Artykuły

Jak w pandemii wydajemy pieniądze na kulturę. Czytamy więcej!

Teatry, koncerty i targi książki próbują na siebie zarobić w internecie. Czy koronawirus skazuje twórców i publiczność tylko na obecność w sieci?


Kiedy nastał pierwszy lockdown, pojawiło się mnóstwo pomysłów, jak ratować zamrożoną z dnia na dzień kulturę. Życie przeniosło się do sieci – organizowano tam spontanicznie akty twórcze dla zabicia nudy w czasie wolnym, którego było pod dostatkiem, niekoniecznie dla zysku. Nic nie zapowiadało, że kina, teatry i sale koncertowe zostaną szybko otwarte, więc internet stał się zastępczą estradą. I strategią przetrwania.
Objazd w czasie remontu

Polska Fundacja Muzyczna uruchomiła wiosną stronę internetową Zostań z Muzyką, która udostępniała informacje o planowanych w sieci wydarzenia audiowizualnych – kto gra koncert, robi spektakl, tańczy, czyta wiersze. Wszystko na wizji. Do większości wydarzeń podpinała „wirtualną puszkę”. Widzowie mogli wpłacać na konto artysty dowolną kwotę. Taka kulturalna kwesta.

Dziś na stronie brakuje informacji o nadchodzących wydarzeniach. – Przed wakacjami platforma zawiesiła działalność – informuje Tomasz Kopeć, prezes PFM. – To był format czasowy, na przeczekanie. Kiedy kultura odżyła, artyści wrócili do występów na prawdziwej scenie. Teraz znowu pozamykano ich w domach, więc nie ma nastroju na rozrywkę, zwłaszcza że wybuchła afera z dotacjami dla branży przyznanymi przez ministerstwo. Gdyby była potrzeba, w każdej chwili przywrócimy portal do życia – zapewnia.

Fundacja w ciągu trzech miesięcy zebrała w sumie 113 tys. zł. Pieniądze zasiliły konta występujących w internecie twórców. Padały różne kwoty: czasami artysta dostawał po kilkaset złotych, ale zdarzały się przelewy po 3-4 tys. zł. Trudno jednak akcję pomocową utożsamiać z regularnym zarabianiem. – To były zastępcze przychody –  podkreśla Kopeć. – Mamy objazd w czasie remontu, który trwa do dziś. Sądzę, że granie online w domowej wersji już zostanie. Czy stanie się dochodowe? Portale biletowe sprzedają dostęp do wydarzeń w sieci. Ale artyści i fani potrzebują czasu, aby się przestawić na taką formułę.


Sama sprzedaż muzyki (mowa o nośnikach, nie o koncertach) ma się dobrze. Pandemia jej niestraszna. W pierwszym półroczu 2020 roku zanotowano na rynku niezauważalny spadek – zaledwie o 0,3 proc. Handel piosenkami do posłuchania/pobrania przez internet też idzie w górę – od stycznia do czerwca urósł o jedną czwartą (z czego aż 97 proc. stanowi streaming), co wygenerowało przychody na poziomie 92,5 mln zł i przełożyło się na 58 proc. udziału muzyki cyfrowej w całym rynku. Z powodu koronawirusa straciła natomiast rodzima branża muzyczna utożsamiana głównie z płytą CD. Na albumy polskich artystów wydaliśmy przez pierwsze sześć miesięcy tego roku o ponad 20 mln zł mniej niż rok temu.
Wielu widzów na jeden bilet

Nowa rzeczywistość wypycha sztukę do internetu, gdzie mniej jest klientów, a więcej donatorów. Dlatego trudno zarabiać na streamingu jak na biletowanych imprezach. Można sprzedać spektakl teatralny widzom po drugiej stronie ekranu, ale trudno w ten sposób zdefiniować popyt. Już pomijając to, że zalogować się na przedstawienie to nie to samo, co przyjść do teatru.





– Istotą teatru jest bezpośrednie spotkanie widza z aktorem. Oni oddychają wspólnym powietrzem. Teraz pozostała próżnia. Ratuje nas to, że sztuka żywi się również mediami i nowymi technologiami, więc można ją uprawiać w wirtualnej rzeczywistości.

Internet pozwala na demokratyzację przekazu, docierając do odbiorców, którzy by na spektakl nie przyjechali. Dzięki sieci obejrzą go widzowie z dowolnego miejsca Polski – mówi Paweł Łysak, dyrektor Teatru Powszechnego.



Już wiosną Powszechny przeniósł wiele aktywności do internetu, emitując w odcinkach „Tragedię króla Ryszarda III” czy pierwszy spektakl VR „Boska Komedia 2.0” Krzysztofa Garbaczewskiego. Teraz odważniej idzie w streaming. Na listopad zaplanował siedem spektakli do obejrzenia w sieci. Na grudzień – przynajmniej tyle samo. Ale to oznacza obcięcie repertuaru. Przed pandemią aktorzy grali po 20-25 przedstawień miesięcznie – do pełnej sali, nie do kamery. Internet daje możliwości technologiczne, ale zabiera obroty. Bilet normalny do Powszechnego kosztował 60 zł, ulgowy – 40 zł, a dostęp do strumieniowanych przedstawień – jedynie 20 zł.

– Przedstawienie można obejrzeć na żywo o godz. 19 danego dnia. Wystarczy usiąść na kanapie i wykupić jednorazowy dostęp. Ale ile osób obejrzy spektakl w tej formie, tego nie skontrolujemy. Pewnie nie jedna osoba, ale dwie, a może cała rodzina. Do tej pory graliśmy tak dwa razy. Jedno przedstawienie miało 500 płatnych wejść, drugie – 650 wykupionych dostępów. Ale nie wiadomo, ile osób usiadło przed ekranem. Na sali jeden widz równa się jeden bilet. Przez internet tak to nie działa – uważa Łysak.

Trudno więc ocenić, czy dzięki streamingowi widzów przybywa. Do dużej sali w Powszechnym wchodziło 300 osób, do małej – 140. Przy czym frekwencja wynosiła zwyczajowo 80-100 proc. A sztuka sprzedaje się przy pełnych salach. Darmowe spektakle wyświetlane na YouTubie przez całą dobę notowały nawet 8 tys. wyświetleń. Ale te statystyki nie mają przełożenia na ekonomię. Koszt zagrania jednego spektaklu na scenie zamyka się mniej więcej w 10 tys. zł. Nagrywanie przedstawienia do sieci to często nawet i trzy razy tyle. Jeśli będą widzowie, będzie dla kogo grać, bo aktor ma pensję podstawową i osobno płacone za spektakle (to od 30 do 60 proc. jego miesięcznych poborów). Streaming nie zrekompensuje utraconych kosztów, a straty już są spore. Deklarowana pomoc z ministerialnego Funduszu Wsparcia Kultury nie wystarczy, choć Powszechny ma obiecane 400 tys. zł (wnioskował o kwotę dwukrotnie większą). – Tylko z samych wyjazdów zagranicznych, między innymi do Niemiec i Chin, które nie doszły do skutku, straciliśmy w tym roku ponad 1,5 mln zł. Musiałem pieniądze na produkcje spektakli przesunąć na wypłaty dla pracowników. To stawia pod znakiem zapytania nowe premiery. Teatr internetowy może być ciekawostką, ale musimy wreszcie wrócić do instytucjonalnego działania. Nie chodzi chyba o to, aby utrzymywać wielkie ogrzane budynki. One muszą służyć ludziom, tęsknimy do naszych widzów – podkreśla Łysak.
Ćwierć miliona książek w 12 dni

Polski rynek książki jest wart około 2 mld zł. Co roku pojawia się 20 tys. nowych tytułów. Koronawirus dał wszystkim do myślenia – wydawcom, dystrybutorom i autorom. Jak duże zaplanować nakłady? Skąd wziąć pieniądze na dodruki? I na co je przeznaczyć – na dodruk bestsellerów, które gwarantują szybki zwrot tak potrzebnej gotówki? Bo przychody wydawców zmalały. Autorzy też dostali po kieszeni.

Nie oznacza to, że ludzie przestali kupować książki czy interesować się nimi. Same statystyki jesiennych Wirtualnych Targów Książki organizowanych przez Empik, które po raz drugi zorganizowano w sieci, napawają optymizmem: 1,2 mln widzów na 60 spotkaniach autorskich, 650 tys. wizyt na stronie targów oraz stoiskach wydawców, a przede wszystkim ponad ćwierć miliona kupionych książek. To o 125 proc. więcej niż podczas wiosennej odsłony tego wydarzenia – także w internecie. Czytelnictwo w narodzie nie ginie. Przenosi się do sieci.

– Obserwujemy nowe trendy – komentuje Michał Tomaniak, dyrektor działu Książka w Empiku. – Wiosenny lockdown przyniósł bardzo duże zainteresowanie literaturą dla dzieci do lat 5, a także powyżej 9. roku życia. Ale największy wzrost odnotowała książka młodzieżowa. To nie jest tak, że młodzi tylko grają na komputerze, słuchają muzyki w serwisach streamingowych albo oglądają seriale na Netfliksie czy HBO. Sięgają też po książki – w wersji zarówno drukowanej, jak i elektronicznej. Najchętniej po pozycje pisane przez youtuberów czy influencerów, co pokazuje, że książka i internet mogą ze sobą współgrać.

Oczywiście, wpływ na wysoką sprzedaż podczas Wirtualnych Targów Książki miała też cena. Wiele tytułów można było nabyć nawet o 60 proc. taniej (głównie starszych, nie nowości). Poza tym książka zamówiona przez internet kosztuje średnio o 20-30 proc. mniej niż w sklepie stacjonarnym, więc kupowanie tą drogą jest od pewnego czasu czymś naturalnym. Niemniej rekordowy zakup 270 tys. książek w ciągu 12 dni targów jest wynikiem zaskakującym, zwłaszcza w obliczu pandemii, która w gradacji podstawowych potrzeb spycha kulturę na daleki plan.

– Ten wzrost to efekt zachowania luźnej gotówki w naszych portfelach. Koronawirus spowodował, że zaoszczędzone pieniądze na wyjściu do kina ludzie wydali m.in. na książkę. Pandemia pozytywnie wpłynęła na czytelnictwo – diagnozuje Tomaniak.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji