Artykuły

Internet. Od dziś multireportaż "Katowice Kazimierza Kutza"

Gdzie w Katowicach Kazimierz Kutz stawiał pierwsze artystyczne kroki, a gdzie chadzał na kawę i jadał golonko? Tego się dowiedzieć można z multireportażu, który od 18 grudnia prezentowany będzie na internetowej stronie Gazety Wyborczej w Katowicach.


O zmarłym dwa lata temu reżyserze opowiadali nam Krzysztof Kuc, jego bratanek, najstarszy syn Gabriel, dyrektor Teatru Śląskiego Robert Talarczyk, filmoznawca prof. Andrzej Gwóźdź, a ponadto Krystyna Klaczkowska, dyrektorka jego biura senatorskiego oraz prezydent Marcin Krupa. Razem z nimi wybraliśmy się w podróż katowickimi śladami Kazimierza Kutza.

Postanowiliśmy te miejsca opisać i przypomnieć. Są dowodem, że Kutz, choć większość życia spędził poza Katowicami, nigdy nie zerwał z nimi kontaktu. To dzięki niemu w dużym stopniu Górnym Śląskiem i Katowicami zainteresowało się wiele osób, które wcześniej o nich nie słyszały. - Katowice są bardzo wdzięczne Kazimierzowi Kutzowi za bycie ambasadorem naszego miasta - powiedział nam prezydent Marcin Krupa. 


Kutz pewnie by się uśmiechnął z powodu tej pochwały. W ostatnich latach nie szczędził bowiem krytycznych słów urzędnikom.

Bolało go, że w Szopienicach, w których przyszedł na świat, czas jakby się zatrzymał, a centrum miasta wkroczyło w nowoczesność. Niecierpliwił się i dopingował innych do działania, bo – co przypomniał jego bratanek – sam był dowodem, że nie ma rzeczy niemożliwych.  


W peruce złotych włosów

O tym, jak daleką drogę musiał przebyć Kutz z Szopienic do filmu, warto pomyśleć, odwiedzając dom, w którym się urodził, szkołę, ale też ochronkę sióstr boromeuszek. W tym ostatnim miejscu pewnego dnia po raz pierwszy poczuł władzę, jaką daje bycie artystą. W bożonarodzeniowym przedstawieniu zagrał Jezusa. Ubrany był w białe szatki, z peruką złotych włosów i takąż opaską, a także gwiazdką nad głową. Otaczało go zaś sześć dziewczynek - aniołków, i gdy wychodzili na scenę, cała sala zatrzęsła się od braw. - Miał tutaj własne niebo i zabrał je z sobą w świat - mówił nam Krzysztof Kuc, który znał swojego stryja jak mało kto inny.


Szopienice, gdy się w nich urodził w 1929 roku, były olbrzymią fabryką, jednym z największych w Europie producentem cynku. Stąd nie szło się na studia, ale prosto po szkole harować do huty. I mało kto dożywał emerytury, na ołowicę cierpiały tu nawet dzieci. Kutz pewnie by podzielił los wielu innych mieszkańców Szopienic, gdyby nie jego upór i przykład matki, pochowanej na szopienickim cmentarzu. Dzięki matce, która dała mu wolność i pozwalała się uczyć, zamiast potulnie wejść w szeroko otwarte hutnicze czeluście, zaczął czytać i w końcu uciekł w wielki świat.  


Dom, w którym się urodził, zwykły robotniczy familok z nieotynkowanej cegły, stoi przy ul. Szabelnianej 4. "Na drugim piętrze ciemnego korytarza za ostatnimi drzwiami po lewej stronie" - tak opisywał miejsce swoich urodzin w "Piątej stronie świata". I precyzował: "Mój dom jest nieciekawy, dwupiętrowy i czarny od dymów ziejących nieprzerwanie od lat co najmniej stu z kilkudziesięciu kominów pobliskiej huty cynku Uthemann".


Z każdym awansem zawodowym swojego ojca - kolejarza mały Kazimierz przeprowadzał się w porządniejsze miejsca. Ulica Kantorówny, przy której zamieszkał po wyprowadzce z Szabelnianej, nazywała się w tamtych czasach Niwna. Dom pod numerem 2b mieścił się pod nasypem kolejowym, w sąsiedztwie górki przetokowej, na której formowały się składy pociągów. Za tym nasypem widać było fabrykę mydła i margaryny Schicht, z której śmierdziało gnijącą padliną. Z drugiej strony, jakby zrządzeniem losu, dochodził smród z fabryki hauskyjzy, jak się potocznie na Śląsku mówi o serze.


Szopienice jak kałamarz

W 1937 roku, gdy jego ojciec został dyżurnym ruchu, przeprowadził się znów - do domu w Ogrodzie Dworcowym. Potocznie to miejsce bywało (i wciąż jest) nazywane w Szopienicach "na Zadku". "Mieszkanie miało dużą kuchnię, trzy małe pokoje, pralnię w piwnicy, kawałek ogródka, chlewik i za nim wygódkę, czyli haziel" - opisywał to miejsce w "Piątej stronie świata" i dodawał, że w familoku na Zadku był jak w uchu przewalającej się historii. To tutaj i w okolicy pobliskiej lokomotywowni podglądał przewalające się w różne strony pociągi - jedne z żołnierzami Wehrmachtu na Ostfront, a drugie z Żydami do obozu Auschwitz-Birkenau.


Z Szopienic wyjechał na studia w łódzkiej szkole filmowej, ale wracał tu w ważnych momentach życia. W miejscowym kinie zorganizował premierę filmu “Krzyż walecznych”, a przed nakręceniem "Soli ziemi czarnej" przywiózł tutaj operatora Wiesława Zdorta i innych współpracowników, żeby - jak mówił - uczyli się na tym przedziwnym konglomeracie. "Bo tu wszystko stoi obok siebie: moja ojcowizna, stare chłopskie chałupy, a za nim wielki potwór - huta. Tu jest jakby esencja - cały Śląsk we wszystkich swoich formach. Nagromadzenie tych fenomenów było kałamarzem dla mojej ekipy, która nie była stąd i mogła wszystko zobaczyć w pojedynczych egzemplarzach - jak w leksykonie.

Władze Katowic odkupiły ostatnio dom, w którym mieszkał, a na budynku przy ul. Wypoczynkowej 3 Erwin Sówka stworzył mural z Kutzem w roli w głównej. Dopełnili go kolorami twórcy z grupy Nietak.eu i Łukasz Zasadni.

Wiele innych katowickich śladów Kutza rozsianych jest na osi wytyczonej z jednej strony przez Osiedle Tysiąclecia, gdzie krótko mieszkał, a Teatrem Śląskim, w którym reżyserował wiele przedstawień i poznał swoją żonę Iwonę Świętochowską. To tutaj też Robert Talarczyk wystawił sztukę na podstawie jego książki “Piąta strona świata”.


Na kawę i portugalskie wino

Gdy został politykiem, przez ponad dwadzieścia lat jego najbliższą współpracowniczką była Krystyna Klaczkowska. Nie tylko prowadziła biuro przy ulicy Gliwickiej, ale dbała o różne przyziemne sprawy. To dzięki Krystynie Klaczkowskiej wiemy, do jakiej kawiarni w centrum Katowic lubił zaglądać. I że chyba nie mniej niż smak kawy podawanej w tamtym miejscu decydował o tym... głęboki dekolt kelnerki. Taki właśnie był Kutz: kochał życie i potrafił się cieszyć.

Cenił sobie dobre portugalskie wina podawane do obiadu, na placu Wolności w Katowicach, nieopodal swojego biura, jadał zaś rewelacyjnego – jak potwierdza to i dziś Krystyna Klaczkowska - śledzia korzennego, zaś na golonko z piwem udawał się do restauracji przy Plebiscytowej.

Prawie obowiązkowym przystankiem w wędrówkach Kutza po Katowicach były księgarnie. Opowiedział nam o tym Gabriel, najstarszy syn reżysera.

O zupełnie innych, filmowych śladach, opowiadał nam zaś prof. Andrzej Gwóźdź. Kazimierz Kutz kręcił w Katowicach sceny do kilku swoich filmów. Nikiszowiec w gruncie rzeczy jemu zawdzięcza w dużym stopniu swoją obecną popularność. Dramatycznego wymiaru nabrała praca nad filmem “Śmierć jak kromka chleba”, bo przy kręceniu jednej sceny doszło do nieszczęśliwego wypadku. Zginął 12-letni mieszkaniec sąsiadującego z kopalnią “Wujek” osiedla, syn górnika, który w 1981 roku uczestniczył w spacyfikowanym przez wojsko i ZOMO strajku.  

Po raz ostatni odwiedził Katowice pod koniec sierpnia 2018 roku, gdy przyjechał na pogrzeb swojego przyjaciela, Bernarda Krawczyka. W grudniu z żalem żegnali go zarówno ci, którzy poznali go osobiście, jak i tacy, którzy zetknęli się tylko z jego dziełami. - On po prostu był naszym śląskim nauczycielem - podsumował prezydent Marcin Krupa.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji