Artykuły

Mózg na ścianie

Broń przystawiona do skroni. Mężczyzna ma niewiele czasu na swój monolog: "Nie jesteś moim bratem. Jesteś błędem. Ciebie nie ma. Tego bólu też nie ma. Przegrałeś. Nawet jeśli teraz do mnie strzelisz i tu będzie krew, to i tak nic się nie wydarzy". Huk wystrzału. Ciało opada na lśniącą posadzkę. Spektakl się zaczyna. Chciałoby się rzec: istotnie, w wersji "Akropolis" w reżyserii Łukasza Twarkowskiego nie wydarza się nic.

Ściślej mówiąc zarówno na scenie, jak i na zawieszonym powyżej dużym ekranie, możemy obserwować wiele mniej lub bardziej zapadających w pamięć sekwencji. Na telebimie pojawia się rozświetlona przestrzeń niczym z futurystycznego filmu - tutaj aktorzy Starego Teatru dopiero zaczynają wcielać się w odgrywane przez siebie postaci, wykonują improwizacyjne wprawki. Próbują swoich sił jako mityczna Andromaka, Helena, Kasandra, Hektor, Priamus, biblijny Jakub. W podobny sposób odgrywają też swoje role na scenie - z dystansem i dbałością o odpowiednią formę. Nic się między nimi nie wydarza w tym sensie, że aktorzy grają jakby obok siebie. Relacje, które tworzą się między postaciami przedstawienia, naznaczone są w dużej mierze poczuciem obcości: Hekuba bardziej niż rozmową z Priamem zajęta jest pochłanianiem soczystego miąższu arbuza; Izaak przyjmuje oszustwo Jakuba ze stoickim spokojem; słowa Priama z ledwością docierają do rozkojarzonego Hektora, którego dużo bardziej zajmuje wyświetlana na ekranie projekcja. Helena i Parys potrzebują siebie tylko po to, żeby zaspokoić głód erotycznych doznań. Chcą też być podziwiani - podczas stosunku seksualnego nieustannie wpatrują się w kamerę, jakby próbowali przejrzeć się w niej jak w lustrze. Wścibskie oko kamery jest zresztą wszechobecne - operator rusza w pościg za zdesperowaną Andromaką, kiedy ta w popłochu ucieka aż na dach jednej z kamienic. Zanim dokona się jej los, możemy obserwować widok, jaki roztacza się stamtąd na Plac Szczepański, budynek Starego Teatru, Kamienicę Szołayskich. W oddali majaczy także Zamek Królewski na Wawelu.

To jedyne chyba bezpośrednie odniesienie do miejsca, w którym Wyspiański osadził akcję swojego dramatu. W spektaklu zrealizowanym przez Identity Problem Group (w skład twórczego kolektywu wchodzi Łukasz Twarkowski, Anka Herbut, Bogumił Misala, Jakub Lech, Piotr Choromański) próżno szukać też innych odwołań do polskiej historii. Pierwszy akt Akropolis został bowiem całkowicie pominięty. Ani słowa o katedrze na Wawelu i przebudzonych z kamiennego snu Aniołach, nie pojawiają się też ożywione postaci z pomników Stanisława Ankwicza, Kajetana Sołtyka, Jana Skotnickiego, Włodzimierza Potockiego. Ocalały jedynie wątki, które odsyłają do mitologii i Biblii. Dramat Wyspiańskiego odczytywany jest jako "rodzaj twardego dysku z danymi z przeszłości", "fragmentaryczny świat danych, w którym granice między rzeczywistym i wirtualnym uległy całkowitemu zatarciu". Taki sposób ujęcia czyni ten trudny tekst (Ewa Miodońska-Brookes pisała nawet, że "Akropolis" to jedno z najtrudniejszych dzieł w XX-wiecznej literaturze polskiej) jeszcze bardziej mglistym i niejednoznacznym, nadaje mu status zainfekowanych przez niszczycielski wirus komputerowych danych. Wybierając z tekstu poszczególne partie, autorzy realizacji wskazują jednocześnie na te fragmenty sztuki, które mogą stanowić dla współczesnego człowieka istotny punkt odniesienia. Nie inaczej postępował przecież Grotowski, umieszczając akcję "Akropolis" w obozie koncentracyjnym. Odniesienia do II wojny nie opuszczały też Konrada Swinarskiego, który planował osadzić dramat na Wawelu pod rządami Hansa Franka (Priama).

Twórcy najnowszej wersji "Akropolis" biorą za punkt wyjścia rzeczywistość wirtualną, świat "pikseli i krzemu", jednak mam wątpliwości, czy udało im się w przekonujący sposób ukazać złożoność procesów, które zachodzą w naszych głowach w drugiej dekadzie XXI wieku. Zdarzają się w spektaklu sceny mocne i wyraziste (świetny monolog Kasandry w wykonaniu Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik!), jednak przez większą część spektaklu można odnieść wrażenie, że materia teatralna rozłazi się w szwach, a "zawirusowanym" sekwencjom brakuje dynamiki. Zaskakujący akcent przynosi dopiero wpleciona w narrację historia Jill Bolte Taylor, z parodystycznym zacięciem odegranej przez Hajewską. Otóż znana z udziału w konferencji TED, specjalizująca się w neuroanatomii badaczka miała okazję na własnej skórze prześledzić różnice w funkcjonowaniu obu półkul mózgowych. Kiedy doznała wylewu krwi do mózgu, i w lewej półkuli powstał skrzep wielkości piłeczki do golfa, dobitnie odczuła mechanizm funkcjonowania prawej, która przejęła kontrolę nad sposobem jej odbierania świata. Zdawało jej się, że łączy się z innymi "bytami energetycznymi" w poczuciu absolutnej harmonii; znalazła się w stanie zbliżonym do nirwany - jak wyjaśnia sama badaczka, prawa półkula odpowiada bowiem za łączność z odbieraną zmysłami rzeczywistością. Obecność tego fragmentu można oczywiście odczytywać jako efekt działalności wspomnianego już komputerowego wirusa, ale czy ta historia nie mówi jednak czegoś więcej? Przy odrobinie wysiłku można w niej odnaleźć - pokazaną w krzywym zwierciadle, ale zawsze - potrzebę zakorzenienia w świecie rzeczywistym, łączności z drugim człowiekiem.

Kiedy myślę o "Akropolis" w reżyserii Twarkowskiego, przed oczami stają mi kolejno: dwa mózgi, które ofiarowują ojcu Jakub i Ezaw, piłeczka golfowa w mózgu Jill Bolte Taylor, mózg Jakuba, który eksploduje w głuchym, teatralnie zamarkowanym wystrzale. Próbuję sobie te wszystkie obrazy przyswoić i zrozumieć, desperacko chwytając się słów z innego tekstu Wyspiańskiego, które rzucają na tę sytuację nieco światła: "Talenta bowiem są niezmierne, / lecz trzeba, by w nie wstąpił duch".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji