Artykuły

Edith rozstrojona

- Ja się owszem opieram na faktach z życia Piaf, nie jest to jakaś ekspresja zawieszona w próżni, ale wątki biograficzne nie są układane chronologicznie, nie jest to też opowieść jednej osoby. Osobowość Edith jest tak bogata, że wchodzą w nią aż trzy tancerki - mówi SŁAWOMIR GIDEL, choreograf widowiska baletowego "Edith" w Operze Bałtyckiej w Gdańsku.

Ze Sławomirem Gidlem [na zdjęciu] - choreografem i inscenizatorem baletu "Edith" rozmawia Tadeusz Skutnik:

Zaczynając od pomysłu: świeży, dawny?

- Pomysł jest dawny, jeden z palety pomysłów, ten chwycił. Mnie osobiście przekonała do niego nie tyle muzyka, co autobiografia Piaf, a w niej - fotografia. Pełna ekspresji, dramatyzmu, czarno-biała fotografia. Idealna do przekazania w formie sztuki ruchu, czyli baletu.

W tym momencie ma pan materiał dla jednej osoby, występu solo.

- To była pierwsza trudność, z którą musiałem sobie poradzić. Wokal Piaf jest tak dominujący, że bardzo ciężko jest przez niego się przebić. Teksty przez nią śpiewane są dość banalne i cała rzecz jest tylko w ich przekazie, sposobie śpiewania czy nawet rozgrywania, czyli w osobowości artystki. Wiemy, że jej piosenki to często krótkie historyjki/ opowiadania, scenki dramatyczne. Muszę jednak podkreślić, że dramaturgia spektaklu nie opiera się na dramaturgii tekstów piosenek.

To na czym się pan oparł?

- Zacznijmy od tego, że to w ogóle nie jest historia Edith Piaf. I osoba, która ją u nas gra, nie jest Piaf. Możemy ją utożsamiać poprzez pewne odniesienia biograficzne, ale to jest nie tylko Piaf. To życie kobiety bardzo dynamicznej, mocno realizującej się w swojej profesji, która całym swoim życiem i głębią wchodzi w to, co robi. Osoby bardzo emocjonalnej, u której emocja przeplata się z życiem profesjonalnym. I to jest dla mnie najistotniejsze, a że to była Piaf, urodzona w takim a takim roku, jest zupełnie nieistotne. Skupiam się tylko na warstwie jej emocji, które mogą towarzyszyć każdej kobiecie, nawet w naszych czasach.

Dosłownie każdej?

- Nie, mówimy o takiej, która jest na tyle silna i bogata wewnętrznie, że nie przystoi jej określenie "kura domowa". I taka jest nasza Edith. Nie Piaf.

Aha. Gdyby to zrobił Boris Ejfman, który w "Czerwonej Giselle" oparł się na dramacie życia Olgi Spiesiwcewej, byłaby to może "Czarna Giselle"...

Może raczej "Biała Piaf".

Ale przyzna pan, że spektakl mógł pójść w kierunku biograficznym, może wtedy nawet łatwiej byłoby widzowi odczytywać jego fabułę.

- Ja się owszem opieram na faktach z życia Piaf, nie jest to jakaś ekspresja zawieszona w próżni, ale wątki biograficzne nie są układane chronologicznie, nie jest to też opowieść jednej osoby. Osobowość Edith jest tak bogata, że wchodzą w nią aż trzy tancerki.

Jak to? Nie ma jednej Edith?

- Jest jedna, która scala tę osobowość, prowadzi narrację, ale są momenty jej roztrojenia. Z jej świadomości wychodzą jeszcze dwie dodatkowe postaci, dwie kobiety. Jedna bardzo zmysłowa, typowa szansonistka, a druga to taka liryczno-romantyczna francuska kobieta. Edith się szamoce pomiędzy pełną ekspresją i życiem cielesnym, chce tylko z życia czerpać soki, a z drugiej strony - cierpi na brak jednej osoby czy rodziny, z którą mogłaby zostać.

Ale czy to nie będzie zbyt trudne do odczytania dla widza? Widz zostaje sam ze sceną. Ani słowa podpowiedzi.

- To kolejna trudność. Próbuję ją rozwiązać np. rozgrywając tę samą scenę trzykrotnie, a za każdym razem inna tancerka, inna Edith ją kończy. Jakby ją opowiadały trzy różne osoby.

Czyli sięga pan po technikę telewizyjną. Jakby spektakl został zarejestrowany na wideo, możemy cofnąć jakiś niezrozumiały fragment i obejrzeć go jeszcze raz.

- Trochę tak. Mam nadzieję, że uważny widz będzie w stanie te niuanse wyłapać. Tym bardziej że potem ta roztrojona przez często sprzeczne potrzeby i chęci Edith znowu staje się jedną osobą.

Dotychczas mieliśmy do czynienia z czytelnym tropem literackim, którym było rozdwojenie jaźni, powiedzmy typu Dr Jekyll i Mr Hyde, a pan serwuje niespotykane roztrojenie. Stąd moje obawy.

- Cóż, bardzo mi się podoba to słowo, również jego podobieństwo do rozstrojenia, np. instrumentu, w tym przypadku instrumentu nerwowego, aż do powstania trzech person.

Kto będzie je grać?

- Mamy dwie niezależne od siebie obsady. Dobieraliśmy tancerki zbliżone posturą, figurą; makijaż i peruki dopełnią reszty, żeby ta nasza Edith była jedna w trzech osobach. I żeby było wiadomo, od pierwszego wejścia, że to jest ona, skontrastowana z pozostałymi postaciami na scenie.

Zwłaszcza mężczyźni, choć miała do czynienia z nie byle jakimi...

- Więc tak: Żaneta Borówka, Małgorzata Insadowska, Sylwia Kowalska-Borowy. Do tego tria panowie Alabrudziński, Bablidze, Stencel oraz Jędrycha, który ma takie dość specyficzne zadanie. Postaci dziwnej, jakby z zaświatów. Druga obsada to Elżbieta Czajkowska, Małgorzata Borkowska, Karolina Jastrzębska. Panowie tylko zamieniają się miejscami.

A nasz nowy gruziński nabytek, Anna Kipszydze?

- Jest tu przewidziana, ale myślę, że to nie do końca jej emploi jako tancerki i sądzę, że póki co zostaniemy przy klasycznym repertuarze dla niej.

Co dalej?

- Pozostali dopełniają całości.

Będzie w programie streszczenie fabuły?

- Nie będzie, bo my podążamy nie konkretną linią dramaturgiczną, a tropem fal, które rzucają tę kobietę w różne stany. Bardziej obserwujemy rozwój jej osobowości, bardziej staram się wyciągać wszystkie jej stany emocjonalne, niż bazować na anegdocie czy fabułce. Nie będzie więc streszczenia, ale będzie głęboka informacja o tym, żeby nie identyfikować głównej bohaterki z Piaf, a skupić się na warstwie emocjonalnej. Na tym, jak ona konstruowała swoje dzieła, skąd się one wzięły dlaczego nadal oddziałują. Nie wszystkie.

- Fakt. Zaśpiewała przeogromną ilość piosenek, nie zdajemy sobie z tego sprawy Wiele pozostaje nadal w sferze analogowej, nie została odczyszczona do użytku cyfrowego, czyli na dziś praktycznie jest niedostępna. Wiele też jest - delikatnie mówiąc - podobnych do siebie. Dlatego mogę łączyć różne piosenki, pasują idealnie.

Czyli w muzyce też pan mieszał?

- Mieszałem, bez tego się nie da. Nie wszystkie zresztą piosenki w naszym spektaklu są wykonywane przez Piaf. Około jednej czwartej śpiewa In-Grid. Chciałem uciec od efektu, że po półgodzinie słuchania poczulibyśmy się jak na wieczorku poezji śpiewanej. Piaf w większych dawkach staje się monotonna.

Mocne słowo.

- Mocne, cóż na to poradzę. In-Grid daje mi bogatszą warstwę muzyczną; u Piaf podkład muzyczny prawie nie istnieje. Groziło tym, że widz będzie słuchać wokalu (mówiłem o jego banalności), zamiast wtopić się w akcję muzyczną, znacznie ważniejszą w naszym spektaklu. Byłbym zmuszony do wystawienia jednego wielkiego monologu. Spektaklu na jedną osobę.

Ano właśnie. Wracamy do wielkiej dominacji Piaf nad otoczeniem. Trudny spektakl wydaje się pan stworzył, w odbiorze, kompozycji, wykonaniu. Jak np. tancerki reagują na to, że mają grać po jednej trzeciej głównej postaci, nie mówiąc o panach w głębokim tle?

- Spektakl jest w fazie "numerycznej", składa się powoli z ćwiczonych numerów; tancerze jeszcze nie panują nad całością, ale nie sądzę, żeby się mieli buntować przeciw niej. Zespół pracuje bardzo chętnie, bo po pierwsze: fantastyczna dla nich muzyka - z beatem, tempem, charyzmą, czyli tym, co każdy balet lubi. Po drugie: nowy pomysł, który proponuje pracę twórczą i rozwojową. Mam nadzieję, że to wszystko w momencie premiery zsynchronizuje się i da właściwy efekt.

Czego i panu, i całemu zespołowi życzymy. Trzymamy kciuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji