Artykuły

Sześćdziesiąt nanometrów, gigabajty danych. Rozmowa z Piotrem Rowickim

- To było tak: grudzień miałem zasadniczo wolny od pisania, po kilku miesiącach intensywnej pracy byłem wypisany. Dziesiąty grudnia, dzień był ponury od rana i nic nie zapowiadało, że do wieczora się poprawi. No i co by tu robić? Próbowałem różnych rzeczy, niestety, jak każdy nałogowiec upadłem i wróciłem do uzależnienia, zacząłem pisać - Justynie Jaworskiej opowiada Piotr Rowicki.

Justyna Jaworska: Co pan robił dziesiątego grudnia zeszłego roku?

Piotr Rowicki: Dziesiątego grudnia dwa tysiące dziewiętnastego roku pisałem sztukę o dziesiątym grudnia dwa tysiące dziewiętnastego roku. To było tak: grudzień miałem zasadniczo wolny od pisania, po kilku miesiącach intensywnej pracy byłem wypisany. Dziesiąty grudnia, dzień był ponury od rana i nic nie zapowiadało, że do wieczora się poprawi. No i co by tu robić? Próbowałem różnych rzeczy, niestety, jak każdy nałogowiec upadłem i wróciłem do uzależnienia, zacząłem pisać. Gdy Robert Kubica miał wolne od Formuły Jeden, startował w WRC, źle to się dla niego skończyło. Dla mnie również mogło się skończyć źle, ale nie miałem wielkich oczekiwań wobec siebie, nie napędzała mnie adrenalina ani chęć zwycięstwa, chciałem tylko opisać jeden dzień, ten, który właśnie się dzieje.

Naszym zdaniem "Listen to Your Heart" to tekst proroczy. Pandemii tam co prawda nie ma, ale jest świat, który nieustannie do nas mówi, bombarduje nas komunikatami, przykuwa do telefonu. Teraz to się zdecydowanie nasiliło. Jak pan sobie radzi z tym przebodźcowaniem?

Nie radzę sobie. I żadne to pocieszenie, że inni też sobie nie radzą. Podobno dziennie docierają do nas z różnych źródeł trzydzieści cztery gigabajty danych - czyli mniej więcej sto tysięcy słów. Wystarczy, że kilka tysięcy z nich podnosi nam ciśnienie i poziom cukru. I już nie trzeba pytać WHO, skąd te wszystkie choroby, dlaczego depresja, bezsenność i ogólnie niemiłe samopoczucie. Chińczycy, jeszcze zanim wymyślili i wyprodukowali koronawirusa (zwolenników tej teorii spotykam codziennie), torturowali więźniów przez obcięcie powiek. Wystarczyło dwanaście godzin bodźców z zewnątrz i człowiek umierał. Wniosek, jaki należy z tego wyciągnąć - jak najczęściej zamykać oczy. Pytanie tylko, czy się da.

A da się?

Raczej nie. Chłoniemy zbyt dużo. Zbyt wiele złych informacji, a szczególnie teraz, kiedy cały świat, cały internet i telewizja jest na "czerwonym pasku". Wszystko jest ważne. Kim były ofiary? Co wiemy o ofiarach? "Bohaterowie śmierci" pojawiają się i znikają. Mieli siedemdziesiąt trzy albo siedemdziesiąt pięć lat, mieszkali w Koninie albo w Kole. Koniec, do widzenia, następny proszę. Klikamy jak wariaci w każdą nową informację o ozdrowieńcach i cudownych szczepionkach z Polski. Nie obrażając zwierząt, zachowujemy się jak małpy. Przebodźcowanie zabija w nas wrażliwość, czułość, zdolność do refleksji, do jakiegokolwiek myślenia.

Ulega temu też pański bohater, frustrat z Ostrawy, który nie jest przecież psychopatą jak Breivik czy amerykańscy seryjni mordercy. Jest do bólu zwyczajny. Sztuka zostawia tu tajemnicę, bo właściwie nie odpowiada na pytanie, dlaczego zabił...

Sztuka powinna mieć jakąś tajemnicę, to nie reportaż śledczy. Morderca z Ostrawy też jest tajemnicą. Taki jednodniowy bohater. Nikt już, oprócz bliskich i rodzin ofiar, nie pamięta o nim. I słusznie. Nie zasłużył na pamięć. Prawdopodobnie zwariował, schizofrenia albo jakaś inna psychiczna zmora. Zachorował na tle choroby. Wydawało mu się, że ma raka, chociaż wyniki na to nie wskazywały. Oskarżał lekarzy, że nie chcą mu pomóc. Od kilku miesięcy powtarzał, że świąt nie dożyje. Tu akurat miał rację. Ciekawa w tej postaci jest zwyczajność: technik budowlany, "swój chłop", miły, sympatyczny, usłużny, a z drugiej strony nielegalne posiadanie broni i od czasu do czasu akty przemocy i drobne przestępstwa. Dlaczego zabił? Trudne pytanie. Jeśli miałbym odpowiedzieć jednym zdaniem - zabił, bo nie wytrzymał.

Tytuł przeboju zespołu Roxette, ta wróżba z chińskiego ciasteczka na dziesiątego grudnia, brzmi w tym kontekście ironicznie. Kultura masowa i mądrość ludowa zachęcają nas, byśmy słuchali swego serca, no i facet z Ostrawy posłuchał.

Tytuł "Listen to Your Heart" wyszedł przypadkiem, jak cały ten dzień i ta sztuka: pomyślałem, że rzeczywiście ten człowiek, tego dnia mógł posłuchać swojego serca. "Listen to your heart, there's nothing else you can do." Nic więcej nie mógł już zrobić. Tylko to mu zostało. Wszystko na to wskazuje, że serce go oszukało. Co nie znaczy, że głosu serca nie należy słuchać. Czasem trzeba.

Mamy wrażenie, że to tekst inny od pisanych przez pana ostatnio - mniej biograficzny, mniej skoncentrowany na rysunku jednej postaci, za to "rozpisany na świat" i jakoś chyba osobisty. Tak miało być?

Trafne spostrzeżenie, ten tekst powstawał tak szybko, że dopiero teraz to dostrzegam. Wiele moich tekstów było biograficznych, z racji tego, że piszę na zlecenie, o kimś, o jakiejś postaci, grupie osób, na przykład o Niewiadomskim, Ginczance czy Tyrmandzie. Są to bohaterowie niemal gotowi, z życiem, historią, osiągnięciami, porażkami, własnym językiem i często też wyobrażeniami widzów na ich temat. To pułapka, w którą bardzo łatwo wpaść i nie wyjść. W przypadku "Listen to Your Heart" miałem pełną swobodę i wolność twórczą, która dała mi dużo radości. Czy świat, który stworzyłem w tekście, jest mi bliski? Pewnie w niektórych scenach tak, ale generalnie medialne piekło współczesności nie jest do końca moim udziałem.

Zachwyciła nas surrealistyczna scena z Putinem i Tajką. Chyba takich "odlotów" też było kiedyś mniej w pana pisaniu, czy się mylę?

Ten odlot wziął się właśnie z tego poczucia nieograniczonych możliwości, był też próbą opisania tego, co się dzieje, i połączenia w jakąś całość. Tajka faktycznie się zgubiła, według badań dziewczyny faktycznie częściej niż chłopcy dokonują samookaleczeń a Putin może faktycznie powiedzieć i zrobić wszystko. Z założenia opisywałem więc prawdę, surrealistyczne było tylko spotkanie w pontonie płynącym do Donbasu. Ale surrealizm jest słowem, które dość trafnie oddaje naszą rzeczywistość. Jak inaczej nazwać paraliż świata przez coś o wielkości sześćdziesięciu nanometrów?

Przy całym humorze to jest miażdżąco pesymistyczne.

Dałem tekst do przeczytania kilku osobom i opinie były podobne. Czarna rozpacz i skrajny pesymizm, brak nadziei. Coś w tym może być. Nie należy tego utożsamiać ze stanem psychicznym autora, może to dziesiąty grudnia taki właśnie był? Chociaż patrząc z perspektywy, nadeszły dni znacznie gorsze. Dziś morderca z czeskiego miasteczka na nikim nie zrobiłby wrażenia. Dziś potrzeba tysięcy ofiar, każdego dnia śledzimy je i przeliczamy, dodajemy, mnożymy i dzielimy. Wyścig państw w liczbie zachorowań, wyścig ofiar, wyścig uzdrowień. A kiedyś, dawno, dawno temu był Wyścig Pokoju, był maj, nikt nie nosił masek, ludzie się spotykali, podawali sobie ręce, komu to przeszkadzało?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji