Artykuły

Nie jestem strachliwy

Chcę przywiązać do Wybrzeża widzów gotowych z nami rozmawiać, samodzielnych intelektualnie, będących z nami przy naszych wzlotach i upadkach, tolerancyjnych, wyrozumiałych, życzliwych. Będziemy się starać odpłacić im tym samym - mówi Adam Orzechowski, nowy dyrektor Teatru Wybrzeże w Gdańsku.

Rozmowa z Adamem Orzechowskim, dyrektorem Teatru Wybrzeże [na zdjęciu]:

Maciej Nowak stworzył przez lata w Gdańsku teatr wyrazisty i odważny, choć niekiedy kontrowersyjny. Jaka Jest Pana koncepcja Teatru Wybrzeże?

- Cóż mogę odpowiedzieć na tak postawione pytanie, chcę stworzyć teatr mądry i atrakcyjny dla publiczności, który również będzie wyrazisty i odważny. Ma być twórczy, ma stawiać pytania, ma prowokować i dawać ukojenie, ma poruszać intelektualnie i emocjonalnie. Ma zapoznawać z nowościami i odkrywać na nowo przysłowiowego Szekspira.

A jakiego Pan osobiście woli przysłowiowego Szekspira - poszukującego czy "po bożemu"?

- Określenie "po bożemu" jest wbrew pozorom też bardzo pojemne, nie wyklucza poszukiwań. Zdecydowanie wolę taką sytuację, gdy reżyser podejmuje się znalezienia w tekście czegoś nowego. Osoby, które podejmą się pracy w Wybrzeżu, będę do takich poszukiwań zachęcał. Będę się jednak starał, by efekty tych poszukiwań nie odstraszały widzów.

A co konkretnie straszyło widzów w Wybrzeżu?

- Na szczęście do osób strachliwych nie należę i mnie jako widza trudno przestraszyć, no, chyba że poziomem, ogólnie rzecz ujmując, artystycznym. Co straszyło widzów w Wybrzeżu, nie wiem, widzę tylko z wyników statystycznych, frekwencja, poza sopockimi farsami, drastycznie spadała. Może nie była to kwestia straszenia, ale braku zainteresowania. Łatwo oburzać się na kołtuństwo czy mieszczański gust, ale trzeba starać się zrozumieć tych widzów, których rażą wulgaryzmy rzucane ze sceny. Oczywiście teksty dramatyczne zawsze posiłkują się tak zwanymi brzydkimi słowami, współczesne zresztą w większym natężeniu i od tego nie da się uciec. Nie możemy tracić kontaktu z rzeczywistością. Ale takie działania muszą mieć sens, a nie być jedynie prowokacją dla prowokacji. Teatr nie może działać przeciw widzowi, może się z nim spierać, wciągać do dyskusji, ale jednak traktować go jako gościa. Gość ma swoje prawa, począwszy od zaproszenia, drzwi wejściowych poprzez spotkanie w foyer, bufecie w trakcie przerwy, na toalecie skończywszy. To oczywiście tylko imponderabilia, mniej ważne od dania głównego, ale nie można ich ignorować.

Wróćmy do wulgaryzmów: będą się one pojawiać w spektaklach?

- Wulgaryzmy pojawiały się w teatrze zawsze i pewnie będą się pojawiać. Jedno brzydkie słowo ze sceny na pewno nikogo nie zgorszy. Chodzi mi tylko o zasadę celowości, co nie znaczy, że będziemy twórców cenzurować i czyścić wszelkie obscena.

Jakiego widza chce Pan przyciągnąć?

- Przede wszystkim takiego, który ceni teatr, ale i tego, który dopiero zechce go poznać i będzie gotów polubić. Widza chętnego do dyskusji, chcącego przez tych kilka godzin się zastanowić i pomyśleć, a nie wyłącznie konsumować obrazki i żądać zabawy. Chcę przywiązać do Wybrzeża widzów gotowych z nami rozmawiać, samodzielnych intelektualnie, będących z nami przy naszych wzlotach i upadkach, tolerancyjnych, wyrozumiałych, życzliwych. Będziemy się starać odpłacić im tym samym.

Jakie nowe spektakle zobaczymy w Wybrzeżu w najbliższym czasie?

- Do końca roku pokażemy "Księżnę d'Amalfi" Johna Webstera w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego, "Posprzątane" Sary Ruhl, w reż. Giovanny'ego Castellanosa oraz "Intymne lęki na widoku publicznym" Alana Ayckbourna. "Księżna d'Amalfi" to klasyka, ale praktycznie nieznana w Polsce. To pasjonujący dramat autora z kręgu szekspirowskiego, wystawiany w naszych teatrach dwa, może trzy razy, w Gdańsku nigdy. Pozostałe dwie sztuki to polskie prapremiery światowych nowości. Z próbami ruszamy w październiku, po zaplanowanym wcześniej urlopie, postaramy się być gotowi za dwa miesiące, chociaż takie nagromadzenie premier to duże wyzwanie, szczególnie techniczne, dla teatru, który pozbył się swojego rzemieślniczego zaplecza. Wierzę jednak. że uda nam się zaprosić na wszystkie trzy premiery kolejno 8, 9 i 10 grudnia.

A w nowym roku?

- Zaczynamy już pracę nad kolejną prapremierą. Będzie to nowy polski dramat "Spalenie matki" Pawła Sali. Poza tym w okolicach marca na Dużą Scenę trafi "Lilia Weneda" Słowackiego w reżyserii Wiktora Rubina, czyli młodym okiem czytana klasyka, oraz "Grupa Laokoona" Tadeusza Różewicza w reżyserii Jarosława Tumidajskiego. W planach mamy także "Komedię omyłek" Szekspira w reżyserii Zbigniewa Brzozy, z którą chcemy być gotowi na przyszłoroczny Festiwal Szekspirowski. Przygotowujemy się także do prapremier "The Walworth Faree" Endy Walsh, "Więzienia" Dirka Dobrowa i wieczoru złożonego z dwóch jednoaktówek młodych polskich dramatopisarzy Jacka Papisa i Przemysława Dobrowolskiego. Tyle do końca sezonu. A na początek przyszłego chciałbym uczcić osiemdziesiąte urodziny Guentera Grassa [17 października 2007 - MB] premierą adaptacji "Blaszanego bębenka". Mam nadzieję, że mimo obecnego zamieszania wokół jego osoby, uroczystości urodzinowe tego pisarza odbędą się w Gdańsku.

Czyli klasyka i prapremiery?

- Nie mówimy tu jednak o klasyce stale obecnej w polskim repertuarze, jak "Hamlet" czy "Fantazy". Staramy się wracać do nielekturowych tekstów wybitnych autorów, tekstów wymagających świeżego spojrzenia i przywrócenia polskiej scenie.

Czego nowego poza tym możemy spodziewać się w Wybrzeżu?

- Zaproponujemy, pewnie już od nowego roku, cykl czytania dramatów, i to nie tylko tych najnowszych, ale właśnie tych rzadko obecnych na afiszu, albo bestsellerów sprzed pięćdziesięciu, stu i dwóch tysięcy lat. Pragniemy stworzyć w przyszłym roku Centrum Informacji Teatralnej. Widzowie będą mogli tam uzyskać informacje o tym, co się dzieje w teatrze w Gdańsku, ale też w regionie, w kraju i za granicą. Będą mogli tam kupić bilety do nas oraz, o ile to będzie możliwe technicznie, do teatrów w Warszawie, Krakowie, Berlinie czy Londynie. Jeśli nie kupić, to przynajmniej zarezerwować. Zaczniemy też współpracę z Teatrem Muzycznym w Gdyni oraz Fundacją Theatrum Gedanense. Maciej Korwin, dyrektor Muzycznego, jest również zainteresowany wymianą przedstawień: nasze realizacje można będzie obejrzeć w Gdyni, a gdyńskie musicale na scenie Wybrzeża. A z Theatrum Gedanense planujemy wspólne przedsięwzięcia edukacyjne.

Kiedy będzie Pan sam reżyserował w Gdańsku?

- Mam nadzieję, że Gdańsk spokojnie poczeka na moje realizacje. Muszę najpierw, jako dyrektor, uporać się z licznymi problemami administracyjno-technicznymi. Teraz nie miałbym na reżyserię ani czasu, ani wystarczająco wolnej głowy. Myślę więc dopiero o przyszłym sezonie, ale jeżeli sytuacja będzie tego wymagała, to mogę nie mieć wyjścia. Chociaż nagle zastępstwa nie są moim marzeniem.

Jakie będą dalsze losy Teatru Kameralnego w Sopocie?

- Będziemy tam grać do końca stycznia przyszłego roku, później przekazujemy go nowemu właścicielowi. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze i nie będzie problemów finansowo-proceduralnych, w marcu zaczniemy modernizację dawnego kina Bałtyk. Zakładając wyjątkową przychylność Fortuny, moglibyśmy wystartować pod nowym adresem już w październiku przyszłego roku, przedstawieniem, jakie obiecała nam wyreżyserować Anna Augustynowicz. Na czas remontu "Zwyczajne szaleństwa", a może i "Dialogi o zwierzętach" oraz "Demokracja" trafią do Malarni. Z granymi w Sopocie farsami, zważywszy że niektóre z nich osiągnęły już 150 wystawień, będziemy się powoli żegnać.

Zdjęcie z afisza tych przedstawień, czy granych po kilka sezonów "H." według "Hamleta" czy dramatów Ingmara Villqista jest oczywiste. A dlaczego przestaje Pan grać przedstawienie "Fantasy" Jana Klaty?

- Jest to jedyny spektakl Wybrzeża, którego nie widziałem. To przedstawienie dosyć trudne do terminowego skoordynowania występujących w nim również gościnnie aktorów. Wiem, że już po bloku premierowym były z nim kłopoty, pewnie dlatego przez osiem miesięcy przedstawienie, wokół którego było tyle medialnego szumu, by nie powiedzieć jazgotu, zagrano tylko 21 razy. Poza tym, co tu dużo mówić - jak zwykle liczby są bezwzględne - z dwunastu spektakli zagranych w pierwszym półroczu tego roku, tylko na dwóch frekwencja przekroczyła 30 procent, na kilku nie sięgnęła nawet 10. A to przedstawienie drogie w eksploatacji. Pytanie raczej powinno więc brzmieć: czemu gramy go jeszcze te pięć razy? Chcemy dać mu jeszcze jedną szansę, może stanie się cud i ludzie zagłosują nogami. A wtedy, może jeszcze kiedyś, na specjalne życzenie publiczności...Wiadomo jednak, że stare tytuły będą znikać z afisza, taki jest w teatrze porządek rzeczy. Ale tak jak teraz, proponuję oficjalne pożegnania z "Beczką" i "Fantasym"; również w przyszłości nie będę się z kolejnymi tytułami rozstawał potajemnie.

Adam Orzechowski urodził się w 1957 roku w Gdańsku. Jest reżyserem, od roku 2000 był dyrektorem Teatru Polskiego w Bydgoszczy. 1 lipca 2006 roku został dyrektorem Teatru Wybrzeże. Podpisał umowę o pracę na 5 lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji