Historia wesoła a ogromnie smutna
Tuż po premierze "Wesela" odnotowaliśmy pierwsze wrażenia. Z dystansu patrzy się na spektakl nieco inaczej, pełniej.
Można było obejrzeć role aktorów, którzy nie wystąpili w obsadzie premierowej. Wszystko to, a przede wszystkim ranga wydarzenia, za jaką uznać trzeba spektakl przygotowany na 40-lecie Teatru im. J. Osterwy, upoważnia, by wrócić do "Wesela" raz jeszcze.
"WESELE" St. Wyspiańskiego zajmuje szczególne miejsce w historii dramatu polskiego. Jego legenda zaczęła powstawać od momentu prapremiery krakowskiej 1.03.1901 roku , i narasta dalej znacząc kolejne etapy przemian historycznych i teatralnych w Polsce.
Dla Teatru im. J. Osterwy premiera "Wesela" rozpoczęta 29.11.1984 r. o godz. 14.30 jest szczególnym, świętem, bowiem dwa wystawienia tego właśnie dramatu przedzielone okresem czterdziestu lat stanowią klamrę zamykającą powojenny dorobek lubelskiej sceny.
Przed twórcami spektaklu powstał problem: jak sprostać wymaganiom reżyserskim i aktorskim, skoro każda kolejna scena i rola niesie za sobą wspomnienie licznych dawniejszych znakomitych rozwiązań i kreacji aktorskich na scenach polskich.
Reżyser I. Gogolewski starał się pozostać wierny tekstowi. Zrezygnował z udziwnień, które tak bulwersowały chociażby publiczność Hanuszkiewicza, na rzecz tradycyjnych rozwiązań, wysuwając na pierwszy plan sylwetki bohaterów. Chwalebny to pomysł, zważywszy że przy takim założeniu uwaga widowni koncentruje się na koncepcji postaci i logice wydarzeń. Amplituda napięcia dramatycznego i zmian nastroju zależy przede wszystkim od gry aktorskiej. Bowiem w tym przedstawieniu tak ważne elementy jak muzyka, taniec, ruch sceniczny są tylko dodatkiem, barwnym przerywnikiem akcentującym nastrój trwającej za ścianą zabawy. Te roztańczone akcenty związane są jednak prawie wyłącznie z komediowymi scenami z udziałem Haneczki (G. Jakubecka), Zosi (B. Kania), Kasi (T. Drozd, A. Salwerowicz), Jaśka (J. Parandyk) i Kaspra (J. Szeniawski).
Dzięki autorce ruchu scenicznego B. Fijewskiej oraz pełnym wdzięku i temperamentu aktorom sceny te są naprawdę fajerwerkiem radosnej zabawy.
A jak wyglądają pozostałe sceny I aktu? Niestety, różnie. Są wśród nich znakomite, jak choćby ta uderzająca prawdą scenicznych postaci Czepca (W. Wiszniewski), Żyda (K. Wójcik) i Księdza (A. Chmielarczyk), czy takie, które rozjaśnia iskrząca się inteligencją, temperamentem, wrażliwością i urokiem postać Poety (H. Sobiechart). Są też, niestety, momenty blade i nijakie, których nie ożywiają nawet bardzo kolorowe kostiumy. Do takich należy zaliczyć sceny z udziałem Pana Młodego (J. Rogalski), który zamiast humorystycznej sylwetki inteligenta - poety stworzył postać mdłego drobnomieszczanina mówiącego monotonnym głosem, ożywiającego się jedynie w obecności charakterystycznie granej, choć nie pozbawionej naiwności Panny Młodej (H. Pater).
Ciekawa, pozbawiona egzaltacji Rachel (N. Skołuba) istotnie ucieleśnia tęsknotę za poezją, pięknem i jest dobrym duchem tej "chaty rozśpiewanej", ale już kobieca dojrzałość Maryny (B. Wronowska) nie pociąga za sobą, niestety, umiejętności wydobywania wszystkich niuansów prowadzonych przez nią błyskotliwych dialogów. I choć bawi nas scena rozmowy Radczyni (M. Karchowska) z Kliminą (M.Szczech, J. Jarmuł), z których każda reprezentuje odmienny typ myślenia i zachowania, to jednak trzeba stwierdzić, że I akt nie jest, tak jak być powinien, czytelną prezentacją postaw zupełnie różnych, nie rozumiejących się ludzi, nie ukazuje nieprzystawalności środowisk, których indywidualizm i sobiepaństwo jest wstępem i uzasadnieniem przyszłych wydarzeń. Dopalające się świece w lichtarzu są jedynym symbolicznym akcentem w zbyt szarym wnętrzu izby zapowiadającym nastrój i wagę rozwijającego się dramatu.
W II akcie Postaci Dramatu pojawiają się na scenie jako zwidy, mary nocne, unaoczniające "co się komu w duszy gra". Może jednak reżyserowi udałoby się osiągnąć bardziej konsekwentną konstrukcję wydarzeń, gdyby Dramatis Personae pojawiały się jako realne postaci; tym większe byłoby napięcie dramaturgiczne i mniejsze dysproporcje między kolejnymi scenami.
Scena Isi z Chochołem (R. Kruczkowski) zapowiada interesujący dalszy ciąg. Rycerz Czarny (Z. Wróbel) i Widmo (J. Fifowski) są upiorni i nierzeczywiści. Temperatura podnosi się w scenach z udziałem Stańczyka (R. Kruczkowski) i Hetmana (J. Fifowski), którego autentyczny i jakże ludzki ból budzi znacznie większe współczucie i grozę widowni niż przerażenie Pana Młodego. Napięcie utrzymuje się w scenie z Upiorem (L. Paczyński), by opaść zupełnie w czasie spotkania nazbyt rzeczywistego Wernyhory (J. Mędrkiewicz) z wyraźnie zdezorientowanym i zdziwionym Gospodarzem (M. Szczerski). Czar pryska mniej więcej w połowie II aktu i nie powraca nawet w scenie finalnej.
Wielki monolog - oskarżenie rzucone w twarz gościom weselnym, traci cały ładunek emocjonalny w ustach zagubionego i bezradnego człowieka, jakim jest Gospodarz w lubelskim przedstawianiu. Akcent dramatyczny II aktu intensyfikuje się w jego pierwszej części, na plan pierwszy wysuwając postać Dziennikarza granego na zmianę przez I. Gogolewskiego i P. Wysockiego. Dziennikarz Gogolewskiego jest bardziej intelektualny i zamknięty w sobie, jego dialog ze Stańczykiem jest zapatrzeniem się w głąb siebie, podczas gdy postać stworzona przez Wysockiego, to neurastenik nerwowo broniący zachwianego światopoglądu.
Trzeci akt jest niestety logicznym następstwem drugiego. Znakomicie grana postać Nosa - pijanego dekadenta i ironisty (P. Wysocki, W. Starczyński), która nigdy jednak nie była wysuwana przez inscenizatorów na plan pierwszy, tutaj przesłania swą osobą dramat Gospodarza. Nie pomagają postaci pełnej temperamentu Gospodyni (B. Bardzka) i żądnego czynu Czepca. Gospodarz do końca pozostaje senny i niemrawy. Finałowa scena zasłuchania nabiera rumieńców, kiedy pojawia się dramatyczny i rozogniony Jasiek. Mimo jednak znakomitego aktorstwa tego dojrzałego, choć młodego wiekiem aktora, nie jest on w stanie utrzymać samotnie napięcia, które przecież powinno narastać od połowy III aktu. . .
CHCIAŁOBY się wszystkie postaci omówić dokładnie, bo przecież każda zasługuje na wzmiankę, ale nie starczyłoby miejsca, więc krótko podsumuję: "Wesele" to spektakl ważny i warty obejrzenia, ale nierówny, nużący uproszczeniami i nie zawsze dobrą grą aktorską. Zabrakło rzetelnej koncepcji i dopracowania szczegółów. Dobrze, że pozostał chociaż pietyzm dla słowa, które nadal wzrusza i urzeka prawdą i pięknem.