Artykuły

Za kulisami teatru: Elżbieta Binczycka

Teatru uczyli mnie najpierw wspaniali profesorowie na teatrologii. Potem, po uzyskaniu dyplomu UJ, przez dwadzieścia lat kosztowałam smak sceny dzięki mojemu mężowi, Jerzemu Binczyckiemu, towarzysząc mu w chwilach sukcesów i załamań - mówi ELŻBIETA BIŃCZYCKA, sekretarz literacki w Starym Teatrze.

Teatru uczyli mnie najpierw wspaniali profesorowie na teatrologii. To oni rozbudzili moją wyobraźnię i fascynację sceną powodując, te nieustannie biegałam z "Kameralnego" do "Starego" na te wszystkie wspaniałe przedstawienia. Potem, po uzyskaniu dyplomu UJ, przez dwadzieścia lat kosztowałam smak sceny dzięki mojemu mężowi, Jerzemu Binczyckiemu, towarzysząc mu w chwilach sukcesów i załamań. Poznawałam teatr nie tylko jako widz, podczas prób i spektakli Jurka, ale też. od kuchni, w czasie nocnych rozmów niemilknących w naszym domu - mówi Elżbieta Binczycka, sekretarz literacki w Starym Teatrze.

Studiowałyśmy na jednym roku i do dziś pamiętam środowiskową atmosferę ekscytacji towarzyszącą jej małżeństwu. Ela jednak nie obnosiła sie ze swym szczęściem. Była przede wszystkim żoną, później matką ich syna Jaśka, przez dwadzieścia lat nie udzielała się zawodowo. Co nie znaczy, że z teatrem nie była związana. - Żyłam życiem mojego męża. wspierałam go, pomagałam mu jak mogłam, bo był człowiekiem niezwykle wrażliwym, na którym mocno odbijały się stresy zawodu aktora. Odwiedzali nas jego teatralni przyjaciele: Maja i Staszek Radwanowie, Jurek Trela, Janek Nowicki, Maciek Prus, Kazimierz Kutz i wielu, wielu innych. Te spotkania wspominam jako cudowną szkolę teatru. Poznawałam tych wybitnych artystów również od strony ich prywalności, obcowałam z ich zaletami i wadami, upodobaniami, ekstrawagancjami, dziwactwami, ale i poglądami na sztukę. Często Jurek opowiadał mi o tych nieznanych, niewidzialnych ludziach sceny, szczególnych oryginałach, takich jak maszyniści, garderobiane, krawcy, elektrycy, suflerzy, bufetowe... Słuchałam anegdot o nich nie sądząc, ze kiedyś przyjdzie mi z nimi blisko współpracować. I słuchać z kolei opowieści Leszka Malika, który przepracował u nas tako elektryk czterdzieści lat i był świadkiem występów wielkich gwiazd: Ćwiklińskiej. Solskiego. Kiedy Jurek objął dyrekcję "Starego", miał wiele wspaniałych planów i pomysłów. Nie zdążył ich zrealizować. Zmarł nagle, miesiąc po rozpoczęciu sezonu. Zostałam sama z szesnastoletnim synem, bez człowieka, który dawał mi niezwykle poczucie bezpieczeństwa, gwarancję stabilizacji i szczęśliwego życia. Cały świat runął mi wtedy w gruzy.

Te dramatyczne zdarzenia miały miejsce osiem lat temu. Elżbieta musiała wówczas zacząć życie od nowa. I zaczęła je w Starym Teatrze. - W podjęciu tej decyzji bardzo pomogli mi przyjaciele męża. Jurek Trela wciąż dzwonił i przekonywał. Na tyle skutecznie, że już miesiąc po odejściu męża podjęłam swoją pierwszą pracę zawodową. Zaczęłam od prowadzenia cyklu spotkań "Goście Starego Teatru", wymyślonego wcześniej przez prof. Jerzego Jarockiego. Pierwszym moim rozmówcą był Tomasz Łubieński, pisarz i dramaturg, debiutujący przed laty na naszej scenie swoją sztuką "Zegary". Miałam też zaszczyt prowadzić spotkanie m.in. z Janem Kantym-Pawluśkiewiczem, Joanną Olczak-Ronikierową. Wojciechem Plewińskim. I tak, powoli wchodziłam coraz głębiej w sprawy sztuki. Po kilku miesiącach dyrektor Jerzy Koenig powierzył mi stanowisko sekretarza literackiego, więc zajęłam się m.in. redagowaniem programów teatralnych. Wznowiłam - z czego jestem bardzo dumna - tradycję zamieszczania w programach Afisza Teatralnego, kontynuując realizację pomysłu wspaniałego historyka teatru, prof. Jerzego Gota. Ten afisz, oprócz bieżących informacji o ważnych wydarzeniach Starego Teatru, zawierał wiele archiwalnych wiadomości o ludziach i zdarzeniach sprzed lat. Dziś kontynuuję pomysł, prezentując w Afiszu materiały archiwalne, które często (o dziwo!) bardzo mocno łączą się z bieżącą sytuacją teatru i aktualnie wystawianą premierą.

Od dwóch sezonów Elżbieta Binczycka prowadzi cykl autorskich "Spotkań w antrakcie", których gośćmi są aktorzy jubilaci. Robi to z wdziękiem, elegancją i poczuciem humoru. Zwykle przygotowuje film zmontowany z fragmentów najważniejszych ról benefisjenta, wyszukuje anegdoty ujawniające jego nieznane oblicze. - Bardzo lubię te spotkania, które w zamiarze mają być hołdem oddanym wybitnym twórcom, ale też wspomnieniem odchodzącego teatru, jego zwyczajów, kształtu artystycznego. To wszystko staram się ująć w formę żartu, nierzadko happeningu przygotowywanego przez studentów PWST lub kolegów aktorów. Bohaterką pierwszego "Spotkania w antrakcie" była prof. Marta Stebnicka, później gościłam też m.in.: Andrzeja Buszewicza, Jerzego Nowaka. Annę Polony. Ania, jak na ekscentryczną muzę przystało, najpierw publicznie ochrzaniła mnie za to, że ubrałam buty na wysokich obcasach - odbierasz mi kolejne centymetry wzrostu! - a później odmówiła wspomnień: to jest mój jubileusz, więc wy mnie bawcie! - rzekła do zebranych przyjaciół. Mocno wsiąkłam w tę teatralną rodzinę, w której życie raz jest bardzo radosne, raz nieco mniej. Czasami tylko myślę: jak Jurek ocenia te moje zawodowe zmagania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji