Artykuły

W oczekiwaniu na żywe dźwięki

Poprawiła się jakość nagrywanych recitali. Znacznie lepiej odbiera się też koncerty, które mogą już odbywać się we wnętrzach innych niż domowe - pisze Mateusz Borkowski w Ruchu Muzycznym.


Po blisko dwóch miesiącach zamknięcia w domach jesteśmy już - mówiąc delikatnie - przesyceni, a nawet znużeni kulturą online. Marzymy raczej o spędzaniu każdej wolnej chwili na świeżym powietrzu niż o śledzeniu kolejnych wydarzeń w sieci. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość artystom i instytucjom kultury, których zadaniem było nieustanne podtrzymywanie uwagi słuchaczy i widzów zarazem. Mamy już za sobą okres największych wpadek, w rodzaju ćwiczeń na obolały kręgosłup z rzeźbą Madonny z Krużlowej w tle (Muzeum Narodowe w Krakowie), przeszła też wzmożona fala rozmaitych nagrań „kafelkowych". Propozycje instytucji kultury w większości zaczęły wreszcie nabierać oryginalnego charakteru, gdy okazało się, że życie społeczno-kulturalne wraca do względnej normy. W tej sytuacji różne ciekawe inicjatywy przemknęły niemal niezauważone, zeszły na dalszy plan wobec odnawiania kontaktów z ludźmi i z przyrodą. Najgorsze zresztą być może przed nami. Owoce ministerialnego programu „Kultura w sieci" przyjdzie nam zbierać w czasie, gdy - miejmy nadzieję - koncerty na żywo znów zaczną być normą.


Warto odnotować co najmniej kilka pozytywnych przejawów aktywności muzycznej w sieci w ostatnich tygodniach. Od początku kwietnia wyraźnie poprawiła się jakość nagrywanych recitali, zarówno pod względem dźwiękowym, jak i w sferze wizualnej. Znacznie lepiej odbiera się też koncerty, które w związku ze znoszeniem obostrzeń mogą już odbywać się we wnętrzach innych niż domowe - w salach koncertowych, teatrach czy w plenerze.


Swoje dwutygodniowe muzyczne obserwacje zacząłem od recitalu niekwestionowanej legendy pianistyki, 91-letniej Lidii Grychtołówny (24 maja, YouTube). Obcowanie w niedzielne popołudnie z grą pełną najwyższej kultury było prawdziwą przyjemnością. Zachwycała swoboda gry, emanowały z ekranu charyzma i spokój. To cudowne obserwować artystę, który już nic nie musi - ani z nikim się ścigać, ani nic nikomu udowadniać, jedyne cele stawia samemu sobie, a my możemy być tego cichymi świadkami. W tym salonowym recitalu najbardziej urzekły mnie walc La plus que lente i Clair de lune Debussy'ego oraz finałowa Dedykacja Schumanna w opracowaniu Liszta. Ogromne uznanie należy się inicjatywie Fundacji Art & Progress, która niejako przypomniała nam o tej wielkiej pianistce i pokazała wielu młodszym, że świetną formę, doskonałą technikę i magnetyzujacą osobowość można mieć niezależnie od wieku.


W czasie pandemii jako formę prasówki traktuję zaglądanie na profile różnych artystów. I tak, co jakiś czas na Instagramie oglądam przepełnione humorem muzyczne anegdoty Itzhaka Perlmana, który poza gawędą zawsze obdarowuje nas krótkim fragmentem zagranym na skrzypcach. Na podobnej zasadzie „co słychać w czasie pandemii u..." trafiłem na Facebooku na Annę Sofie von Otter i jej wykonaną ad noc, w domowym ogrodzie szwedzką kołysankę En borde inte sova. Małe, bezpretensjonalne przyjemności, które niewątpliwie cieszą.


Przyjemnością było także słuchanie cyklu „Masecki z domu. Złoty okres amerykańskiego jazzu" Marcina Maseckiego we współpracy ze stołecznym Teatrem Studio. Podczas finałowego koncertu (31 maja, Facebook), transmitowanego z berlińskiego mieszkania, wszechstronny artysta zaprezentował na pianinie klasykę bebopu oraz standardy Charliego Parkera, Buda Powella i Theloniousa Monka. Niezwykle merytoryczne, historyczne podejście do jazzu, ale ze znaną u pianisty swadą i otwartością. No i oczywiście nie dający się pomylić z niczym innym dźwięk jego pianina.


Pozostając w klimacie jazzowym, z przyjemnością obejrzałem „Domówkę z Dwójką" w pięknej ogrodowej scenerii, której gospodarzami byli wytrawna wokalistka Aga Zaryan i towarzyszący jej pianista Michał Tokaj (30 maja). Najbardziej urzekł mnie utwór do wiersza Miłość autorstwa poetki i harcerki Krystyny Krahelskiej, która w wieku trzydziestu lat zginęła w powstaniu warszawskim. Do swojego szwajcarskiego domu w ramach „Domówki" zaprosiła nas 6 czerwca Agnieszka Budzińska-Bennett. Wielokrotnie słuchałem jej w różnych obsadach i okolicznościach, jednak za każdym razem nie mogę wyjść z podziwu dla jej wszechstronnego talentu, erudycji i naturalności, z jaką gra i śpiewa. Domowy recital był świetną okazją do zaprezentowania tej wszechstronności. Artystce grającej na sinfonii i harfach towarzyszyła gościnnie Elizabeth Rumsey na violi d'arco i lirone. Wśród utworów Hildegardy z Bingen, polifonii ze szkoły paryskiej, psalmu Mikołaja Gomółki w wersji instrumentalnej czy przepięknych irlandzkich i angielskich pieśni tradycyjnych była też niespodzianka: zagrane na koniec na fortepianie - Sarabanda z Humoresques de concert op. 14 Ignacego Jana Paderewskiego oraz Mazurek op. 50 nr 1 Karola Szymanowskiego. Kolejny raz Budzińska-Bennett mnie zaskoczyła. Do tego wspaniałego, przekrojowego i świetnie zrealizowanego recitalu można wracać, bo jest on dostępny na YouTube.


Wzorcowym przykładem, jak w czasie izolacji tworzyć treści muzyczne na potrzeby sieci, jest cykl wideoinstalacji oper barokowych i klasycznych Warszawskiej Opery Kameralnej „operaOK!", którego kuratorem jest Tomasz Cyz. Już rozpoczynający cykl Orfeusz Monteverdiego w reżyserii Cyza (YouTube, kwiecień 2020) udowodnił, że można w gatunku operowym stworzyć coś nowego, oryginalnego, co nie będzie ani koncertem, ani też dokonaną 1:1 rejestracją tradycyjnego spektaklu, tylko zwartą, stworzoną od podstaw kilkudziesięciominutową formą. Formą korzystającą z filmowej narracji i montażu, czerpiącą z różnych rodzajów teatru i wykorzystującą środki graficzne, co świetnie sprawdza się w internecie. Udostępniane na YouTube dzieła prezentują świeże spojrzenie na tytuły dawnej opery i stanowią dobry punkt wyjściowy do dyskusji nad ich współczesnym odczytywaniem. Powstało coś na kształt prawdziwej internetowej sceny operowej, która ma rację bytu w warunkach pandemii. Z dwóch oper, a precyzyjniej fragmentów oper Mozarta, które w tym czasie widziałem - Don Giovanni (również w reżyserii Cyza) oraz Apollo i Hiacynt (w reżyserii Joanny Braun), bardziej przemówiła do mnie ta druga. W oszczędnej w środkach inscenizacji reżyserka sięgnęła po teatr cieni, co w ciekawy sposób budowało napięcie. W rolach głównych mogliśmy posłuchać (a także zobaczyć cienie ich twarzy) Jana Jakuba Monowida (Apollo) i wspaniałej Anny Wolfinger (Hiacynt). Z kolei w Don Giovannim pod batutą Tadeusza Kozłowskiego możemy podziwiać Stanisława Kuflyuka (w tytułowej roli), Remigiusza Łukomskiego (Komandor), Natalię Rubiś (Donna Elwira), Ingridę Gapovą (Zerlina) i Ewę Majcherczyk (Donna Anna).


Ta ostatnia sopranistka jest też współautorką niezwykle obiecującego i zabawnego cyklu „Korona mi z głowy nie spadnie". Charakterystyczne animacje (Magdalena Nowacka-Kolano), zdjęcia z drona i ciekawy literacki koncept (teksty autorstwa Sylwii Chutnik), będący świeżym spojrzeniem na znane arie, po pierwszym odcinku {Aria balkonowa) uważam za bardzo udany. W tej filmowej etiudzie (w reżyserii Majcherczyk i Kornela Wieczorka) usłyszeliśmy fragmenty arii Casta diva z NormyHabanery Carmen i duetu kwiatów Scuoti quella fronda di ciliegio z Madame Butterfly w wykonaniu Ewy Majcherczyk i Anny Bernackiej.


Do kategorii odkryć zaliczyłbym także „Domówkę kultury", czyli cykl wciągających rozmów, które na Facebooku zamieszczają dwaj muzycy i dziennikarze: kontrabasista Sebastian Wypych i bandoneonista Piotr Kopietz. Zupełnie przypadkiem, bo przez Karola Marianowskiego, który dokonał w trakcie pandemii rejestracji Suit wiolonczelowych Bacha w piwnicy dla Orphee Classics, natrafiłem na odcinek, którego bohaterką była wiolonczela i grający na niej artyści. Wystąpili między innymi Rafael Figueroa, pierwszy wiolonczelista Orkiestry Metropolitan Opera, grająca na fidelach kolanowych Maria Pomianowska oraz wiolonczeliści młodego pokolenia: Marcin Zdunik, Krzysztof Lenczowski i Bartosz Koziak, a także przywoływany we wspomnieniach Dominik Połoński. Na początku przeraziła mnie długość (cztery godziny!), ale rozmówcy i poruszane tematy okazały się skutecznym magnesem.


Dwutygodniowe obcowanie z muzyką w sieci zakończyłem koncertem, któremu w formie najbliżej było do występów sprzed pandemii i który był obietnicą nadchodzącej normalności, tak przez wszystkich wyczekiwanej. Mam tu na myśli występ Capelli Cracoviensis w pustym Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Po raz pierwszy  od  marca  zapomniałem na  chwilę o okolicznościach i podziwiałem nie tylko utwory Corellego (Concerto grosso D-dur op. 6 nr 11 c-moll op. 6 nr 3) i Bacha (Koncert skrzypcowy E-dur BWV 1042), lecz także piękne, przypominające barokowy teatr wnętrze. Ktoś nawet skomentował na Facebooku, że „widziana ze sceny widownia Teatru Słowackiego daje ciekawe i niepokojące, barokowe z ducha tło". Prowadzony przez Roberta Bacharę zespół aż palił się do grania i widać, że to spotkanie na żywo sprawiało muzykom wiele radości, co przełożyło się na pozytywny odbiór koncertu w sieci. Kończąc ten autorski przegląd wydarzeń, życzę Państwu i sobie abyśmy w nadchodzących tygodniach obcowali z muzyką coraz częściej na żywo, a coraz mniej z przymusu w internecie.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji