Artykuły

„Amadeusz” z Londka


W nadchodzącym sezonie będzie niejedna okazja, żeby zrecenzować dramat Amadeusz, lecz nie ja będę ją miał, bo go tłumaczyłem i jakoś tak głupio być autokrytykiem. Jest jednak możliwość, by napisać o nim bez konfliktu interesów, bo Anglicy go zrobili w języku nietłumaczonym i nie trzeba było jechać do Londynu, wystarczyło na YouTube’a wejść. Teatr w kompie to nie teatr, lecz dramat jest dramat nawet przez Internet. Dla mnie pierwszy Amadeusz widziany „na scenie”!


Podstawowe różnice pomiędzy wersją kinową a wersją sceniczną: 1. na scenie Salieri zwierza się ze wszystkiego widzom, nie księdzu; 2. Mozart masakruje jego March of Welcome (tworząc przy okazji motyw z Wesela Figara) bez świadków, a nie przed cesarzem; 3. miejscem akcji jest sam teatr; 4. śpiewacy i orkiestra występują live, bez voice-over i playbacku. Amadeusz to ciekawy przypadek, w którym walczą ze sobą teatr dramatyczny z teatrem muzycznym.


Polecam obejrzeć to londyńskie wystawienie, bo całkiem możliwe, że tak wiernej wersji w Polsce Państwo nie uświadczą. U nas, gdy reżyser chce wystawić dramat i nie mieszać w tekście, nie korzystać z „dramaturga” (funkcja w Wordzie), jest posądzany o tak zwany brak pomysłu, jeżeli nie gorzej, a nikogo nie stać na to, by o nim krzywo gadano. Dramaturg jest załącznikiem do koncepcji reżysera i stoi na liście płac, więc choćby dla picu tu coś skreśli, tam dopisze, a tam nie zrozumie. Musi się nazywać, że wykonał swoją pracę.


Pierwsze, co „robi” dramaturg, to wyrzuca didaskalia i urządza chaos. Jeśli tak, to ja się zgłaszam na dramaturga kostiumu i będzie następująco: teatr kupi drogą kieckę od znanego projektanta, ja trochę ją potnę, trochę maźnę cienkopisem, wezmę i usyfię, i psu z gardła wyjmę. Projektować i szyć ciuchów samodzielnie nie potrafię, ale nie na tym polega praca dramaturga.


W Anglii chyba nie dorośli do tego zawodu i jakoś im wystarczają dramatopisarze, ludzie o pomysłach własnych, niemuszący grzebać w cudzym. W tym Amadeuszu zauważyłem tylko skróty, i nie na zasadzie, że tną całe sceny, ale po prostu – rzeźbi się leciutko w tekście, żeby było zwięźlej, czyściej, a nie, by „rozpulchnić”.


W tej wersji Amadeusza Antonio Salieri (Lucian Msamati) wypowiada kwestie, jak gdyby mówił po włosku, to znaczy z włoskim akcentem, zgodnie z rysunkiem postaci, a Mozart (Adam Gillen) – z akcentem niemieckim (ciekawe, czy u nas też tak zrobią), i dopiero w scenach dworskich aktor w roli Salieriego zaczął mówić normalnie, czego aktor Mozart nie zacznie do końca. Ile razy się pojawi, usłyszymy skrzeki z gardła. A bez eufemizmów – darcie japy usłyszymy. Adam Gillen krzyczy i nie chce cieniować. Uszy usychają, kiedy się go słucha. Warunki ma idealne – twarz, włosy i wiek prosto pod Mozarta – ale od tego, co wyczynia z głosem, wszystko nam opada. Teatr to jest „strefa ciszy” niczym w pendolinie i trzeba mieć zgodę widzów, żeby ją naruszyć. Filmowi Formana zarzucano parodię Wolfganga Mozarta, ale z tym zarzutem trzeba było poczekać do Amadeusza w National Theatre A.D. 2018. W filmie ta postać tylko głupio się chichrała; tutaj się nie chichra, zgodnie z wolą twórcy, lecz od tego nie zmądrzała; cały jej debilizm przechodzi ze śmiechu na całość tekstu. Nie chichra się, tylko głupio gada. Rozumiem, że tak się umówili z reżyserem i to umawianie się nazywamy reżyserią.


U nas w teatrach przeginają z mikroportami, przyklejają je do aktorów nawet przy małych produkcjach na malutkich scenach. Po co? Tutaj na YouTubie pojąłem natomiast sens głęboki mikroportu. Dzięki temu urządzeniu nie trzeba drzeć buzi, można grać intymnie, jak Murray Abraham w filmie.


Jeślibym „nie wiedział lepiej” (know better), pomyślałbym po projekcji, że ten Wolfgang Mozart jako ulubieniec Boga, Amadeus, to tylko jakiś przypadek i komuś się pomyliło. Tak, czytałem jego listy i wiem, że przeklinał – ale tyle. Przekleństwa nie świadczą o niedorozwoju. Zresztą jego wariacje okołofekalne bardzo sobie cenię i dla mnie są znakiem lekkiego dowcipu (jak „lekka ręka” w pisaniu). Należy jednak pamiętać, że dramat Amadeusz Petera Shaffera jest odmianą monodramu; to przeciągły monolog starego Salieriego, snującego wizje: swej młodości, swej porażki i swego Mozarta. To jest JEGO Mozart, więc nie oglądamy biografii artysty, lecz kontrpropagandę.


Takie postawienie sprawy dobrze współgra z naszymi czasami, które uwielbiają obalać pomniki. Żyjemy w epoce resentymentu i wszelka złośliwość, mściwość i szydera są wysoko w cenie. To zresztą symptomatyczne, że windujemy drugiej klasy twórcę właśnie kosztem pierwszej klasy. NIE TAK BYŁO W TEKŚCIE. Amadeusz został napisany przez krytyka muzycznego z miłości do Mozarta, w hołdzie Największemu, ale oczywiście reżyser może robić, co tylko uważa. Proszę też pamiętać, że Salieri nie jest trollem, nie ma w nim samooszustwa. Sam trzeźwo zauważa, że Mozart jest wielki i nie próbuje nikogo okłamać, a najmniej samego siebie.


Kto tutaj jest królem w znaczeniu scenicznym, widziałem na brawach. Po ukłonach zbiorowych na środek wyszedł Salieri, to znaczy Msamati, by być oklaskanym. Za to Mozartowi, czyli Gillenowi, nie był dany taki ukłon typu solowego, ale w duecie z kolegą. Grają według najnowszej i ostatniej wersji tekstu, z 1999 r. Do tej pory oglądaliśmy w Polsce tylko warianty z ejtisów. Dziwi, że spektaklu nie reżyserował „najbardziej znany polski reżyser za granicą”, tylko jakiś Michael Longhurst.


Amadeus, jak sama nazwa wskazuje, jest tekstem o Bogu i o sprawach ostatecznych: o geniuszu, o byciu wybranym, o byciu przegranym, o byciu zbawionym. Fakt, że taki Wolfgang Mozart, dziecinny i śmieszny, ma ogromny talent, chociaż niczym nie zasłużył, teologia katolicka ma od dawna wyjaśniony: łaska w chrześcijaństwie tylko z nieba spada, jest wyłącznie darmo dana i wcale nie sprawiedliwie, „na pstrym koniu jeździ”. Salieri chciał jak swój tata umówić się z Panem (którego nazywa „Bóg od załatwiania”) na sławę i talent, no ale Najwyższy nie poszedł na taki układ.


Całe szczęście Amadeusz jest również o przebaczaniu, akt II, scena 7, Salieri streszcza Wesele Figara: „Ogród latem w nocy. Gwiazdy na niebie, w ogrodzie altana. Wokół żywopłot z tektury, ktoś za nim przemyka, coś tu się odbywa. Jakiś mężczyzna mówi czule do kobiety, a tylko dlatego, że przyszła w przebraniu i jej nie rozpoznał – nie wie, że do żony mówi! Przebrać się musiała, by usłyszeć coś takiego. Nieprawdopodobne, ale samo życie. U Mozarta w udawaniu więcej prawdy jest niż w prawdzie. Tylko w operze tak można. Opera powstała po to, żeby on mógł dla niej pisać. (pauza) Kiedy na końcu żona mu wybacza, nie mogłem patrzeć na scenę”.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji