Artykuły

Jestem niespokojnym duchem

- Naszą zasadą jest, by nie traktować naszego widza po dziecinnemu, nie zakładać z góry, że nie zrozumie. Czasem dziecko nie reaguje od razu. Potem okazuje się, że przekaz do niego dotarł, że mówi o tym, że siedzi mu to w głowie. To jest największy sukces - mówi BARBARA LACH, aktorka Opolskiego Teatru Lalki i Aktora

Od pani debiutu scenicznego minęło 25 lat. Na jubileusz wybrała pani bardzo nietypowe przedstawienie - rodzaj monodramu, granego nie w teatrze, ale w bierkowickim skansenie.

- Bo tam, wśród starych chałup i łąk najlepiej można opowiadać o tytułowym "królestwie drzew i traw" tam jestem blisko matki ziemi, mogę przytulić się do drzewa, posłuchać wraz z dziećmi, o czym gadają stare kamienie i snuć mityczne opowieści. Na scenie każda premiera jest dla mnie wielkim stresem. Im jestem starsza, tym większym. W skansenie ani przez chwilę nie odczuwałam tremy, tam czuję się spokojna

Sielskość tego miejsca, przyroda tak na panią działają?

- Przyroda zawsze mnie interesowała i pociągała. Nawet skończyłam technikum rolnicze i po szkole poszłam do pracy w chorzowskim ogrodzie zoologicznym. Zajmowałam się dwiema malutkimi lwicami - Kasią i Balbina.

Umie pani poskromić lwa?

- Kiedyś dorosła lwica wyskoczyła z klatki i poturbowała parę osób z obsługi. Jedna z opiekunek ujarzmiła ją przy pomocy szufelki z... węglem. Po prostu aa widok węgla lwica potulnie wróciła do klatki. Nigdy się nie dowiedziałam, dlaczego. Tamta opiekunka znała tę metodę ze słyszenia. Innym razem niespodziewanie chwycił mnie za rękę orangutan. Miał łapę cztery raz większą od mojej dłoni. Gdyby chciał, mógłby mnie wciągnąć do klatki, ale on tylko kilka razy ścisnął moją rękę. Do tej pory pamiętam ten dotyk.

Po tych doświadczeniach pomyślała pani, że teatr jest bezpieczniejszym miejscem?

- Złożyłam papiery równolegle na wydział lalkarski i pedagogikę opiekuńczą.

Dlaczego nie do szkoły aktorskiej?

- Pojechałam rozejrzeć się w krakowskiej PWST i jakoś mnie to

zniechęciło. Pomyślałam, że nie dostanę się i nawet nie spróbowałam.

Nigdy nie miała pani poczucia, że przez to zaniechanie coś panią ominęło?

- Po studiach przez rok byłam w teatrze dramatycznym w Zielonej Górze. Poszliśmy tam sześcioosobową grupą ze szkoły. Zagrałam w "Iwonie księżniczce Burgunda" w reżyserii wybitnej aktorki Haliny Mikołajskiej. A potem dyrekcję teatru objęła Krystyna Meissner. Stale dawała nam do zrozumienia, że to nie jest miejsce dla nas i powinniśmy zmienić teatr. Ja zrobiłam to bez żalu. Trafiłam do Opola.

To był dobry wybór?

- Tu już wtedy robiło się teatr, który łączył różne formy i środki wyrazu. Nie chciałam grać w typowych "lalkach", wyłącznie za parawanem. Na studiach duży nacisk kładziono na prace z formą, lalką. Lalka nie musi być kukłą, to może być krzesło lub kawałek szmatki, jakikolwiek przedmiot, któremu nadajemy życie. Na tym polega sztuka i magia teatru - całą energię, emocje, wrażliwość przerzucić na materię tak, żeby ona żyła i dziecko patrzyło na nią, a nie na animującego aktora

Dziecko to rozumie?

- Naszą zasadą jest, by nie traktować naszego widza po dziecinnemu, nie zakładać z góry, że nie zrozumie. Czasem dziecko nie reaguje od razu, ale to nie znaczy, że nie zrozumiało. Potem okazuje się, że przekaz do niego dotarł, że mówi o tym, że siedzi mu to w głowie. To jest największy sukces.

A nie to, gdy maluch świetnie się bawi?

- Radość dziecka jest czymś najpiękniejszym, ale dzieci często śmieją się dlatego, że śmieją się inne dzieci. To nie zawsze jest dobry śmiech. Ja wolę taki teatr, w którym dzieci się wzruszają, coś przeżywają. Lubię, gdy dzieci siedzą zamyślone, zadumane, jak w nich grają emocje. Robiliśmy tu "Biały statek", który poruszał problem przemocy domowej, bicia, pijaństwa Potem dzieci pod kierunkiem psychologów rozmawiały o tym spektaklu i mówiły rzeczy, o których nam by się nie śniło - o swoich przeżyciach, rodzicach, rodzeństwie. Dawać do myślenia - to ważna rola, także teatru lalek.

Teatr można robić wszędzie. Pani od wielu lat robi go z przyjaciółmi także w domach dziecka, szpitalach. Dlaczego?

- Skoro mamy umiejętność rozśmieszania i wzruszania dzieci, to trzeba ją wykorzystać. Dzieci samotne, chore, opuszczone, zmartwione - bardzo tego potrzebują. W szpitalu gra się trochę inaczej, nie tak głośno, nie tak szybko. Zwalniamy tam tempo, patrzymy bacznie na reakcje dzieci. Idąc do szpitala z lalką, nie muszę właściwie nic z nią robić, nie muszę grać. Sadzam ją na łóżku i rozmawiam z dzieckiem poprzez tę lalkę. To bywa bardzo głębokie i poruszające.

Ma pani naturę siostry-pocieszycielki. To dlatego, już będąc aktorką, postanowiła pani zrobić dyplom pielęgniarki?

- Byłam w Afryce u kuzyna-misjonarza. Kaszlącym maluchom robiłam syropy z cebuli - w taki najprostszy sposób, przez zasypanie cukrem. Chciałam tam wrócić, ale uznałam, że muszę coś umieć, by być przydatną. Zdobyłam pielęgniarski czepek, ale do Togo już nie pojechałam. Żałuję.

I co teraz chodzi pani po głowie?

- Indie. Poznałam polską zakonnicę, która jest lekarką w ośrodku dla trędowatych dzieci. Wysłałam im kiedyś lalki do Kubusia Puchatka Odpowiedziała: "No, dobrze, ale kto z tymi dziećmi zrobi przedstawienie?". Ciągle myślę o tym, że trzeba jechać. Może tam znajdę wewnętrzny spokój, którego ciągle mi brakuje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji