Artykuły

Kabaret kabaret...

Zadziwiającą metamorfozą przechodzi Wrocławska Operetka. I wcale nie mam tu na myśli dyskretnej zmiany nazwy; w tej chwili jeszcze na szyldzie widnieją dwa człony: "Teatr Muzyczny - Operetka Wrocławska", ale zapewne wkrótce pozostanie tylko część pierwsza. I słusznie. Po "Skrzypku na dachu", "Betleem polskim" a zwłaszcza po ostatnim "Cabarecie", wyraźnie widoczna jest droga, jaką Jan Szurmiej zamierza swój "wózek" ciągnąć. Doprawdy zdumiewające jest to odbicie od dna, ów efektowny zwrot od ledwo dyszącej scenki zaspokajającej małomiasteczkowe guściki, do teatru ambitnego, o którym w Polsce zaczyna się mówić.

Premiera "Cabaretu" pozwala żywić nadzieję, że nie mamy do czynienia z efemerydą. Wrocław może się teraz poszczycić pozycją, znaną u nas dotychczas jedynie w wersji filmowej. Realizacja takich szlagierów niesie ze sobą pewne ryzyko zarówno wykonawcy jak i odbiorcy mogą łatwo ulec magii ekranu. "Cabaret" Jana Szurmieja ma z filmem tylko tyle wspólnego, że użyto w nim charakterystycznego dla filmu - a może jeszcze bardziej dla telewizji - "montażu". Tu - dodajmy - wyczuwa się niezawodną rękę scenografa - Wojciecha Jankowiaka. Fascynujące są jego pomysły; to dzięki nim mamy iluzję wielkiej sceny z bogatym zapleczem technicznym. Można sobie wyobrazić ile za tym kryje się potu i żmudnej krzątaniny.

Na pierwszym jednak miejscu stawiam w tym spektaklu aktorstwo w połączeniu z fizyczną sprawnością. Na premierze w roli Sally Bowles wystąpiła gościnnie doskonała Hanna Śleszyńska (telewizyjny kabaret Olgi Lipińskiej), której partnerował jako Clifford Bradshaw - nie dorównujący jej niestety - Jacek Bończyk. Albo takie girlsy; w tym dziesięcioosobowym ansamblu mamy solistki--śpiewaczki, koryfejki i chórzystki. Wszystkie doskonałe śpiewają, pięknie tańczą i ponętnie się prezentują.

Trudną rolę mistrza ceremonii efektownie wykreował Wiesław Gawałek; niepokojący, wyzywający, prowokujący, chwilami perwersyjny... Odkrycie? Chyba tak.

Trochę może mało w tym przedstawieniu drapieżności, nie wyczuwa się owej specyficzne; nutki zagrożenia. SA-mani i chłopcy z Hitlerjugend jacyś nazbyt układni; tylko komeżki im nałożyć.

Na pierwszy plan we wrocławskim "Cabarecie" wysuwa się para: właścicielka pensjonatu, Fräulein Schneider (Jolanta Chełmicka z pięknym altem) i sklepikarz Rudolf Schultz (Krzysztof Tysnarzewski). Czy taki był zamysł reżysera?

Wiele jeszcze dobrego można by o tym "Cabarecie" napisać: o udanych kostiumach, zabawnych marynarzach, o sprawności całego zespołu artystycznego i technicznego. Po raz pierwszy nie mam też żadnych zastrzeżeń do strony muzycznej. Soliści śpiewają "rasowo" jak w prawdziwym kabarecie, bezbłędnie ze swych zadań wywiązują się obie orkiestry, zarówno ta w orkiestronie jak i Stage band na scenie. "Cabaret" to jest to! Polecam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji