Artykuły

Pandemia miała zmienić patologię w teatrze. Na razie jest tylko olbrzymi kryzys

Nadprodukcja teatralna w sieci wzięła się z bezradności, poczucia zagubienia i chęci finansowego zabezpieczenia


Nieumalowana Joanna Szczepkowska nakrywa się kartonem. Przeprasza widzów za wygląd, za niską jakość nagrania, za karton, który przewraca się jej na głowę. Po chwili zmagań mówi: „Tak wygląda na razie sytuacja”.


To mój ulubiony pandemiczny projekt teatralny, który ukazał się w internecie w marcu, na początku lockdownu. Szczepkowska w nagraniu zachęcała widzów do wpłaty na jej prywatny Teatr na Dole. Prywatny, więc utrzymujący się z biletów, których sprzedawać nie mogła. W krótkim nagraniu pokazała kuriozalność sytuacji teatru: prowizoryczność systemu, złudność oczekiwań, że można go przenieść do sieci bez odpowiednich narzędzi technicznych i umiejętności, oraz bezpodstawną nadzieję, że ktokolwiek nad tym panuje.


A przecież ten system był kartonowy jeszcze przed pandemią.


Siedźmy cicho


– Pandemia pokazała, ile spraw w polskim teatrze wymaga naprawy. Sprawiła, że nasze dotychczasowe problemy, o których mówiło się od dawna, stały się jeszcze bardziej dotkliwe – opowiada reżyserka Weronika Szczawińska, laureatka Paszportu „Polityki” 2019.


Ostatnie miesiące przed pandemią obfitowały w wydarzenia, które nasilały środowiskową dyskusję o koniecznych zmianach. Pracownice Teatru Bagatela oskarżyły ówczesnego dyrektora instytucji o mobbing i molestowanie. Pierwsze teatralne #MeToo rozpoczęło dyskusję o wykorzystywaniu seksualnym w instytucjach i hierarchiach, w których rozkwita przemoc.


Ta rozmowa przeniosła się również do szkół teatralnych, gdzie wybrzmiało pytanie, jak uczyć, jednocześnie nie reprodukując szkodliwych wzorców.


Ujawnienie umów artystów i innych współpracowników instytucji w Teatrze Powszechnym i TR Warszawa – na jaw wyszły wysokie honoraria – podkręciło zainteresowanie dysproporcjami w zarobkach. Twarzą afery stał się Grzegorz Jarzyna – wieloletni dyrektor teatru, obecnie zatrudniony jako zastępca dyrektorki do spraw artystycznych, który pobierał wynagrodzenie znacznie odstające od stawek większości innych twórców – między innymi 95 tys. zł za reżyserię spektaklu „Inni ludzie” w 2019 r.


Pojawiało się więcej pytań nie o to, co się produkuje, ale o to, jak się pracuje, co podgrzewało atmosferę. Od kilku lat sytuacja jednak nie sprzyjała dyskusji o zmianach. Wszyscy myśleli raczej o przetrwaniu w niesprzyjających warunkach, w których najbardziej doceniana, również finansowo, była „sztuka narodowa”. W rozmowach wybrzmiewał argument: nie narzekajmy na siebie, nie oskarżajmy się wzajemnie, nie nagłaśniajmy, bo przyjdą politycy i zabiorą nam niezależność, wymienią dyrekcję, będzie gorzej.


Napięta sytuacja polityczna i pogarszające się warunki pracy wśród wielu nieuprzywilejowanych powiększały frustrację.


Wtedy wybuchła pandemia.


Koniec przedstawienia


12 marca minister kultury zamknął teatry, umarła w Polsce pierwsza zakażona, przybyło 20 nowych przypadków. 


Według statystyk Gildii Polskich Reżyserek i Reżyserów Teatralnych przerwana została praca nad ponad 70 spektaklami.

Większość ich realizatorów zajmujących się reżyserią, scenografią, dramatopisarstwem było zatrudnionych na umowę o dzieło, która nie zapewnia ubezpieczenia oraz długotrwałego bezpieczeństwa finansowego. Pracownicy i współpracownicy teatrów musieli nagle zmniejszyć aktywność, co oznaczało mniejsze zarobki. Godzili się z chwilowym obniżeniem jakości życia, czasem się zastanawiali, jak przeżyć kolejne miesiące – w zależności od miejsca w hierarchii teatralnej. Szczęście miały osoby, które były w trakcie pracy. Jeszcze większe ci z podpisanymi umowami.


Piotr Morawski, krytyk teatralny: – Nie ma zwyczaju podpisywania umowy przed rozpoczęciem prób, robi się to najczęściej przed premierą. Zdarzały się sytuacje, że szefowie teatrów zawieszali współpracę, a sprawa rozchodziła się po kościach. Pandemia sprawiła, że stał się to problem systemowy. Większość teatrów zachowała się jednak przyzwoicie, ale zależało to od dobrej woli dyrektora. Myślę, że twórcy potrzebują lepszych gwarancji.


Szczawińska zaznacza, że jest uprzywilejowana, bo miała rozpoczęty spektakl „Miejski ptasiarz” i etat na Akademii Teatralnej.


Aktor freelancer Maciej Pesta był w trakcie prób do „Jedzonka” w reżyserii Katarzyny Szyngiery i z teatru dostał zapewnienie o dalszej współpracy oraz zaliczkę na poczet umowy. Szczawińska zaprosiła go do projektu online. Nagranie zaczyna się od pytania, czy potrzebuje 1,2 tys. zł. Aktor zapewnia, że bardzo. Stracił honoraria za odwołane pokazy w kilku teatrach.


Katarzynie Minkowskiej, reżyserce, pandemia przerwała próby do debiutu, ale cieszy się, że mogła rozpocząć internetowy projekt, który ją jeszcze lepiej do tej pracy przygotowywał.


Reżyser Jędrzej Piaskowski był w czasie prób do spektaklu „Nad Niemnem”, gdy dyrektorka teatru z Lublina Dorota Ignatjew kazała mu i dramaturgowi natychmiast wyjechać, bo nie wiadomo, co będzie. Pojawiły się plotki o możliwym zamknięciu miast. Pamięta, jak w pośpiechu pakowali torby. W czasie lockdownu realizował projekt online „Pamiętnik przetrwania” z Teatrem Zagłębia w Sosnowcu. Uważa, że dzięki instytucjom udało się jemu i dramaturgowi przetrwać.


Aktorzy na umowie byli w lepszej sytuacji, bo mieli wypłacane chociaż część pensji. Agnieszka Bałaga-Okońska, aktorka Teatru Zagłębia w Sosnowcu: – Dostajemy podstawowe wynagrodzenie i dodatek od liczby zagranych spektakli. Jesteśmy z mężem przyzwyczajeni, że nasz miesięczny dochód jest zmienny i musimy czasem przetrwać w gorszych warunkach.


Jej męża Michała Bałagę, zatrudnionego w tym teatrze, pandemia zatrzymała na dwa dni przed premierą „Ślubu” w reżyserii Radosława Rychcika. Bałaga: – Od rozpoczęcia prób gromadziłem w sobie energię, byłem w stanie najwyższej gotowości i nagle musiałem to zatrzymać. Nie było finału, nie było rozładowania, nie było wiadomo, co dalej.


Teatr Powszechny w Warszawie przeniósł się do internetu. Wstrzymane zostały przygotowania do premiery „Dobrobytu” w reżyserii Árpáda Schillinga, który do Francji zdążył wrócić ostatnim samolotem z Polski.


Aktorka Barbara Wysocka do Warszawy przyleciała ze Stanów, by zagrać jeden spektakl, a w środku nocy biegła na lotnisko, by złapać samolot przez Frankfurt. Do rodziny wróciła w ostatniej chwili przed zamknięciem granic.


Po pierwszym zamieszaniu trzeba było znaleźć sposób na funkcjonowanie instytucji w kryzysie. – Najważniejsze było wymyślenie sposobu na rozliczanie aktorów i działu technicznego, którzy na co dzień pracują w trybie zadaniowym – mówi Paweł Sztarbowski, zastępca dyrektora ds. programowych Powszechnego i wykładowca Akademii Teatralnej w Warszawie.


Róbmy cokolwiek


Joanna Szczepkowska obiecuje pod kartonem, że postara się, by to wszystko zaczęło wyglądać lepiej. Dodaje: „Tylko się chciałam skomunikować, że to nie jest całkowicie bezproduktywne, co ja tu robię”.


Zaczął się okres intensywnych prac nad online’em. Najpierw było to pokazywanie nagrań spektakli. Pierwszy z nich, „Cząstki kobiety” w reżyserii Kornéla Mundruczó, zgromadził przed ekranami ponad 4 tys. oglądających. Ale wraz z wysypem podobnych pokazów oglądalność przedstawień zaczęła spadać.


Po co teatry przeniosły się do sieci? By podtrzymać komunikację z widownią i wypłacić wynagrodzenia twórcom i pracownikom teatru odciętym od dochodów za pracę przy spektaklach. Chociaż to ostatnie nie było pewne.

Jędrzej Piaskowski mówi, że w TR Warszawa wypłata wynagrodzenia dla reżyserów za puszczanie ich spektakli nie była oczywista, a zawarcie odpowiedniej umowy było efektem nacisków ze strony artystów, bo teatr tego nie praktykował.


Teatry chciały też pokazać, że nie są bezczynne. Dyrektorzy zaś podkreślali, że nie są bezproduktywni. Pojawiały się nowe projekty: nagrania artystyczne, czytanie dzieciom bajek, a dorosłym książek, działania edukacyjne. Bo w instytucjach widoczny był strach, że zostaną uznane za niepotrzebne.


Sztarbowski: – Przekręty PiS sprawiły, że nie wierzymy rządzącym. Nie wiemy, czy nie wykorzystają chwili słabości teatrów, a pandemię uznają za pretekst do odebrania nam dotacji, przestrzeni, ograniczenia naszej działalności.


Stało się też jasne, że bezczynność to przywilej osób, które mają poczucie bezpieczeństwa. Projekty powstawały w pośpiechu, wrzucano je masowo do sieci i zdecydowana większość osób, które znam, a które teatrem zajmują się na co dzień, nawet nie próbowała ich obejrzeć. Doszło do nadprodukcji spowodowanej bezradnością, poczuciem zagubienia, chęcią finansowego zabezpieczenia przyszłości pod hasłem: póki się da, róbmy jak najwięcej.


Ujawnił się problem braku odpowiednich narzędzi technologicznych. 

Joanna Nawrocka, dyrektorka Teatru Ochoty, zaznacza, że nie dla wszystkich instruktorów zajęć teatralnych przejście na online było oczywiste. Łukasz Jaskuła, ówczesny pracownik Teatru Powszechnego, mówi, że problemem było, kto ma płacić za internet wykorzystywany do pracy w domach. Oczywiście pracownicy. Reżyserka Minkowska musiała wziąć urlop dziekański na studiach, nie miała czasu na działalność w Gildii Reżyserów, bo musiała się zająć córką, gdy przedszkola zostały zamknięte. Próby online były dostosowywane do potrzeb jej dziecka.


Bałaga-Okońska z mężem i córką na koncie Teatru Zagłębia na Facebooku prowadzili spotkania dla dzieci – czytali, pokazywali ćwiczenia aktorskie dla maluchów. Komentarze pod materiałem były wzruszające: „wracajcie szybko”, „czekamy na was”, „tęsknimy”.


– Te spotkania nadawały rytm naszym dniom, czuliśmy się potrzebni, ze względu na formę live była to dla nas namiastka teatralnego tu i teraz. To było święto – mówi aktorka.


Nawrocka z Ochoty: – Kilku dyrektorów dostało od swoich pracowników listy z pytaniem, kiedy będą mogli wrócić do pracy i kiedy skończy się pandemia. Też takie dostawałam.


Do biegu, gotowi, start


Jesień, czyli zaczyna się powrót do prób na żywo. Minkowska przerywa co chwila pracę nad debiutanckim „Streamem”, bo ktoś miał objawy, reżyserka trafiła na kwarantannę. – To uczy pokory, bo nigdy nie wiesz, kiedy znów trzeba będzie przerwać próby.


Wszyscy się stresują, czy dojdzie do ich premier, ale wiedzą, że to być może jedyny moment na zrobienie przedstawienia. Podkręcają tempo. Pesta wraca do pracy przy „Jedzonku” i między próbami siedzi w domu, by nie narazić się na zakażenie. Bałagowie przed przełożoną premierą „Ślubu” zabierają dziecko z przedszkola. Odpowiedzialne zachowanie oznacza teraz dostosowanie życia do potrzeb teatru. Pojawiają się pytania, jak włączać do pracy osoby z grup ryzyka, by nie narażać ich na niebezpieczeństwo, a jednocześnie nie wykluczać.


Był moment, gdy premiery odbywały się codziennie. Gdy premier Mateusz Morawiecki ogłaszał, że „wygrywamy z pandemią”, dyrektorzy teatrów wiedzieli, że to chwilowa ulga. Na widowni najpierw 50, potem 25 procent zajętych miejsc, maseczki, przed wejściem wypełnianie oświadczenia – brzmiącego mniej więcej tak: wydaje mi się, że nie jestem chory. Czasem mierzenie temperatury, wyprowadzanie widzów z teatru w określonej choreografii, by nie tłoczyli się przy wyjściu.


Aktorzy boją się grać dla ograniczonej ilościowo widowni, twarzy zasłoniętych maseczkami. Szybko jednak się okazuje, że to wyjątkowe doświadczenie. „Wzajemne oklaskiwanie się widowni i aktorów” – to zdanie słyszę często, a ludzie raczej do teatrów wracają.


Sztarbowski mówi, że na nowe spektakle trudno było dostać bilety. W Teatrze Zagłębia dużą popularnością cieszą się zajęcia edukacyjne. Trwają jednak przygotowania do kolejnego lockdownu. W Warszawie szykowana jest platforma streamingowa dla instytucji kultury, tworzone są rejestracje spektakli, w Teatrze Powszechnym w koszty wliczany jest budżet na odtwarzanie w sieci, przygotowanie nagrania.


– To niemałe sumy – zaznacza Sztarbowski. A przecież teatry, których dochód z biletów znacznie się zmniejszył, i tak mają problemy finansowe.


Wreszcie w listopadzie instytucje kultury zostają ponownie zamknięte.


– Nawet poczułam ulgę, że została podjęta jakaś decyzja. Chociaż już wcześniej musieliśmy podejmować je na wyrost i mieć długoterminowe plany, by ustabilizować ludzi w pracy – mówi Nawrocka.


W Powszechnym premiera „Martwej natury” Agnieszki Jakimiak zostaje przesunięta na dzień przed planowaną, która przypadała na lockdown, byle tylko zdążyć. Szczególnie że poszły na to pieniądze z grantu, które trzeba rozliczyć jeszcze w bieżącym roku.


Michał Bałaga opowiada, że w ostatniej chwili musieli odwołać farsę, ale zamiast niej ludzie zdecydowali się przyjść na poważny „Ślub”. Byle być w teatrze.


Listopad, czyli w sieci


Po konkursie stypendialnym „Kultura w sieci” teatry przerzuciły się do internetu, by pokazywać na żywo spektakle grane przez aktorów do pustej widowni. W tej formule odbywają się również festiwale, które nie zdecydowały się odwołać tegorocznych edycji.


– To znowu ten brak zaufania do władzy, że jeśli odwołamy w tym roku, to w przyszłym mogą odebrać nam dotację – zauważa Sztarbowski.


Listopadowe zamknięcie teatrów dla wielu osób jest jednak trudniejsze. Już wiemy, że pandemia zaraz się nie skończy, a brak projektów może świadczyć o tym, że skończyły się pieniądze. Na długo.

Sztarbowski uważa, że przy tym tempie odwoływania spektakli teatry nie są w stanie ich kontraktować na kolejne lata, bo nie mogą zagwarantować, że dojdzie do premier. Szczawińska narzeka na melancholię, w którą popadli dyrektorzy, z którymi kontakt, porozumienie i egzekwowanie ich zobowiązań stają się coraz trudniejsze.


– Mam wrażenie, że to jakaś odwlekana katastrofa.


Pesta wylicza zaś spektakle, które mu odwołali, i boi się braku propozycji. W marcu dużo mówiło się o zmianach. Pesymiści narzekali, a optymiści wskazywali, że ten wstrząs może się stać okazją do reformy niesprawiedliwego systemu. Pojawiały się słowa: „czułość”, „troska”, „spłaszczenie hierarchii”, „tworzenie kolektywów”, „feminizacja instytucji”. Była nadzieja, że nie wróci się do tego, co było, że tamten system był korzystny dla nielicznych.


Teraz zostało przekonanie, że stary system przetrwa, ale teatr też. W jakiej formie? Twórcy, z którymi rozmawiałam, uważają, że długofalowe skutki przyniosą zredukowane dotacje, a co za tym idzie: komercjalizację.


Morawski: – Obawiam się, że silne instytucje będą zapraszały silnych twórców. Ci, którzy mają siłę przebicia, pozostaną w obiegu, wypadną młodzi, debiutanci, artyści na dorobku. Im trudno będzie się utrzymać na rynku.


Tuż przed zamknięciem teatrów zdążyła się odbyć przedpremiera „Burzy” w reżyserii Grzegorza Jarzyny. Wysokobudżetowy spektakl wyreżyserowany przez zatrudnionego na etacie dyrektora pokazano w czasie największego od dawna kryzysu pracowniczego w branży artystycznej.


Szczawińska: – Większość znajdzie się w nieosłoniętym systemie prekarności. Na Facebooku ciągle pojawiają się ogłoszenia „szukam pracy”, które umieszczają świetni artyści, performerzy i tancerze. „Niekoniecznie w zawodzie”, dodają. Zaraz wejdziemy w model amerykański, w którym uprawianie sztuki trzeba będzie opłacać wykonywaniem innej pracy.


Ale jest i nadzieja, że spotkania na żywo są potrzebne również widowni. Po zamknięciu teatrów na drzwiach krakowskich instytucji pojawiły się kartki z ręcznie napisaną wiadomością: „Będziemy na was czekać. Widzowie”.


Katarzyna Niedurny - dziennikarka, krytyczka teatralna, stale współpracuje z Dwutygodnik.com



Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji