Artykuły

Wrocław. Kontrowersje wokół kontraktu dyrektora Opery Wrocławskiej

Opera Wrocławska straciła na pandemii ponad 5 mln zł, żebrze o datki, płaci swoim solistom po 2 tys. zł miesięcznie, ale z dyrektorem artystycznym podpisała kontrakt na 3 mln zł na rękę.


„Drodzy Widzowie! Instytucje kultury znalazły się obecnie w trudnej sytuacji. (…) Aby móc nadal działać, potrzebujemy wsparcia. (…) Będziemy ogromnie wdzięczni za każdą złotówkę” - apeluje na swojej stronie internetowej Opera.


Pozamykana na głucho nie zarabia na biletach, a nieetatowi artyści nie mają za co żyć. Ale bieda nie została rozdzielona po równo.


Rządy triumwiratu


Zapowiedź mieliśmy we wrześniu, kiedy okazało się, że Operą będzie kierowało aż trzech dyrektorów: Halina Ołdakowska jako naczelna, Mariusz Kwiecień jako artystyczny i Bassem Akiki jako muzyczny.


Opera Wrocławska to nie Metropolitan Opera w Nowym Jorku, tylko mała kameralna na zaledwie 600 widzów - znacznie większe widownie posiadają Poznań, Łódź czy Białystok - więc na taki mocarstwowy zarząd trudniej zarobić. Jednak Ołdakowska zapowiedziała na konferencji prasowej, że "idzie po mistrzostwo świata", a zachwycony marszałek Cezary Przybylski gratulował jej fantastycznego zespołu.


Niepokój budził wprawdzie fakt, że "zespół marzeń" to debiutanci (Ołdakowska nigdy samodzielnie nie kierowała żadną instytucją, a Kwiecień zdobył sławę jako śpiewak, a nie dyrektor), a poza tym wszyscy zostali powołani w środku pandemii, gdy było już wiadomo, że kasa świeci pustkami, a armagedon dopiero nadchodzi.


Ale nikt się jednak nie spodziewał skandalów finansowych, bo nad Operą wciąż wisi jak przestroga sprawa poprzedniego dyrektora Marcina Nałęcza-Niesiołowskiego. Został odwołany przez zarząd województwa po ujawnieniu przez NIK, że do etatu dyrektorskiego (158 tys. zł brutto) dorobił w ciągu roku 439 tys. zł za dyrygowanie spektaklami w podległej sobie instytucji.


Swoim solistom już dziękujemy


Wprawdzie kontrakty nowych dyrektorów zostały tak utajnione, że dotąd nie zna ich nawet urząd marszałkowski (przynajmniej taką odpowiedź dostała "Wyborcza"), ale we wrześniu z pierwszych decyzji nowej dyrekcji wynikało, że Opera na biedę nie narzeka.


Dyrektor Mariusz Kwiecień podpisał na wstępie kontrakty z artystami gościnnymi na cały sezon przed przesłuchaniem własnych solistów! Tłumaczył się na konferencji prasowej, że musiał błyskawicznie przygotować obsady na sezon, a swoich pracowników jeszcze nie znał, więc zatrudnił takich, których poznał.


Ale to oznacza dodatkowe duże wydatki i wielką krzywdę dla ludzi, którzy ten teatr przez wiele lat budowali. W dobie pandemii zostali z "gołymi" pensjami, a ich miejsca zajęli koledzy z innych oper w Polsce.


- Dołożyliśmy wszelkich starań, zapewniając w czasie zamknięcia teatru wszystkim pracownikom Opery Wrocławskiej wynagrodzenia na takim samym poziomie średniej urlopowej, jakbyśmy ciągle grali i występowali - zapewniała "Wyborczą" dyrektor Ołdakowska, ale z pasków wypłat muzyków nic takiego nie wynika.


- Sytuacja finansowa solistów Opery Wrocławskiej jest więcej niż trudna. Teoretycznie są filarami teatru operowego, najważniejszą częścią zespołu, ale w praktyce sami muszą sobie radzić. Z 19 etatowych solistów większość od marca nie stanęła nawet na scenie - mówi Edward Kulczyk, przedstawiciel śpiewaków - solistów w Związków Zawodowym Polskich Artystów Muzyków Orkiestrowych przy Operze Wrocławskiej.


Kulczyk przyznaje, że w sytuacji pandemii to katastrofa, bo śpiewacy nie mają możliwości, żeby zarobić gdzieś indziej.


- Średnia urlopowa? Obowiązywała do sierpnia. A poza tym, z czego ma być liczona, skoro nie występujemy? Dostajemy ok. 2000-2800 zł netto, część osób nie jest w stanie nawet opłacić wynajmu mieszkania - tłumaczy Edward Kulczyk.


Dyrekcja realizuje część planów repertuarowych, organizując streamingi koncertów, ale sytuacji solistów to nie poprawia, bo występują tam artyści gościnni.


- W kilkunastoosobowej obsadzie "Strasznego dworu" znalazł się tylko jeden solista wrocławski, kilku solistów wystąpiło w "Cyganerii" (drugi, trzeci plan) i w koncercie pieśni patriotycznych z fortepianem i z chórem. I na tym koniec, koncert kolęd został odwołany. Próbujemy zgłaszać nasze problemy dyrekcji, dotąd nie spotkali się jednak z nami - opowiada Edward Kulczyk.


Dyrekcja się wyżywi


Po pierwszym lockdownie urząd marszałkowski podzielił między dziewięć instytucji kultury 4 mln zł, które miały być przeznaczone na podwyżki dla pracowników, więc radna Małgorzata Calińska-Mayer złożyła interpelację, jak te pieniądze wykorzystano. Okazało się, że tylko Opera nie przeznaczyła ich na podwyżki, tylko "na bieżące funkcjonowanie".


Za to jej dyrektorzy są finansowo zabezpieczeni. Zwłaszcza dyrektor ds. artystycznych Mariusz Kwiecień, który - jak wynika z Dziennika Urzędowego Unii Europejskiej - zarobi 3 mln zł netto! https://ted.europa.eu/udl?uri=TED%3ANOTICE%3A538454-2020%3ATEXT%3APL%3AHTML&tabId=1&fbclid=IwAR0P445fiD6VVC8emSY0CLX7I98xGXWl3Pv05WE9stIx01wrzUbC0ykxNPM


Link do tego dokumentu rozszedł się już po całej Polsce, oglądają go ze zdumieniem wszyscy dyrektorzy instytucji artystycznych.


- Jestem dyrektorem artystycznym dużej opery, mam 10 tys. zł brutto. Naczelni zarabiają maksymalnie 15-18 tys. zł. To niemożliwe - mówi nam jeden ze zdumionych.


Ale dokument może każdy obejrzeć. "Wyborcza" zapytała Ołdakowską, na jak długo Mariusz Kwiecień ma podpisany kontrakt, ale odpowiedzi nie otrzymaliśmy.


Wystąpiła za to w TVP Wrocław, tłumacząc, że to tajemnica handlowa, a poza tym "idziemy po mistrzostwo świata i chcielibyśmy stworzyć teatr taki nasz, indywidualny, z indywidualnym ID".


TVP podała, że Kwiecień ma umowę na cztery sezony.


Co ciekawe, horrendalnie dużych zarobków Kwietnia broni też urząd marszałkowski, który dopiero od mediów dowiedział się, jak kosztownego dyrektora posiada. Rzecznik marszałka Michał Nowakowski tłumaczył w telewizji, że "jest on również światowej sławy artystą. Pracował m.in. w Metropolitan Opera w Nowym Jorku".


Problem w tym, że Mariusz Kwiecień pracował w MET jako śpiewak i zakończył już karierę. Opera Wrocławska zatrudniła go jako dyrektora artystycznego, a nie barytona.


Poza tym dokładnie takim sam argument wysuwali zwolennicy odwołanego przez urząd marszałkowski Marcina Nałęcza-Niesiołowskiego oraz on sam, tłumacząc, że powierzenie mu dyrygowania spektaklami "gwarantuje ponadprzeciętny poziom wydarzenia, czego oczekują widzowie".


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji