Artykuły

Wyjątkowe doświadczenie

- Joanna Kos-Krauze postawiła przede mną zadanie: nie miałam operować tekstem ze scenariusza, ale raczej improwizować. Nie jest to wcale łatwe. Żeby improwizacja się udała, trzeba bardzo dobrze znać jej temat. W teatrze jest na to czas, w filmie trzeba szybko wejść w rolę - mówi ZINA KERSTE, aktorka Teatru Polskiego w Poznaniu, która w filmie "Plac Zbawiciela" zagrała rolę Hani.

Najnowszy film Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego opowiada o Bartku i Beacie - małżeństwie z dwójką dzieci, które ma wkrótce odebrać klucze do swojego wymarzonego domu. Nagle dowiadują się, że ich deweloper zbankrutował, wpadają w długi. W ich kłopoty angażuje się matka Bartka żyjąca z synem i synową w relacji pełnej napięć, manipulacji, zranień. Zina Kerste [na zdjęciu], aktorka Teatru Polskiego zagrała w "Placu Zbawiciela" przyjaciółkę głównej bohaterki.

Jest Pani aktorką teatralną. O roli w filmie "Plac Zbawiciela" zdecydował przypadek czy może chęć zaistnienia przed kamerą?

- To był zupełny przypadek. Z agencji aktorskiej Gudejko otrzymałam telefon z zaproszeniem na casting. Podczas spotkania miałam zagrać Olę, kochankę Bartka - głównego bohatera filmu. Ten casting był dla mnie wyjątkowym doświadczeniem.

Dlaczego?

- Dzień przed przyjazdem do Warszawy zadzwoniła do mnie Joanna Kos-Krauze, żeby omówić rolę. Postawiła przede mną zadanie: nie miałam operować tekstem ze scenariusza, ale raczej improwizować. Nie jest to wcale łatwe. Żeby improwizacja się udała, trzeba bardzo dobrze znać jej temat. W teatrze jest na to czas, pracuje się na próbach przez dwa czy trzy miesiące. W filmie trzeba szybko wejść w rolę. Praca z Joasią Krauze była jednak inna, spokojniejsza. Razem z Arkiem Janiczkiem [odtwórcą roli Bartka - przyp. red.] mieliśmy zagrać scenę spotkania głównego bohatera z jego kochanką w szpitalu, po samobójczej próbie jego żony Beaty. W studio Joanna nakreśliła ogólne zarysy tego, co chciałaby w tej scenie zobaczyć. Reszta należała do nas. Joasia pracowała z nami z wielką klasą, wyczuciem i delikatnością. Nie podnosiła bezsensownie głosu i nie narzucała swoich pomysłów. Chyba nam się powiodło. Dostałam rolę Hani, przyjaciółki Beaty. Olę zagrała Małgosia Rudzka.

Krzysztof Krauze słynie z długotrwałych przygotowań do filmu, w których uczestniczą również aktorzy. W "Placu Zbawiciela" troje głównych aktorów brało udział w pisaniu scenariusza. Jak wyglądała wasza praca na planie?

- Ze mną było trochę inaczej niż głównymi aktorami. Grałam postać dopełniającą. Jowita Budnik [gra Beatę - przyp. red], Arek Janiczek i pani Ewa Wencel [teściowa Beaty - przyp. red] pracowali nad filmem przez dłuższy czas. Podczas gry z Jowitą zauważyłam, że jedna uwaga reżyserska kierowana w jej stronę od razu przynosi efekt. To było jak idealne trafienie w punkt. Jakby rozumiała się z Krzysztofem i Joasią bez słów.

Przed rozpoczęciem zdjęć wzięłam udział w dwóch spotkaniach: na jednym skupiliśmy się na omówieniu scenariusza, drugie dotyczyło konkretnej sceny czyli narodzin mojej postaci w filmie. Krzysztof i Joanna pytali o nasze wątpliwości, byli ciekawi naszych pomysłów. Scenariusz był bardzo szczegółowy, z pełnymi dialogami i scenami. Na planie zdarzały się jednak sceny improwizowane. Joanna prosiła: "Zapomnijcie o scenariuszu i spróbujcie porozmawiać ze sobą jak przyjaciółki", zwróciła się do mnie i Jowity w scenie, kiedy Hania odwiedza Beatę odwiedza w nowym domu. "Wyobraź sobie, że przychodzisz do nowego mieszkania swojej koleżanki, o czym będziecie rozmawiać", drążyła temat.

Zawsze kręciliśmy kilka wersji - improwizowanych i bliższych scenariuszowi. W filmie przeplatają się one ze sobą.

Którą scenę Pani szczególnie zapamiętała?

- Spotkanie w biurze, w którym pracuje moja bohaterka. Scena opiera się na rozmowie Hani i Beaty. W filmie zostało z niej ok. 30 sekund, w rzeczywistości trwała chyba 15 minut. Improwizowałyśmy, poruszałyśmy w rozmowie najróżniejsze wątki. Myślę, że to fantastyczna sytuacja dla aktora, kiedy reżyser daje mu taką swobodę. Obdarza zaufaniem, które potem może zaprocentować. Mimo to muszę przyznać, że nie była to dla mnie łatwa praca. Nie czuję się najlepiej w improwizacji. Byłam jednak zaskoczona, kiedy oglądając siebie na ekranie zauważyłam, że przez moje napięcie postać Hani stała się bardziej wiarygodna.

Hania jak większość postaci w filmie wydaje się niejednoznaczna, skomplikowana charakterologicznie. Widać u niej niepokoje i kompleksy.

- Hania jest przyjaciółką Beaty ze studiów. Razem mieszkały w akademiku. Ich przyjaźń przetrwała, chociaż teraz reprezentują różne światy. Hania uważa się za lepszą od Beaty. Trochę się wywyższa. Ma satysfakcjonującą pracę i nieźle zarabia. Chce być bardziej warszawska od warszawiaków. Mimo to doskwiera jej samotność i trochę zazdrości Beacie rodziny. Nie do końca świadomie przyczynia się do rozwoju dramatycznej sytuacji przyjaciółki. Lekceważąc jej problemy, popełnia grzech zaniechania. Wydaje się jej, że kilkoma okrągłymi zdaniami można załatwić poważny problem.

Hania należy do bogatej galerii kobiecych postaci w filmie.

- To wielka wartość "Placu Zbawiciela", że podejmuje temat kobiet. Traktuje o relacjach między przyjaciółkami oraz żoną i teściową. O zazdrości między nimi, o słabościach i nieumiejętności radzenia sobie z problemami. Ciągłe zamykanie się w sobie świetnie zagrała Jowita. Kiedy teściowa po raz pierwszy zwraca uwagę bohaterce, że nie sprząta, dziewczyna próbuje się bronić. Za drugim razem przestaje się buntować i milczy. A za trzecim zamyka się w pokoju.

Dla mnie "Plac Zbawiciela" nie jest tylko filmem o braku pieniędzy i rozpadzie rodziny. To historia opowiadana przez postacie kobiet, w której rodzinne tajemnice, ale też nieumiejętność rozmawiania ze sobą czy wysłuchania drugiej osoby wychodzą na światło dzienne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji