Artykuły

Marcin Dorociński nie trafia na łamy plotkarskich portali

Chciał być strażakiem, potem marzyła mu się kariera piłkarska. Zanim zdał na studia aktorskie, był tylko raz w teatrze. Dzisiaj trudno wyobrazić sobie bez niego polskie kino ostatnich dwóch dekad - pisze Paweł Gzyl w Nowej Trybunie Opolskiej.


MARCIN DOROCIŃSKI


Urodził się w 1973 roku w Milanówku. Dorastał w Kłudzienku z trzema braćmi. Dwóch z nich było policjantami, a trzeci - jest kontrolerem pojazdów. Ukończył szkołę podstawową w Grodzisku Mazowieckim. Od dzieciństwa lubił grać w piłkę nożną i reprezentował szkołę w zawodach sportowych. Ukończył Technikum Mechaniczne w grodziskim Zespole Szkół Technicznych i Licealnych nr 2 z tytułem technika obróbki skrawaniem. W piątej klasie dojeżdżał do stolicy na zajęcia w Ognisku Teatralnym Haliny i Jana Machulskich przy Teatrze Ochota. W1993 roku został studentem Akademii Teatralnej w Warszawie. Na drugim roku zagrał główną rolę w spektaklu Teatru Telewizji „Cyd", który zrealizowała Krystyna Janda. W latach 1997-2011 występował w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Od roli w „Pitbullu" z 2005 roku rozpoczął udaną karierę filmową. Jest żonaty ze scenografką Moniką Sudół, z którą ma dwoje dzieci: syna Stanisława i córkę Janinę.


Traktuje aktorstwo poważnie i taka jest też większość ról, które zagrał. Nic dziwnego, że ukształtowały one jego wizerunek jako twardziela o czułym sercu. W tym roku widzieliśmy go już w kinie w trzeciej części „Psów", a niebawem zobaczymy w dwóch serialach - „Gambit Królowej" na Netfliksie i „Erynie" w TVR


- Nie jestem celebrytą. Jestem aktorem. Interesuje mnie granie, a nie brylowanie na warszawskich salonach i fotografowanie się na ściance. Nie czytam portali plotkarskich i nie chcę trafiać na ich łamy - deklaruje w „Polityce".


Jego tata utrzymywał rodzinę z pracy swoich rąk - był kowalem. Mama ukończyła technikum ekonomiczne, ale zajmowała się domem. Było w nim aż czterech chłopaków. Marcin ma dwóch starszych braci i jednego młodszego. Dorocińscy mieszkali w niewielkim Kłudzienku pod Milanówkiem, gdzie stały tylko trzy bloki. Mały Marcin najpierw chciał być strażakiem - zapisał się do OSP już w wieku dziesięciu lat. Z czasem odpalanie motopomp i bieganie z wężem przez płotki znudziło mu się, bo zafascynował się piłką nożną.


- Nie byłem specjalnie uzdolnionym piłkarzem - grałem tylko w okręgówce. Natomiast było tak, że piłka była moją największą miłością i miałem takie sny, że strzelam najważniejszą bramkę na bardzo dużym stadionie przy bardzo dużej liczbie ludzi. Budziłem się rano i pamiętałem ten sen bardzo dobrze. Kiedy w wieku kilkunastu lat zerwałem więzadła w kolanie, okazało się, że nie będę mógł już grać zawodowo - wspomina w serwisie Dzikie Życie.


Kiedy Marcin wystąpił w technikum na jednej ze szkolnych akademii, nauczycielka historii podeszła do niego i zapytała, czy nie myślał o tym, by zostać aktorem. Ponieważ chłopak nie miał innych pomysłów na studia, propozycja go zaciekawiła. Dzięki znajomościom nauczycielki trafił na lekcje do emerytowanej aktorki - Ewy Różbickiej. Starsza pani ledwo widziała, ale dzięki temu miała doskonały słuch. I tak dobrała repertuar na egzaminy, że Marcin zdał je za pierwszym razem. Rodzice byli zaskoczeni.


- O tym, że wybrałem aktorstwo, powiedziałem im po egzaminach. Tacie trochę dłużej zajęło, żeby okazać radość niż mamie. Chyba nie potrafił sobie wyobrazić, co to za zawód ten aktor. Zresztą ja też nie potrafiłem. Myślę, że gdybym nie został aktorem, to byłbym teraz strażakiem. Skończyłbym szkołę strażacką w Warszawie, tu niedaleko, na Potockiej. Cenię ludzi, którzy mają bezpośredni wpływ na ratowanie ludzkiego życia - podkreśla w „Zwierciadle".


Pierwsze dwa lata Marcin spędził na rozsmakowywaniu się w aktorstwie. Przed szkołą był tylko raz w teatrze - dlatego wszystko, czego zaczął doświadczać w Warszawie, było dla niego nowe. A zajęć było sporo: czasami spędzał w akademii cały dzień od rana do wieczora i następnego dnia zasypiał na wykładach. Do tego pod koniec szkoły musiał zacząć zarabiać na swoje utrzymanie. Był kelnerem w restauracji, pracował jako bramkarz w klubie, reklamował szampony do włosów. Po zrobieniu dyplomu trafił na etat do Teatru Dramatycznego.


- To była prawdziwa szkoła: i życia, i zawodu. Tworzyliśmy wspaniałą grupę, cieszyliśmy się z samego faktu grania, była w nas ogromna energia. No i można było podpatrywać starszych aktorów, mistrzów, takich jak Marek Walczewski. Kiedy byłem z nim na scenie, zapominałem, co mam mówić, tylko patrzyłem na niego zahipnotyzowany - wyznaje w „Polityce".


Spełniając się w teatrze, Marcin nie odmówił sobie spróbowania swych sił w telewizji i w kinie. Zaczął od seriali, ale popularność przyniosła mu rola Despera w „Pitbullu" Patryka Vegi. Jeszcze ciekawsze kreacje stworzył w „Róży" Wojciecha Smarzowskiego czy „Boisku bezdomnych" Kasi Adamik. Dla większości polskich widzów pozostanie jednak przede wszystkim pułkownikiem Kuklińskim z „Jacka Stronga" Władysława Pasikowskiego. Role te przyniosły aktorowi liczne wyróżnienia i nagrody. Nic w tym dziwnego - bo przygotowuje się on do każdego występu z tą samą pasją.


- Często chyba nie zdaję sobie sprawy, co się we mnie dzieje. Tym bardziej że dzieje się stopniowo, tygodnie, czasem miesiące przed rozpoczęciem zdjęć. Postać zaczyna się do mnie przyklejać, zaczyna we mnie żyć i wzrastać, i dla mnie to jest normalne. Zapuszczam brodę, włosy - będę Konradem z „Na granicy". Często nie dostrzegam, kiedy to następuje, widzi to moja żona: „Kotku, ty już jesteś kimś innym" - opowiada w „Twoim Stylu".


Swoją przyszłą żonę poznał na planie „Pitbulla". Monika Sudół pracowało tam jako scenografką - i szybko zwrócili na siebie uwagę. Para znalazła ze sobą dobre porozumienie i Marcinowi nie przeszkadzało nawet to, że Monika jest rozwódką i ma syna. Mało tego: szybko zaprzyjaźnił się z chłopakiem i stworzył z nim z nim zdrową relację. Od czasu ślubu aktor trzyma się z dala od wszelkich miłosnych afer. Dlatego żona, która jest uosobieniem tolerancji, ma do niego pełne zaufanie.


- Dziewczyny, które pracują w charakteryzatorni, wręcz prześcigają się w różnego rodzaju sztuczkach, by choćby z aktorem poflirtować. Ale on zawsze zachowuje bezpieczny dystans. Nie podejmuje z kobietami nawet najbardziej niewinnych żartów. Jest bardzo oddany żonie - mówi „Dobremu Tygodniowi" osoba z branży.


Kiedy w 2006 roku Monika urodziła syna Stasia, zrezygnowała z pracy i zajęła się domem na pełen etat. Dwa lata później na świat przyszło kolejne dziecko Marcina - córka Janina. Aktor długo czekał, aż zostanie ojcem i doświadczenie to okazało się dla niego bardzo ważne. Kiedy tylko mógł, odprowadzał dzieci do szkoły i zjawiał się na wywiadówkach. Rodzice pozostałych dzieci byli zaskoczeni, że nie uważa się za gwiazdora, tylko jest ciepłym i miłym człowiekiem.


- Mam sport, w którym mogę się wyżyć. Gram w piłkę, od prawie roku chodzę na siłownię. Mnie zaczęło kręcić to, że mogę zmienić swoje ciało. Myślałem, że już nie będzie mi się chciało, ale chce. I tam mogę wyrzucić, wypocić z siebie z energię. Fakt, kiedy wstaję po nieprzespanej nocy, myślę, że gdyby nie mój trener, sam bym się pewnie nie zmusił. Ale idę i po dwóch godzinach fizycznego łomotu czuję się świetnie - deklaruje w „Vivie".


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji