją domowemu ognisku - mówi coś zupełnie innego, "słysząc własne słowa tak, jakby nie dobywały się z jej ust, ale z dziury w ziemi".

Tego wszystkiego widz "Obozu Katarakta" w Małopolskim Ogrodzie Sztuki nie zobaczy, choć wciśnięcie Agnieszki Kościelniak (Sadie) i Bożeny Adamek (Harriet) w kostiumy zawieszone między wiekiem średnim (w którym są bohaterki Bowles) a infantylizmem, w który są wtłaczane - to całkiem dobry, choć prosty pomysł. Poszukiwanie okruchów dobrej prozy w tej rozczarowującej adaptacji może uchodzić za konserwatywne, drobnomieszczańskie i zasadniczo słabe. Gdyby jednak Knapik z dramaturgiem Łukaszem Wojtyską stworzyli przekonujący, wciągający własny świat, który byłby Bowles jedynie luźno inspirowany; gdyby choć skonstruowali na scenie intrygującą, osobną zagadkę - zaprzepaszczenie opowiadania można by wybaczyć bez najmniejszego problemu.

Tak się jednak nie stało. Aktorzy i tancerze odgrywają wspólnie niedopracowane choreograficzne etiudki, którym towarzyszy coś na kształt słabawego Teatru Polskiego Radia. Tak, powieściowe dialogi słyszymy nagrane z offu. Między aktorami wtłoczonymi w rolę tancerzy nie zachodzą właściwie żadne relacje czy napięcia. Efekt? Godzinny spektakl odczuwa się jak dwuipółgodzinny, obijając się jak mahoniowy stół między wrażeniem kompletnej dezorientacji a przytłaczającym banałem.

Może najbardziej brak tu decyzji; jakby Knapik nie wiedziała, czy robi "spektakl ruchowy", idący w stronę ekspresyjnej abstrakcji, czy może jednak ilustrację literatury. Czym innym jest performans przekraczający granice gatunków, a czym innym nieudolnie zszyta hybryda zachowawczych form. Podobnie jest z adaptacją: Wojtysko również jakby nie umiał się zdecydować, czy idzie w poetycką impresję o "Obozie Katarakta" jako stanie ducha, czy może jednak opowiada historię; w efekcie nic mu z tego nie wychodzi.

Przez długi czas osią przedstawienia wydaje się postać Beryl, u Bowles kelnerki zafascynowanej Harriet, tu zmienionej w rodzaj psychotycznej trenerki, kaowczyni czy kołczki, prowadzącej z bywalcami obozu ćwiczenia ruchowe. Ta przemiana bierze się zapewne z faktu, że w Beryl wciela się tancerka i choreografka Małgorzata Haduch, obdarzona zdecydowanie najsilniejszą obecnością sceniczną. Powtarza ona gest jakby wyciągnięty z finału opowiadania - najpierw oparcie się tyłem na ramionach współtowarzyszy, potem ślepe rzucenie się plecami na ich ramiona. Przypomina to trochę wojskowy "trening zaufania". Niestety, twórcy spektaklu również rzucają się na ślepo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji