Artykuły

Małżonkowie z papieru

"Małe zbrodnie małżeńskie" w reż. Katarzyny Deszcz w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.

"Małe zbrodnie małżeńskie" z Teatru Nowego nie są analizą związku dwojga ludzi. To popis dramaturga, jak błyskotliwie dwie papierowe postacie dramatyczne mogą fechtować się frazesami o miłości

Postawmy sprawę jasno: sztuka Erica-Emmanuela Schmitta ma tyle wspólnego z matrymonialną częścią tytułu, ile z sądową. Związek Gillesa i Lisy Sobiri szeleści papierem. Nie dlatego, że on pisze kryminały, a ona maluje. Schmitt nie dał bohaterom dzieci ani rodziców i teściów. Państwo Sobiri nie mają krewnych i powinowatych, znajomych ani szefów. Nie istnieją w ich życiu zobowiązania finansowe, stosunek pracy, problemy zdrowotne. To wypreparowane z jakiejkolwiek rzeczywistości - francuskiej, polskiej - dwie egoistyczne monady, bez końca wygłaszające sentencje o miłości, głównie własnej.

Reżyserka Katarzyna Deszcz dostrzegła "zawieszenie" Sobirich w pustce: ich odtwórców umieściła na estradzie "zawieszonej" w czerni Małej Sali. Aktorzy grają na scenie okolonej reflektorami. Taka klatka na dwa przemądrzałe stwory.

Mądrzy się przede wszystkim Gilles, wygłaszając odautorskie "teorie" na każdy temat. Nie poznaje swej żony, bo stracił pamięć po upadku ze schodów. Kolejne zwroty "akcji" tej sztuki konwersacyjnej osłaniają ponurą prawdę, której można się domyślać: Gilles wcale nie ma amnezji. Do szpitala zaś wysłała go Lisa celnym ciosem w głowę (a chciała - na cmentarz). Ale zanim widzowie doczekają się rozwikłania tego kryminałku, muszą przebrnąć przez pachnące fiołkami z pamiętniczka pensjonarki aforyzmy Schmitta: "Nie chcesz już ze mną żyć, ponieważ ze mną żyjesz" albo "Kocham Cię i to mnie zabija". Od sentymentów i resentymentów boli głowa.

Aktorzy - Agnieszka Korzeniowska i Dariusz Kowalski - włożyli sporo wysiłku, by zdjąć postacie Schmitta z piedestału. Emocjonalne zaangażowanie tej pary jest niezwykle wiarygodne. Ale scenografia podkreśla umowność (i prowadzi do cokolwiek nienowej konstatacji, że małżeństwo to gra). Zatem realizm psychologiczny jest niemożliwy. Poza tym: ile razy można siadać, wstawać, przestawiać? W inscenizacji sporo jest niekonsekwencji. Egotyk Gilles w napadzie szału zrzuca swoje książki z półki na ziemię. Za chwilę zaczyna je podnosić z ziemi, ale po czterech - przestaje. Więc część energii aktorów marnuje się na "nie potykanie się" o książki, szklanki i pantofle.

Przedstawienie ożywa w chwili sceny pierwszego spotkania Sobirich, odgrywanej przez nich dla zabawy. Korzeniowska i Kowalski do ciągle tych samych frazesów o miłości dorzucają dystans i poczucie humoru: Gilles przesadnie bełkocze rzekomo po pijaku, Lisa bawi się rolą zalotnicy. Ale trwa to tylko chwilkę. Zaraz aktorzy zaczynają znowu tylko siadać i wstawać...

Z tą monotonią kontrastuje zabawny pomysł w stylu Jorge Luisa Borgesa. Kowalski wyciąga z półki książkę. To książka autorstwa Gillesa, pod tytułem "Małe zbrodnie małżeńskie". Ale w przedstawieniu gra ją książkowe wydanie dramatu Schmitta "Małe zbrodnie małżeńskie". Więc aktor, otwierając je na odpowiedniej stronie, może bez problemu cytować fikcyjne dzieło swojej postaci.

To jest wskazówka. W wykonaniu Korzeniowskiej i Kowalskiego sztuka Schmitta smakuje znacznie lepiej. W domu lepiej po nią nie sięgać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji