Artykuły

Dziecko umie nas naprawić. Rozmowa z Tomaszem Manem

- Zainspirowało mnie w "Intermezzo" podstawowe napięcie czy pytanie: co dzieje się z żoną i dzieckiem, kiedy mężczyzna odchodzi i wszystko się sypie? Łaził za mną ten temat dosyć długo. I kiedy "Trójka" ogłosiła w zeszłym roku konkurs na słuchowisko pod hasłem "Nasłuchiwanie: Niepodległość", pomyślałem, że napiszę coś o niepodległej duszy - Justynie Jaworskiej opowiada Tomasz Man.

Justyna Jaworska: Powiedz, czy dobrze rozumiem twój tekst: z jednej strony opowiada o matce i córce podczas wojny, a z drugiej - o ich relacji, o wojnie pomiędzy nimi. Jak to czytać?

Tomasz Man: I tak, i tak. Jak wolisz. Ale opowiem ci może, skąd wziąłem pomysł. Nieżyjący już Witold Adamek, operator, zaproponował mi kiedyś, żebyśmy zrobili teatr telewizji na podstawie opowiadania Jerzego Andrzejewskiego "Intermezzo". Opowiadanie dzieje się we wrześniu trzydziestego dziewiątego, z Warszawy ucieka kobieta z mężem. On się od niej opędza, a ona go bardzo kocha. Wreszcie on ucieka, zostawia ją gdzieś w stogu siana. Wiadomo, że Andrzejewski był gejem i zawarł tutaj swój skomplikowany stosunek do kobiet, swoje poczucie winy, to była trochę inna historia. Tamten pomysł nie doszedł do skutku, ale zainspirowało mnie w "Intermezzo" podstawowe napięcie czy pytanie: co dzieje się z żoną i dzieckiem, kiedy mężczyzna odchodzi i wszystko się sypie? Łaził za mną ten temat dosyć długo. I kiedy "Trójka" ogłosiła w zeszłym roku konkurs na słuchowisko pod hasłem "Nasłuchiwanie: Niepodległość", pomyślałem, że napiszę coś o niepodległej duszy. Sytuacja jest tu trochę inna niż u Andrzejewskiego: matka z córką wracają do Warszawy, do zburzonego domu, faceta już nie ma, tylko się o nim mówi... Za "Wojnę, dziecko, matkę" dostałem wyróżnienie, co mnie bardzo ucieszyło, bo przecież celowałem nieco obok głównego tematu. (śmiech) A potem pomyślałem, że wyślę jeszcze ten tekst do Gdyni. Nie spodziewałem się wiele, jestem już dosyć stary na konkursy, a tu proszę - pierwszy raz w życiu jestem w finale!

Wiem, że zrealizowałeś "Wojnę, dziecko, matkę" dla radia z udziałem własnej córki.

Tak, Lusia, czyli Łucja, ma dziewięć lat. Mogłem zaangażować jakieś obce dziecko, ale pomyślałem, że najpierw ją zapytam. I powiedziała, że czemu nie, możemy sobie w domu ten tekst poczytać. Czytaliśmy ostrożnie, wreszcie zgodziła się wystąpić, ale pod warunkiem, że będą jej ulubione aktorki. Ona ogląda serial Rodzinka.pl, gdzie lubi Małgorzatę Kożuchowską i Magdalenę Stużyńską, więc zadzwoniłem do obu i się zgodziły. Przyjechaliśmy do Warszawy, wzięła swojego ulubionego misia, jej prawdziwa mama była cały czas w studiu dla bezpieczeństwa emocjonalnego. Wcześniej przygotowaliśmy Lusię aktorsko: rozłożyliśmy intencje, akcenty, żeby dobrze wypadło. I wypadło świetnie, tylko że dorosłe aktorki, zwłaszcza Kożuchowska, zaczęły grać na ostro: Małgosia naprawdę ścisnęła Lusię za rękę, naprawdę podnosiła głos. Efekt był przejmujący, ale wyobraź sobie, że po jakimś tygodniu dziecko zaczęło nam chorować. Byliśmy z nią nawet w szpitalu, bo zasłabła. Nie odstępowała Aneczki, swojej mamy, ani na krok, przez jakiś miesiąc spała z nami w łóżku. Jakby nastąpił jakiś regres.

Zgaduję, że się tego nie spodziewałeś.

W życiu! Nie zdawałem sobie sprawy, że dla niej to nie będzie bajka, tylko wstrząs emocjonalny. Żona mnie ostrzegała, że to może być dla niej za trudne, ale takich rzeczy się do końca nie przewidzi. Wiem, że czytanie tego tekstu w Gdyni ma robić Wojtek Faruga i mam nadzieję, że nie zaangażuje dziecka. Gdybym sam to robił na scenie, sięgnąłbym może nawet po aktorkę niepełnosprawną, ale koniecznie dorosłą. Dojrzałą psychicznie.

A co powiedzieli wam w szpitalu?

Że osłabienie może być związane z rośnięciem, bo Lusia jest wysoką dziewczynką. Myślę, że jedno nałożyło się na drugie. Psychika nie dogania ciała. W każdym razie nie pochlebiam sobie, że to taki dobry tekst, skoro ma taką siłę działania - to po prostu ekstremalnie trudny temat. Nie wziąłem pod uwagę, że dziecku zabraknie dystansu. To my jesteśmy przyzwyczajeni do myślenia metaforycznego, ale ci, którzy nie mają na co dzień do czynienia z bytami intencjonalnymi, jak by powiedział Ingarden, traktują metafory wprost. Moja ciocia była rok temu na "Via crucis", oratorium Pawła Łukaszewskiego, które wyreżyserowałem w Operze Wrocławskiej. Tam jest drewniana lalka Chrystusa, animowana przez trzy aktorki. A moja ciocia, zresztą kobieta wykształcona, lekarka, przeżyła ten spektakl przekonana, że na scenie umiera Pan. Tłumaczyła mi się potem, że rzadko chodzi do teatru i właśnie dystansu jej brakuje.

Ale dla ciebie "Wojna..." to chyba też osobista sztuka?

Jasne, pisałem ją jako tata i mąż, myślałem o Lusi i Aneczce. Sam nieraz miałem dosyć życia rodzinnego, byłem w domu zmęczony, pamiętam swoje złe emocje. Wyobrażałem sobie, co czuje kobieta, która zostaje z takimi emocjami sama. I wiesz, co jest wtedy niesamowite? Że w takiej sytuacji to dziecko potrafi nas naprawić. Przytula się i wszystko, co złe, odchodzi. Dzisiaj wróciłem wykończony z Rzeszowa, gdzie przygotowuję spektakl o Tadeuszu Nalepie. Zrobiłem kilkaset kilometrów. A Lusia podeszła do mnie i mówi: "Namalowałam ci abstrakcję". Kompletnie mnie tym rozbroiła...

Czyli jesteś przed premierą w Rzeszowie. Szykujesz coś jeszcze?

Raczej mnie coś szykują. Artur Grabowski, który wykłada dramat na UJ, zgłosił się do mnie ostatnio, bo ma zamiar wydać moje niepublikowane sztuki. Kilka takich się znalazło. (śmiech) Wychodzę też we Włoszech, przetłumaczyli mój dramat "Historia pewnej miłości".

Świetnie! To powiem ci na koniec, że twoja sztuka najmocniej poruszyła u nas w redakcji tych, którzy sami mają dzieci.

Tak to jest napisane. Pracuję na emocjach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji