Artykuły

Kultura w pandemii. "Jestem artystą, żadnej pracy się nie boję"

W ochronie, cateringu, w zakładzie fryzjerskim - artysta w pandemii nie może wybrzydzać, tylko brać jakąkolwiek robotę. Z czegoś trzeba żyć, skoro z estrady już nie sposób - pisze Konrad Wojciechowski w Gazecie Wyborczej.


„Daj żyć kulturze” - z takim apelem artyści wyszli protestować na ulice Warszawy. Od wybuchu pandemii w marcu grają za półdarmo, tracą miejsca pracy, nie mają z czego się utrzymać. Kiedy koronawirus wymiótł widownię z kin, teatrów i sal koncertowych, twórcy przenieśli się do sieci i zaczęli występować przez internet. Ale z tego nie ma pieniędzy, tylko satysfakcja, którą nie zapłaci się rachunków ani rat kredytowych.

Jesienią rząd powtórnie pozamykał instytucje kultury, więc artystom pozostało jedynie maszerować pod transparentami. Stołeczny protest odbył się 2 listopada, dzień po Wszystkich Świętych.

- Daty się zgadzają, bo kultura też została uśmiercona - narzekają artyści i szukają sobie nowej pracy.

W zawodzie nie znajdą, więc zostają kurierami lub magazynierami.
Od zera do barbera

Rafał Karwot 7 marca zagrał ostatni koncert. Reggae’owa kapela Tabu, w której śpiewa, nigdy nie zapełniała stadionów, ale cieszy się uznaniem w branży i ma wyrobioną markę. Rocznie dawała po 30-40 „plenerów”. Ponad dwie trzecie wszystkich koncertów to były imprezy organizowane przez samorządy. Kiedy ogłoszono lockdown, tylko nieliczni mieli złudzenia, że letnie festiwale da się uratować. Nie dało się. Branża zastygła do czerwca.


- Zabronili grać, trzeba było siedzieć w chacie. Nawet początkowo nie wydawało się to takie złe. Mam troje dzieci, półtora roku temu urodziła mi się córka, mogłem w końcu nadrobić czas, którego brakowało dla rodziny. Ale im bardziej się to przedłużało, tym częściej myślałem, co dalej. Co robić ze swoim życiem? Iść do pracy? Przecież przez 15 lat sam sobie byłem szefem - opowiada Karwot.


Przyszedł kwiecień. Rafał poszedł na imprezę do teściów. A tam - wszyscy zarośnięci. Wiadomo, zakłady fryzjerskie pozamykane, bo pandemia, bo lockdown. Rafał chwycił spontanicznie maszynkę i ogolił siedem osób. Dzień później zadzwonił do kolegi, który organizuje szkolenia dla fryzjerów. Poszedł i zaczął trenować na modelach. Od zera do barbera.

W maju zaczął pracować z nożyczkami i grzebieniem, a jednocześnie uczył się, doszkalał, oglądał filmiki instruktażowe na YouTubie. Przez cztery miesiące prowadził w zasadzie podziemie fryzjerskie. Ale na początku września postawił kasę fiskalną i strzyże zgodnie z cennikiem. Tylko facetów. Bo to „Męska Stacja”. Bierze 30-35 zł „od łebka”, ale nie można tego nijak porównywać do zarobków estradowych.

- W ciągu weekendu, może dwóch, byłem w stanie zarobić tyle samo, ile tutaj przez miesiąc. A to nie jest lekka robota: ciągle na nogach, nożyczki w ręku, pełna koncentracja. Ważne, że jest popyt. Mam około 150 stałych klientów, a co tydzień przybywa 5-10 nowych - mówi Karwot.

Do pracy ma niedaleko - 500 metrów od domu. Wsiada na rower i po chwili jest. Mieszka na wsi, 10 km od Wodzisławia Śląskiego. Początkowo miał otworzyć salon w mieście, ale w końcu zdecydował się na lokalny biznes w rodzinnych stronach. Aż 90 proc. klientów to znajomi Rafała. Przychodzą się ostrzyc, ale i pogadać, ponarzekać. Bo fryzjer jest jak barman. Ale zaglądają też przyjezdni - z Wodzisławia i Katowic, bo zakład mieści się blisko stacji PKP. Tylko trudno tam trafić. Nie ma szyldu, a pomieszczenie jest wynajmowane w starym salonie meblowym. Jak ktoś przychodzi tu pierwszy raz, dzwoni do Rafała, żeby po niego wyszedł.


Pytam co z zespołem, muzyką, koncertami. - Nie wiem, kiedy wrócimy do normalnego grania - słyszę w odpowiedzi. - Mieliśmy zabukowanych 30 koncertów na jesień. Trzymałem je do samego końca, ale ostatecznie zostały odwołane. Przyszły rok można spisać na straty. Nie będzie kasy na dożynki, dni miast, juwenalia, więc nie będzie gdzie grać. Z kolegami z zespołu spotykamy się raz na dwa tygodnie. Każdy jest zajęty czymś innym.

Rafał podkreśla, że był w najgorszej sytuacji, bo chłopaki z Tabu poza muzyką utrzymywali się z różnych zajęć. A on? Śpiewał w zespole, miał firmę eventową, prowadził agencję artystyczną. Niby działał wielotorowo, ale w ramach tej samej branży. A ta teraz upada.

- Tęsknię za koncertami, nie mogę się ich doczekać, ale nie traktuję fryzjerstwa chwilowo. Już wsiąkłem. Śledzę nawet, jakie kosmetyki pojawiają się na rynku. Pewnie zostanę z nożyczkami w ręku i będę strzygł ludzi przez resztę życia - przewiduje muzyk Tabu.
Zakupy recytatorskie

Aktor, reżyser, lektor, konferansjer, dyrektor Teatru Klepisko. Jan Tuźnik ma wiele wcieleń zawodowych. Jest wolnym strzelcem, a freelancerzy sami muszą o siebie zadbać - założyć firmę, bić się o zlecenia. Kiedy nagle skończyły się propozycje, postanowił szukać pracy, aby nie patrzeć, jak z dnia na dzień topnieją zaoszczędzone środki na koncie. Znalazł, ale z dala od kultury i sztuki, bo tam wszystko stanęło.

- W kwietniu jeździłem na taksówce w znanej korporacji - wspomina Tuźnik. - Wytrzymałem tydzień. Dłużej nie miało to sensu. Firma wynajmowała mi auto, za benzynę musiałem płacić sam, a zleceń było niewiele. Za 63 godz. pracy zarobiłem 180 zł. To nawet nie mało, to było niewolnictwo.

Znalazł inne zajęcie, jako kurier. Robił ludziom zakupy i dowoził samochodem. A w gratisie dorzucał recytowane wiersze: Mickiewicza, Przerwy-Tetmajera, Szymborskiej; co kto sobie życzył. Wiersz nagrywał i wysyłał mailem albo deklamował w bezpiecznej odległości sanitarnej po doręczeniu zakupów. Nie chciał tracić kontaktu ze sztuką. Jednej pani przeczytał przez telefon „Dezyderatę”. Popłakała się ze wzruszenia. Zamknięci w czterech ścianach ludzie potrzebowali czymś ukoić strapione dusze. Poezja była jak znalazł. Ale pieniądze z tych „recytatorskich zakupów” - symboliczne.


Tuźnik popracował tak kwiecień i maj. Bo w czerwcu błysnęło światełko w tunelu.

- Odmrożono gospodarkę. Znów można było wrócić do dawnych zajęć. Zagrałem trochę spektakli, poszedłem na zdjęcia do reklamy, wpadła jakaś konferansjerka. Ale zaraz okazało się, że wirus znów jest w natarciu i trzeba wszystko pozamykać. Miałem wypełniony kalendarz na listopad i grudzień. Teraz został mi tylko jeden dzień zdjęciowy w grudniu - pochmurnieje artysta.

Co dalej? Dobre pytanie. W kwietniu założył małe studio lektorskie i nagrywa podcasty dla znanego serwisu internetowego. Zarabia na tym około 1000 zł miesięcznie. To obecnie jego jedyne źródło utrzymania.

Przez pandemię życie Tuźnika stanęło na głowie. Do tej pory nie brał zleceń za mniej niż 100 zł netto za godzinę, co w dorywczej pracy freelancera też nie przynosiło kokosów. A teraz trzeba będzie podjąć pracę za 15 zł, bo z samych podcastów nie wyżyje. Tylko jaką? Zaczyna brakować wakatów na kurierów i magazynierów. W końcu inni aktorzy też muszą gdzieś pracować…

- Trzeba się przyzwyczaić do obniżonego standardu życia i schować dumę do kieszeni - mówi z pokorą mój rozmówca. - Nie boję się pracować fizycznie. Boję się, że nie znajdę żadnego zajęcia, bo oferty schodzą się na pniu. Ludzie biją się o pracę, a ja biję się z myślami, co to będzie. Mam jeszcze trochę oszczędności, ale w lutym znajdę się pod ścianą.
Z plebanii na portiernię

Do końca roku daje sobie czas na znalezienie nowej pracy Maciej Wilewski. Słynny serialowy „Osa” z „Plebanii” jak większość twórców znalazł się z powodu pandemii w trudnym położeniu. Zagrał m.in. w „Ojcu Mateuszu”, „Na dobre i na złe” czy „Klanie”, ale od marca życie pisze mu zupełnie nowe role.

- W lutym podpisałem umowę na wrześniowy stand-up z jednym domem kultury. Miesiąc później, po wprowadzeniu obostrzeń, zadzwonili, że odwołują mój występ. Z półrocznym wyprzedzeniem! - podkreśla Wilewski.

Nie było na co czekać. Znajomy polecił Wilewskiego stołecznej firmie ochroniarskiej. Znał tam prezesa. Lekko nie było. Wilewski dyżurował dniami i nocami przez 4,5 miesiąca. Wracał do domu, trochę odsypiał i zajmował się synem.

- Nie dosypiałem, chodziłem jak zombi, w dodatku przyplątały się problemy z nadciśnieniem. Musiałem zadbać o zdrowie. Miałem dobry układ z szefem. Pozwolił mi kręcić wideoblog „Aktor w pandemii” i media to podchwyciły. Zapraszano mnie do programów i pytano: „Pan się nie wstydzi?”. A czego mam się wstydzić? Żadna praca nie hańbi - mówi sentencjonalnie Wilewski.


Gdy pytam o pensje w ochronie, odpowiada, że aby jakoś wyżyć, pracował co któryś dzień przez całą dobę. A życie w Warszawie tanie nie jest. Na chwilę wrócił do teatru, kiedy zelżały obostrzenia. We wrześniu zagrał sześć przedstawień. Resztę odwołano lub przesunięto, może coś ruszy w styczniu. A do tego czasu? Znajoma dała mu namiary na firmę ubezpieczeniową. Może teraz tam spróbuje. Choć wolałby wrócić na scenę.

Był na proteście twórców w Warszawie, ale nie bardzo wierzy w pomoc rządu dla sektora kultury. - Nasz marsz zabezpieczała śladowa liczba policjantów. Można to odczytywać w ten sposób, że politycy nas zignorowali, ich nie obchodzą artyści. Rząd nie potrafi podzielić pieniędzy, które ma. Pomoc z tarcz antykryzysowych dostali drobni przedsiębiorcy, a twórcy nie. Są równi i równiejsi. Słyszę, że możemy występować dla 25 proc. publiczności na widowni. To może niech pan premier ściąga podatki tylko od jednej czwartej Polaków? A teraz znowu nas pozamykano. Kiedy to się skończy? Kiedy pozwolicie wrócić nam do pracy na normalnych zasadach? - pyta Wilewski.
Perkusista z cateringu

- Nowych programów stypendialnych ze strony Ministerstwa Kultury raczej nie ma co się spodziewać - przypuszcza Bartosz Nazaruk, perkusista zespołów Dagadana i Zakopower. Sam uczestniczył w programie „Kultura w sieci”, dzięki któremu artyści mogli w pandemii ubiegać się od państwa o pieniądze na kulturotwórczy projekt, mieć kreatywne zajęcie i zyskać trochę grosza na przebiedowanie lockdownu. - Przez trzy miesiące znów zajmowałem się muzyką. Miałem na czynsz i na kredyt. Hurra… - w głosie artysty nie słychać jednak krzty optymizmu.

Do czerwca pracował jako kurier w cateringu dietetycznym u znajomej. Rozwoził jedzenie samochodem, ale też sporo dźwigał: duże gabaryty, gorące wazy z zupami. Bał się kontuzji. I czy w przypadku urazu wróci do grania. Obawy ustąpiły przed koniecznością utrzymania rodziny. Zarobki? Z dwóch sobotnio-niedzielnych koncertów miał tyle, ile tutaj przez miesiąc.


Gdy tylko pojawił się cień szansy popracowania w kulturze w ramach ministerialnego wsparcia, zrezygnował z dostarczania dań. Skończył dwa kierunki studiów: pedagogikę i sztukę. Od 12 lat spełnia się w zawodzie. A teraz przeżywa zawód rzeczywistością.

Wiosną było źle, ale jesienią jest gorzej. Koncerty są przekładane po raz drugi i trzeci. A najbliższy termin jest nieznany. Bartosz nie łudzi się, że do maja 2021 uda się cokolwiek zagrać. Ale poczeka. W jego przypadku zmiana zawodu nie wchodzi w grę. Co mógłby robić? - Koncerty online są średnio dochodowym przedsięwzięciem. Do tego ich realizacja - aby wyglądały i brzmiały przynajmniej znośnie - jest bardzo kosztowna. Nie jesteśmy w stanie przenieść się na stałe do sieci. Wszelkie próby są formą autoterapii, wmawianiem sobie, że jesteśmy potrzebni - stwierdza z goryczą Nazaruk.

Wysyła oferty, szuka zajęcia, ale bez ciśnienia, bo żona ma stałe zatrudnienie, a półtora roku temu urodziła się im córka. Małe dziecko wymaga stałej opieki. Młody ojciec ma w domu ręce pełne roboty. Jak tylko będzie okazja, wróci na rynek, ale nie do pracy fizycznej. Interesuje go branża kreatywna i social media. Czas pokaże, co z tego wyniknie. Od koncertów wszyscy powoli się odzwyczajają.

- Nawet gdyby rząd zniósł wszelkie blokady, to ludzie by i tak nie przychodzili. Boją się. I jak ich rozumiem. Sam ograniczam kontakty do minimum. Kultura? Na razie nie istnieje. Miejmy nadzieję, że to stan przejściowy - kończy Nazaruk.
Fundusz do korekty

W związku z jesienną falą pandemii, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego postanowiło przekazać 400 mln zł na pomoc finansową 2064 podmiotom, aby zachowały ciągłość działalności artystycznej i utrzymały miejsca pracy. Wypłaty z Funduszu Wsparcia Kultury zostały jednak wstrzymane po kontrowersjach, jakie wzbudziła wysokość rekompensat przyznanych niektórym beneficjentom. Największe wsparcie miał dostać zespół Golec uOrkiestra - 1,8 mln zł. A np. Bayer Full - ponad pół miliona złotych w dwóch transzach: na zespół i na impresariat. Lista beneficjentów ma zostać zweryfikowana przez ministerstwo.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji