Seweryn o Pszoniaku: był wielkim aktorem i obywatelem, który zabierał głos w sprawach publicznych
Nie żyje Wojciech Pszoniak. Wspomina go Andrzej Seweryn: - Kręcąc "Ziemię obiecaną" wszyscy trzej byliśmy trochę szaleni. Pisze Jacek Szczerba w Gazecie Wyborczej.
Andrzej Seweryn o Wojciechu Pszoniaku:
Rozmawiałem z Wojtkiem jakiś miesiąc temu. Mówił, że nie boi się śmierci, że jest na nią gotów. Myślę teraz o jego cierpieniu; i myślę o Basi. Byli wspaniałą parą.
Myślę też o tym, że był obywatelem tego kraju, który miał odwagę zabierać głos w sprawach publicznych. Myślę o tym, jak bardzo żałował tego, co się dzisiaj dzieje w Polsce. No i, oczywiście, myślę o wielkim aktorze.
Jego aktorstwo polegało na fenomenalnej wyobraźni i na niezwykłym skupieniu, na celności wyboru środków. Tadeusz Łomnicki opowiadał, że aktor powinien tworzyć rolę w ten sposób, żeby była tak wyrazista, jak czarna plama na białym tle. Wojtek tak właśnie widział siebie. Wojtek nie marnował ani sekundy na ekranie czy na scenie.
Wojtek sam opowiadał o tym, jak w pierwszej rozmowie telefonicznej z reżyserem Claude’em Régy udawał, że mówi po francusku. Został zaangażowany do sztuki Petera Handkego – „Les gens déraisonable sont en voie de disparition”. I zaistniał na scenie, jako ta osoba, która operuje językiem inaczej niż Gérard Depardieu. To było jego atutem.
Moje pierwsze przedstawienie we Francji było drugim przedstawieniem Wojtka – „Oni” Witkacego, w teatrze w Théâtre des Amandiers, w Nanterre, w reżyserii Andrzeja Wajdy, gdzie dekoracje robiła Krysia Zachwatowicz. Wojtek czuł się już pewniej we francuskim, bardzo mi pomagał. Wajda wszystkie role obsadził kobietami, ja też grałem kobietę, a Wojtek wspaniale grał Bałandaszka. No i pamiętam „Dantona”, w którym Wojtek uczył nas wszystkich, w tym kolegów Francuzów, jak się wykonuje nasz zawód. On grał Robespierre’a u Wajdy, ja w filmie francuskim. Obu nas dubbingował ten sam aktor – Gérard Desarthe.
W latach 60., żeby wyjechać na festiwal do Awinionu, trzeba było zdać w ministerstwie egzamin z francuskiego.
Na tym egzaminie zobaczyłem Wojtka pierwszy raz. Zapamiętałem twarz. A potem zobaczyłem olbrzyma, w niczym nie przypominającego tego niskiego człowieka z egzaminu, czyli Wojtka w roli Puka, w „Śnie nocy letniej” w reżyserii Konrada Swinarskiego, gdzie on panował nad całą orkiestrą aktorów Teatru Starego.