Artykuły

Jestem kolonizatorką. Rozmowa z Julią Holewińską

- Kiedy myślę o swoim życiu i pisaniu, to widzę, że podróże są ich bardzo ważną częścią - zawsze były. Dlatego "Turyści" to dla mnie także krytyka samej siebie. Tego, co w gruncie rzeczy uwielbiam, tego, do czego uciekam od Polski - Justynie Jaworskiej opowiada Julia Holewińska.

Justyna Jaworska: Jak na osobę, która napisała pamflet na podróże, sporo jeździsz po świecie. Ale rozumiem, że unikasz wycieczek?

Julia Holewińska: W ogóle nie jeżdżę z wycieczkami, najczęściej jeździmy tylko we trójkę z naszą córką. Po raz pierwszy zabraliśmy ją ze sobą w podróż, kiedy miała trzy miesiące, czyli chyba dosyć wcześnie.

Nie jesteście przynajmniej narażeni na towarzystwo podejrzanych przewodników.

Nie potrzebujemy żywego przewodnika, jednak sięgamy po papierowy. Czytamy dużo przed podróżą i zabawne, że spotykamy potem różne osoby w jakimś "nieznanym" miejscu, o którym wspomniał na przykład Lonely Planet. Czasem nam się udaje coś niby odkryć, ale to przecież złudzenie, bo zbyt wiele do odkrycia nie zostało. Wmawiamy sobie, że nas to wzbogaca, że wzbogaca nasze dziecko, chociaż przez nawał programów podróżniczych i przyrodniczych, przez niebywały wysyp reportaży, jaki nastąpił w Polsce, i skądinąd świetnie, że nastąpił, sami czujemy już przesyt. Kiedy w latach osiemdziesiątych wyjechałam z rodzicami do Grecji i przywieźliśmy stamtąd plastikowe butelki po napojach, a moja mama sprzedawała polskie kryształy na kocyku na plaży, to była niesamowita przygoda (wspominam o niej w "Rewolucji balonowej"). Moi dziadkowie byli raz, może dwa za granicą, dla moich pradziadków mityczną ziemią obiecaną była Ameryka, a my zjeździliśmy kulę ziemską. Nic dziwnego, że coraz trudniej zrobić na nas czy w ogóle na turystach wrażenie. Producenci telewizyjni próbują być oryginalni i wchodzą na kolejne poziomy dekadencji - ostatni program Piotra Kraśki proponuje traktować uchodźców, jakby to byli podróżnicy (o tym z kolei mówił spektakl "Granice", który zrobiliśmy z Bartkiem Frąckowiakiem). Choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że to globtroterskie zblazowanie dotyczy jednak klasy średniej, ludzi zamożnych albo przynajmniej ustabilizowanych. To już trochę wszystko jedno, czy zarabiamy trzy tysiące i lecimy do Egiptu, czy trzydzieści i wybieramy Peru - zawsze taka podróż będzie rozumiana jako społeczny przywilej.

Ale dla ciebie to jest chyba coś więcej?

Kiedy myślę o swoim życiu i pisaniu, to widzę, że podróże są ich bardzo ważną częścią - zawsze były. Dlatego "Turyści" to dla mnie także krytyka samej siebie. Tego, co w gruncie rzeczy uwielbiam, tego, do czego uciekam od Polski. Dużo piszę o Polsce, dużo piszę o kobietach, a podróże zaczynają mi się wyłaniać jako taki trzeci duży temat. Teraz robimy spektakl o Hiroszimie, Auschwitz i Pompejach. I o Fukuszimie. To będzie raczej rzecz o nekropodróży, o destrukcji i o tworzeniu archiwum, a Turyści opowiadają o pochłanianiu świata, ale jakoś mi się to dopełnia. Mam sporo turystycznych obserwacji i dużo wzięłam z doświadczenia, nie ukrywam.

I chyba właśnie z telewizji?

Nie mam telewizora. (śmiech) Ale jak dobrze pewnie wiesz, zawód dramatopisarza polega też na tym, że poza fachową literaturą czasami trzeba wchodzić na "Pudelka", czytać różne głupie gazety i oglądać dziwne programy. Wobec tego przyznaję: obejrzałam kilka odcinków "Azji Express". A wszystko wzięło się z mojej fundamentalnej niezgody na to, że podróże czy jedzenie stały się fetyszami współczesności, że jedziemy gdzieś tylko po to, by wstawić fotkę na Instagram. Nie prowadzę Instagrama, ale to mnie nie rozgrzesza. Latam samolotami, przyczyniam się do skażenia środowiska i mam świadomość, że jestem kolonizatorką. I że moja obecność w różnych miejscach na świecie wynika z egoistycznej potrzeby nowych wrażeń. Co z tego, że przekuwam to potem w teksty?

Twój mąż Tomek [Tomasz Szerszeń] zajmował się naukowo Michaelem Leirisem i etnologią na styku kultur, oboje macie więc pewnie "metaświadomość" tego, co robicie.

Tak, a jako fotograf Tomek wydał książkę o architekturze przetrwania na wyspie Samotrace. To mała grecka wyspa, na której nie ma turystyki, tam jeżdżą tylko Grecy. No i my.

Zazdroszczę!

No widzisz? (śmiech). Tam się śpi w szałasach, żeby nie zniszczyć dzikiej przyrody, no ale przecież tam jeździmy. Jest w tym jakaś ogromna ironia. I wielki temat w naszym życiu. Ale tym bardziej sobie nie wyobrażam, bym mogła patrzeć na to bezkrytycznie. Piszę w tej sztuce o pornoturystyce, nekroturystyce, a także o jedzeniu. Pamiętam, że jakieś dwadzieścia lat temu, kiedy byłam nastolatką i pomagałam mamie w kuchni, pojawiła się akurat bazylia. To był wtedy luksusowy towar, który niesłychanie wzbogacał potrawy, a dziś możesz kupić kumin, kurkumę, kolendrę, kumkwat i dragon fruit na dodatek. To też jest pewien rodzaj kolonizowania świata, który urozmaica nasze życie, ale potwornie zmienia ekosystem i chyba wreszcie musimy się wszyscy opamiętać. Dla mnie to będzie oczywiście straszne, kiedy sobie powiem: koniec podróżowania!

Zamiast pytać syna, czy chce banana, powinnam mu podsuwać jabłko?

Pewnie tak, ale bez przesady. Staramy się myśleć lokalnie i ekologicznie, chociaż to wcale nie jest takie proste. Jeśli zrezygnujesz z kupowania plastikowych butelek i będziesz w kółko myła jeden bidon, to zmarnujesz mnóstwo wody. To zamknięte koło. Ale i tak uważam, że całe to podróżowanie, jedzenie, fotografowanie, wchodzenie w swoich butach w cudzą kulturę to straszny egoizm. Teraz myślę o tym w kontekście spektaklu, który robimy z Tomkiem i z kompozytorem Radkiem Dudą. Tam się zastanawiamy, dlaczego podnieca nas cudze cierpienie: dlaczego jeździmy do Kambodży, do Auschwitz, dlaczego robimy sobie zdjęcia na tle nędzy.

Parapornograficzny dreszcz?

Dobrze to nazwałaś. Podróż jest pornografią naszych czasów: w handlu obrazami, w wywoływaniu w sobie sztucznych podniet, w pragnieniu ucieczki od życia. I myślę, że o tym jest ten tekst.

Zapytam cię jeszcze o mocny język "Turystów". Chyba nigdy tyle nie klęłaś?

Naprawdę? Ja sporo klnę.

Chodzi mi raczej o to, że ten język jest czarny i gęsty, jakbyś chciała z siebie wyrzucić wszystkie lęki, całe poczucie winy i wstręt.

Dobrze, że tak to widzisz. Z tyłu głowy miałam takich autorów jak Coetzee czy Conrad, chociaż Conrad w ogóle nie przeklinał. (śmiech) Mierzyłam się też sama ze sobą, by przełamać styl, który towarzyszył mi przez lata w pisaniu. Cały czas szukam nowego.

Przedtem miałaś skłonność do rymów wewnętrznych, melodii, rapowania.

Tak, i byłam tym już zmęczona. Ten nowy język jest wulgarny, bo mówią nim wulgarne, groteskowe postaci. One są właśnie, jak mówiłaś, quasipornograficzne. Choć oczywiście mam do nich wielką słabość, bo inaczej nie mogłabym powołać ich do życia. Są bezczelne, bogate, z problemami typowymi dla mieszkańców krajów mocno rozwiniętych. Konsumują i niszczą kulturę. Reprezentują światy mody czy polityki, które są wulgarne same w sobie: wszystko na sprzedaż.

Zapytam jeszcze o Ciało z Piekła. Mieliśmy przy redakcji tekstu kłopot z jego płcią.

Jego płeć nie ma znaczenia, ono jest podczłowiekiem. I jedynym prawdziwym człowiekiem tak naprawdę. Dlatego prosi, by spojrzeć mu w twarz. Nie wiem, czy inne postaci w antropologicznym z nim spotkaniu zdolne są do tego, by się w nim przejrzeć, ale jest tu gdzieś wołanie o uwagę i o miłość.

Właśnie: miłość! Pod koniec sztuki turyści dobierają się w pary, jak u Fredry!

To celowy żart na zakończenie, ale przecież podróż jest poszukiwaniem, wiążemy z nią różne nadzieje. Tyle się mówi o odnajdywaniu siebie na dalekich wyprawach, a marzy się w gruncie rzeczy o tym, by odnaleźć tam kogoś drugiego.

Rozmawiała Justyna Jaworska

Julia Holewińska (ur. 1983) jest jedną z lepiej znanych na świecie współczesnych autorek dramatycznych, laureatką Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej za sztukę "Ciała obce" (druk. w "Dialogu" 2/2011 oraz w naszej antologii "Najlepsze z najlepszych. Dramatopisarki dekady"). Drukowaliśmy też jej sztuki "Wodewil" (7-8/2007), "Krzywicka / krew" (6/2013), a ostatnio "Akademię Pani Beksy" (9/2017), wystawioną w kieleckim teatrze Kubuś w reżyserii Roberta Drobniucha. "Rewolucja balonowa", monodram napisany dla Katarzyny Marii Zielińskiej, o którym autorka wspomina w wywiadzie, miał premierę w 2011 w Teatrze Powszechnym w reżyserii Sławomira Batyry, a "Granice" w reżyserii Bartka Frąckowiaka w 2016 w Teatrze im. Konieczki w Bydgoszczy. W czerwcu w Biennale Warszawa odbędzie się premiera spektaklu pod roboczym tytułem "Hiroszima/miłość", który Julia Holewińska przygotowuje we współpracy z artystą wizualnym Tomaszem Szerszeniem i kompozytorem Radosławem Dudą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji