Artykuły

Trzy stygmaty Klaty

- Robiąc spektakl myślę też o tym, czy to będzie ciekawe i jak będą się z tym czuli widzowie. Gdybym się zajmował teatrem tylko po to, aby realizować swoje marzenia i swoje problemy, to niewiele osób oprócz mnie mogłoby być moimi spektaklami zainteresowanych - mówi reżyser JAN KLATA.

Rozmowa z JANEM KLATĄ, reżyserem teatralnym:

Czy Pana autorski spektakl "Uśmiech grejpruta" był z założenia skandalizujący?

- Nie, nie robię z założenia żadnych rzeczy skandalizujących. Tak samo, jak "Lochy Watykanu", "Ryszard III", "Weź przestań" i jak "Trzy stygmaty Palmera Eldritcha" nie były z założenia spektaklem skandalizującym, chociaż niektórym mogło się tak wydawać.

Nie wiem, czy "Trzy stygmaty", ale "Uśmiech grejpruta" na pewno był tak odbierany.

- "Trzy stygmaty" też, zapewniam panią. W innych miastach wydaje się to dosyć abstrakcyjne, rzeczywiście. W Krakowie tym, co wzbudziło kontrowersje nie była treść powieści, tylko sam fakt, że na narodową scenę można wprowadzić literaturę science fiction. Nie robię spektakli skandalizujących z zasady. Uważam, że strategia szoku nie jest czymś sensownym długoterminowo. Jeżeli ktoś uważa, że "Uśmiech grejpruta" go w jakiś sposób porusza, to dobrze. Spektakle robi się po to, żeby coś powiedzieć. W "Uśmiechu grejpruta" szok wzbudziła spekulacja, bo to było chyba dwa lata przed śmiercią Jana Pawła II. Spekulacja prowadzona w teatrze, rodzaj takiego "a gdyby tak" albo "co by było gdyby". Sama taka możliwość wzbudziła szok. A to chyba za mało, żeby mówić o obrazie wartości religijnych, które zresztą podzielam.

Robi Pan spektakle na podstawie dzieł literackich, daleko odchodząc od oryginału. Skąd ta potrzeba poprawiania czy tworzenia czegoś nowego?

- Każdy reżyser zajmuje się przekładaniem tego, co jest zapisane na pewne sytuacje sceniczne, pewne stosunki międzyludzkie, które później się przekładają na spektakl teatralny. To jest zupełnie inny język. Można to porównywać z interpretacją utworu muzycznego. Różnica jest taka, że ja nie traktuję tekstu dramatycznego jako czegoś, co jest samo w sobie uświęcone. Nie gram tego jako wariacji tylko jako covery, własne wersje znanych utworów. I nie uważam, żebym nie miał do tego prawa. Takie covery istniały w teatrze od czasów starożytnej Grecji, sztuki Szekspira wystawiane były w zdumiewających przeróbkach. Nie widzę w tym niczego wyjątkowego. To jest normalny sposób postępowania z tekstem. Nie traktowanie go jak świętej krowy, tylko pewien rodzaj obróbki. To różnica pomiędzy graniem "Czterech pór roku", a graniem np. Boba Dylana albo "I can get no satisfaction". Nagranie, które istnieje nie tylko w wersji Rolling Stones, ale i w czterdziestu innych, z których niektóre są lepsze od oryginału.

A jak wygląda relacja spektaklu do tekstu w "Trzech stygmatach Palmera Eldritcha"?

- Po spektaklu podeszła do mnie grupa ludzi, w różnym wieku, nie tylko młodych, przedstawicieli fan clubu Philipa Dicka. Zagorzali zwolennicy literatury science fiction z żarem w oczach zapewniali mnie, że tak, jak mieli ogromne wątpliwości, czy da się "Trzy stygmaty" i w ogóle literaturę Dicka w jakikolwiek sposób przenieść do teatru, tak po obejrzeniu spektaklu są przekonani, że to się udało. Podjęliśmy się z aktorami, z ekipą realizacyjną, karkołomnego zadania, przełożenia tego. To było bardzo trudne ze względu na maestrię Philipa Dicka w żonglowaniu wielością światów, wielością rzeczywistości. Z drugiej strony było to coś, z czym warto było się zmierzyć. Głównym problemem tej powieści jest pytanie, co jest prawdziwe i możliwość życia w różnych rzeczywistościach w zależności od tego, jakich wyborów się dokona w życiu. Teatr zajmuje się cały czas problemem, co jest realne. Czy ten pan na scenie to jest Jan Peszek jeszcze, czy to jest już Leo Bulero? A jeżeli zakładamy, że ten pan ma twarz Leo Bulero, to pół godziny spektaklu później możemy założyć, że ten pan, który miał twarz Leo Bulero teraz już ma twarz Palmera Eldritcha.

Dlaczego wybrał Pan powieść Philipa K. Dicka, lubi Pan literaturę science fiction?

- Unikam stwierdzeń generalnych: lubię science fiction czy lubię jazz albo muzykę country. Nie lubię muzyki country, lubię Johnny Casha, nie lubię literatury science fiction jako całości, tylko lubię Philipa Dicka. Uważam go za jednego z największych wizjonerów literackich. Myślenie o tym, żeby zrobić adaptację "Trzech stygmatów Palmera Eldritcha" towarzyszyło mi od czasów licealnych. Wtedy, kiedy nikt nie chciał mnie zatrudnić w teatrze, jak prawdziwy Don Kichot, chodziłem od dyrektora do dyrektora z adaptacją powieści science fiction. Wszyscy pukali się w głowę. Pytali, o czym to jest, pukali się ponownie. Mówili, że dziękują bardzo i żebym przyszedł z pomysłem na monodram na małą scenę. Zrobienie tego spektaklu to hollywoodzka opowieść o spełnieniu swojego, wieloletniego marzenia. "Trzy stygmaty Palmera Eldritcha" to moja ulubiona powieść Philipa Dicka, którą da się przenieść na scenę. Bo "Ubik" według mnie nie da się przenieść na scenę. "Człowiek z wysokiego zamku" ze względu na historie amerykańsko - japońsko - niemieckie, mógłby nie być dla polskiego widza interesujący. Robiąc spektakl myślę też o tym, czy to będzie ciekawe i jak będą się z tym czuli widzowie. Gdybym się zajmował teatrem tylko po to, aby realizować swoje marzenia i swoje problemy, to niewiele osób oprócz mnie mogłoby być moimi spektaklami zainteresowanych. Trzeba też myśleć o tym, po pierwsze, co się da przenieść, a po drugie, co będzie interesujące dla polskiego widza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji